Małgorzata Łukasiewicz jest nie tylko znaną i uznaną tłumaczką arcyważnych tekstów z niemieckiego obszaru językowego, ale również znakomitą i niepowtarzalną eseistką. Najdobitniej świadczy o tym wydawana właśnie książka Rubryka pod różą.
Jak na rasową eseistkę przystało, Łukasiewicz nie karmi się chwilą bieżącą i nie syci łatwym i tanim efektem stylistycznym (wtedy byłaby felietonistką) - ona buduje swój estetyczny i życiowy program w oparciu o książki i autorów, których ceni i podziwia. W czytanie wkłada cały swój potencjał - a więc doświadczenie, erudycję, wyobraźnię i uczucia. Omawianym książkom - a w tej liczbie również opowieściom o golemach - stawia pytania z najwyższej półki: o istotę artyzmu, granice poznania i granice człowieczeństwa. Jest wybredna, ale z wybranymi autorami i bohaterami literackimi chce i potrafi się zaprzyjaźnić. Dlatego nie powinno nas dziwić traktowanie przez nią na równi podróżujących Kolumba i Don Kichota jako podmiotów jednakowo znaczących odkryć. O Grassie, Hofmannsthalu, Walserze, Thoreau, Prouście czy Nabokovie pisze zaś tak, jakby każdy z tych twórców był jej ulubionym.
Małgorzata Łukasiewicz par excellence należy do grona krytyków sytuacyjnych, to znaczy takich, którzy dopracowują się własnej "metody" dopiero w trakcie obcowania z konkretnym utworem.
Obeznana zarówno z klasycznymi, jak i postmodernistycznymi trendami literaturoznawczymi, przewrotnie wypowiada się na temat systematyki literackiej, która wszystkie formy porządkuje i rozgranicza: na przykład bajki i baśnie.
"U Andersena na szczęście wszystko się miesza" - powiada eseistka i tą przekorą przypomina ironicznie dyskontującą własne lektury i zastane porządki Wisławę Szymborską.
Może dlatego jej pióro tchnie świeże powietrze w obszary literatury, wydawałoby się, już ostatecznie spetryfikowanej. Tak czy inaczej przenikliwa analiza lapidarnej formuły Tomasza Manna z Czarodziejskiej góry: "W pokoju było o jednego człowieka więcej", określanej przez autorkę jako
"zdanie nad zdaniami" (chodzi o podsumowanie wieloznacznej sceny seansu spirytystycznego), nosi w sobie zalążek odkrycia i dogłębnie zapada nam w pamięć. Z kolei konstatacja zamiany narzędzia pracy (pióra na ołówek), która w przypadku Roberta Walsera pociągnęła za sobą powstanie niepowtarzalnych i przez długie lata nieodczytanych małych próz nazwanych mikrogramami, staje się dla autorki okazją do postawienia pytań o sens i istotę procesu twórczego. Łukasiewicz tropi niejasne i nieoczywiste związki między owymi pedantycznymi kolumnami zapisanymi ołówkowym maczkiem a ówczesną modą epoki na kaligrafię (Picasso, Appolinaire), zestawia filiację tych oryginalnych form z kruchą psychiką autora (który ostatecznie 27 lat spędził w zakładzie psychiatrycznym), łączy je z przeszłością Walsera jako przepisywacza i kancelisty, a wreszcie z twórczym poszukiwaniem i odnalezieniem przezeń najwłaściwszego aktu artystycznego. Badaczka wskazuje różne tropy - żadnego z nich nie przekształcając w główną czy jedynie słuszną drogę. Dzięki temu jesteśmy bogatsi o każdą z poszlak:
"Dopiero nakładające się i przecinające perspektywy dają wyobrażenie o niewyczerpanym bogactwie przedmiotu" - napisze w innym już szkicu o specyfice tekstów Hugo von Hofmannsthala, ale sąd ten w czytelny przecież sposób odnosić się będzie i do jej własnych konstrukcji pisarskich.
