Uwierało go, męczyło i drażniło to, że stał się Dipim z Gombrowiczowskiego nadania. A właściwie Dipą (za sprawą głupiej literówki w Dzienniku), z czego koledzy podkpiwali, zupełnie bezpodstawnie, bo zawsze był kobieciarzem. Trzykrotnie żenił się i rozwodził. Kiedy odważył się po raz pierwszy,
Gombrowicz udzielił mu słynnej listownej porady - pouczył pouczeniem swoim. Tekst jest dość znany, powtarzany w różnych miejscach, pasuje do każdej (prawie) życiowej sytuacji, a przy tym zawsze ją ubarwia.
"Mój szanowny Ośle, mówią mi, że się ożeniłeś. Cha, cha, cha! Czyżby z tą małą, którą przerażał mój głos przez telefon. Podejrzewałem jakiś czas, że to intryga twoich kompanów, żeby wyciągnąć ode mnie ślubny prezent; ze swej strony nie jestem taki głupi, żeby podarować ci coś, co zginie w stercie innych prezentów, w każdym razie teraz powiadomię ESWIE [Marię Świeczewską], by wysłała ci parę pesos, abyś mógł zaprosić swoją żonę na kawę ze śmietanką i rogalikami.
Mój drogi Ośle. Widać, że moje rady nie docierają do twoich uszu [...]. Pozwól jednak, że w obliczu nowej dla ciebie sytuacji udzielę ci nowej rady, cenniejszej niż jakiś tam skromny prezencik, jaki cię czeka. Tym cenniejszy, że mówię do ciebie jak żonaty do żonatego, bo za sprawą losu, który mnie zaskakuje, już prawie od roku jestem żonaty.
Podstawą małżeństwa nie jest ani miłość, ani przyjemność, hm, hm, ani wzajemne zrozumienie dusz, ale codzienne BYCIE RAZEM, które wymaga SPOKOJU, ŻYCZLIWOŚCI, DOBREGO HUMORU. Na tej podstawie dwa życia stopniowo łączą się, przenikają i stają się ciekawe jedno dla drugiego. Oczekuję więc, Osioł, że histerycznymi krzykami, wybuchami wściekłości, nagłym niepokojem lub gniewem nie zamienisz swego domu w dom wariatów. Nie bądź też dla żony zbyt wielkim geniuszem, lale czują się bardzo nieswojo wobec męskiej n i e d y s k r e c j i, która ogłasza się genialna avant la lettre.
Nie umykają mi twoje poważne uzdolnienia i myślę, że dojdziesz do czegoś więcej niż bycie 'pisarzem', jakich wielu."
Jorgito [Dipi, Asno, Osioł] zachichotał nerwowo, a jego kumpel Mariano Betelú dopowiedział resztę: - Rady te w teorii są słuszne, ale najgorsze jest to, że wymagają zastosowania praktycznego...
List Gombrowicza jest z sierpnia 1965 roku, Jorge Di Paola miał już 25 lat i trochę rzeczy napisanych, w tym debiut książkowy (1963): poemat dramatyczny Hernan, z ilustracjami Mariana Betelú, poprzedzony wstępem Gombra. W 1974 roku wydał zbiór opowiadań "Dziewiczość to papierowy tygrys" (La virginidad es un tigre de papel), przyjęty dobrze, komentowany i chwalony. Jeden z dłuższych, zamieszczonych tam tekstów (Po omacku, a w oryginale Parpadeos) włączyłem do antologii nowego opowiadania argentyńskiego Każdego lata (WL 1988). Di Paola był zadowolony, cieszyło go, że będzie w Polsce kimś więcej niż tylko uczniem i przyjacielem "tego strasznego Gombrowicza". Któregoś dnia, najprawdopodobniej w chwili słabości, zgodził się być jednym z bohaterów filmu Alberta Fischermana La Seducción, kiedy to zbiorowo wspominano Mistrza Gombra, palono mu świeczki, słodzono i kadzono. Dipi cierpliwie uczestniczył w tym nabożeństwie, aż w pewnej chwili nie wytrzymał, więcej nie mógł, poderwał się, wybiegł i jak potępieniec wrzasnął na schodach pensjonatu przy ulicy Venezuele 615: - Ja tu przyszedłem tylko po to, żeby z a b i ć Gombrowicza!
Tak było, nigdy nie krył się z tym uczuciem. Lubił i nie lubił. Dość szybko zorientowałem się, że nosi w sobie gombrowiczowską Hassliebe, że ta miota nim i każe szyderczo mówić o tym, co było. Kiedy złe czasy sprowadziły go do mnie, z obowiązku rozmawialiśmy o autorze Ferdydurke (którą Dipi pierwszy przeczytał w Tandilu, co Gombro należycie uhonorował w swoim Dzienniku), aby potem, po nagraniach, natychmiast przestać - i rozluźnieni, mówiliśmy o wszystkim, byle nie o Starym. Zbierałem materiały do Tanga Gombrowicz, Jorge przyjechał do Otwocka, opowiadał to i owo, coś wspominał, żartował i podżartowywał, ale najbardziej wolał z kartek papieru składać moim dzieciom stateczki i samolociki, beztrosko pociągając żubrówkę.
"Zastanawia mnie wrodzona łatwość, z jaką ten młody piskorz pływa w skomplikowanych odmętach codzienności" - z uznaniem pisał o Dipim Gombrowicz w Dzienniku (1960). Takie były początki, potem to się lekko pogmatwało. Najpierw przestała bawić Dipiego praca dziennikarska ("Confirmado", "Porteño" itd.), wolał pisać na własny rachunek, w 1987 roku wydał powieść Minga!, chwaloną, ale raczej niszową. "Jedyne, co odziedziczyłem po Gombrowiczu, to to, że mnie nie zauważają", raportował mi z Buenos Aires późnych lat osiemdziesiątych. Oczywiście przesadzał, był znany i w miarę uznany, a na pewno nie lekceważono jego literackich możliwości i dokonań. Czasami tylko zestawiano te dwa słowa i mówiono, że mógłby jeszcze więcej. Di Paolę bardzo to denerwowało. Nie był pisarzem tuzinkowym, miałkim, wiedział co i jak - choć nie zawsze mu się chciało, to prawda, z czasem pisał z coraz mniejszym zapałem, ale to przecież naturalne, zwyczajne. Zniechęcony światem i schorowany wrócił w końcu do Tandilu. Zmarł tutaj 24 kwietnia 2007.
O powieści Minga! (w lunfardo, czyli buenosaireńskim żargonie: Nic!) mówiono, że jest wielkim poematem o podróżowaniu, może nawet bardziej o potrzebie wędrówki niż samym wędrowaniu. "Uciekajmy stąd!" to jej sekretne zawołanie. Di Paola często zwierzał mi się, że Polska stała się jego drugą ojczyzną, tą z najgłębszego wyboru. Lubił Polki, lubił polską sztukę, słuchał naszej muzyki. Były dnie, gdy lubił bardzo, ale też i takie, kiedy prawie nie lubił. Napisał mi, że gdybym zamierzał tłumaczyć jego powieść, powinienem dać tytuł Nie ma! Zwrot ten zapamiętał z pobytu w Polsce w 1979 roku. Chciał wtedy poznać parę naszych sław, zobaczyć i dłużej porozmawiać. Byliśmy u
Krzysztofa Zanussiego,
Andrzeja Wajdy, Artura Sandauera,
Stanisława Lema i kilku innych znakomitości. Zabawnie komentował później wszystkie te spotkania, bystro i hardo.
Tę jego hardość bardzo polubiłem.
Rajmund Kalicki
© by "Twórczość" 2007