Podobny ciężar gatunkowy (przy nadal otwartej strukturze i formie tekstu) mają z pozoru nieśmiałe próby odczytania wybranych utworów literatury rodzimej - chociażby ballad
Mickiewicza, rozważanych w zaskakującym na pierwszy rzut oka kontekście problematów Kanta. Równie inspirujące wydają się uwagi poczynione na marginesie poruszającej książki Anny Sobolewskiej Cela, w której niebanalna bohaterka, dziewczynka z zespołem Downa, odkrywa nagle cielesność własnego ojca w kąpieli: "- O, masz ciało! Jak z bajki! - Z jakiej bajki? - O Adamie i Ewie".
"Ciało - podsumowuje z empatią autorka -
to najwyraźniej coś innego niż te niezborne kawałki, które wystają z ubrania [...]. Jak sama nazwa i etymologia wskazuje, ciało musi być w całości."Łukasiewicz, owszem, bywa akademicka, ale kiedy trzeba - jest kolokwialna i nawet dosadna. Umiejętnie streszcza lektury i trafnie dobiera cytaty - akurat wtedy, kiedy wymaga tego jej własna narracja. Nie stroni od paradoksów, gier słownych i aluzji literackich. I tak na przykład lekko zakamuflowana parafraza powszechnie znanego i wciąż nośnego fragmentu "Przedmowy" z
Miłoszowego Ocalenia (z pamiętną frazą: "Czym jest poezja, która nie ocala // Narodów ani ludzi?"), pełni w szkicu "Smutek przypowieści" podwójną rolę. Po pierwsze staje się podstawą quasi-programowej, formułowanej jakby w duchu małej poetyki normatywnej, wypowiedzi na temat powieści:
"czym jest powieść, która nie zawiera w sobie odrobiny diabolicznej wieloznaczności? Proroctwem patetycznie pewnym swojej racji? Fajerwerkiem sugestywnych obrazów? Co najwyżej przy-powieścią." Ale, po drugie, pojawiając się w bezpośrednim następstwie passusu tyczącego mitologicznej nimfy Echo, przekornie i czarodziejsko potrafiącej odmieniać znaczenia, jawi się jako element finezyjnej i autoironicznej gry wewnątrztekstowej. Tym bardziej finezyjnej, że wytrawna znawczyni literatury nie byłaby przecież sobą, gdyby nie uznała uprzednio Echo za patronkę
"bladych kwiatków tak zwanej literatury wyczerpania".
Niekiedy autorka sięga po kreujące metafory, które zastępują nudny i długi dyskurs (
"Nawet Fileas Fogg, przezorny pedant, chodzący chronometr, nie umiał wszystkiego przewidzieć" - ze szkicu "Nie ma jak podróż"). Jej pisarstwo cechuje nagłość frazy i przechodzenie od razu do istoty rzeczy (co jest notabene zgodne z dawnym postulatem Roberta Musila, by zarówno w warstwie semantycznej, jak i w stylu obierać zawsze najkrótszą drogę). Czasami jednak znacząco zawiesza głos, ale nigdy nie pozwala, by pierwsze zdanie któregoś ze szkiców zniechęciło nas do dalszej lektury - tak jest chociażby w eseju "Koniec książki", gdzie inicjalny wers brzmi nieco ironicznie i jednocześnie mocno niby wieńcząca całość tekstu puenta:
"Koniec książki to zawsze koniec świata, taka jest prawda", albo jak w otwarciu szkicu "Borys Pasternak lubił palić w piecu", do złudzenia przypominającym początek obiecującej powieści realistycznej:
"Pewnego styczniowego dnia 1935 roku Borys Pasternak wstał wcześnie, ale do pracy zabrał się dopiero o godzinie siódmej wieczorem."Dzięki temu wszystkiemu Rubryka pod różą jest książką wielowymiarową i niezwykłą. Jest literaturą.
Paweł Czapczyk
© by "Twórczość" 2007
Książka
Rubryka pod różą uzyskała nominację do
nagrody literackiej NIKE 2008.