W książce Fado o moim życiu (2000), stanowiącej zapis rozmów, które Włodzimierz Paźniewski przeprowadził z mieszkającą blisko trzydzieści lat w Portugalii Marią Danilewicz-Zielińską, autorką nieocenionych Szkiców o literaturze emigracyjnej w pewnym miejscu:
"W języku żyje moja Polska na wyciągnięcie ręki. Tę Polskę noszę również z sobą. Ale konkretne moje adresy w Polsce przepadły. Istnieje takie kapitalne określenie: człowiek bez adresu. Już lepiej niech Polska przyjeżdża do mnie". Czytając dzisiaj Polonica portugalskie (przedmowa Paweł Kądziela, Biblioteka
"Więzi", tom 174, Warszawa 2006), tom felietonów, które Danilewicz-Zielińska (1907-2003) wygłosiła na przełomie lat 70. i 80. na antenie Radia Wolna Europa, odnoszę wrażenie, że Polska jeździła do Portugalii na długo przed tym, zanim w Feijó w okolicach Lizbony autorka Domu oraz Blisko i daleko się osiedliła i gdzie znalazła swoje miejsce na ziemi.
W krótkich, ale wielobarwnych, bywa, że porywających, opowieściach Danilewicz-Zielińska przedstawia polskie fascynacje Portugalią i portugalskie fascynacje Polską, za którymi stoją nie tyle kultury i historie dwu krajów i narodów, ile konkretni ludzie, których los rzucił z jednego końca Europy na drugi. Poczynając od Damiaõ de Gois, znajomego Marcina Lutra i Erazma z Rotterdamu, Filipa Melanchtona i Albrechta Dürera, który w roku 1529 zjechał z dyplomatyczną misją na dwór króla Zygmunta Starego i uznał, że Polskę z Portugalią łączy wspólnota celów:
"obrony katolicyzmu zagrożonego z jednej strony przez schizmę protestancką, a z drugiej przez Turków", co zresztą bardzo, ale to bardzo nie spodobało się Watykanowi i Świętej Inkwizycji, kończąc na pułkowniku Henrique de Campos Ferreira Lima,
"urzeczonym Polską", autorze bibliografii prac o związkach polsko-portugalskich, powstałej z okazji poświęconej tej kwestii wystawy zorganizowanej w roku 1938 w Lizbonie.
Znajdziemy w Polonicach intrygujące portrety wspaniałych ludzi, o których dotąd mało kto z nas słyszał, a bez których nasz świat nie byłby tak ciekawy. Oto ksiądz marianin Kazimierz Wyszyński, zwany w XVIII wieku cudotwórcą z Balsamão, oto ksiądz Teodor de Almeida, którego powieścią o królu Władysławie Laskonogim w tym samym czasie zaczytywała się, jak to się pięknie mówi, cała Portugalia, oto "Promieniści" z Coimbry, pozostający pod wpływem powstania listopadowego i styczniowego oraz pierwszego z naszych wieszczów, tacy jak José Maria da Cunha Seixas, autor wiersza o Emilii Plater, jak Antero de Qental czy Teofilo Braga, późniejszy premier i pierwszy po obaleniu monarchii w 1910 roku prezydent Portugalii, oto wreszcie Eça de Queiros, najwybitniejszy powieściopisarz portugalski XIX wieku, utrzymujący bliskie kontakty z Władysławem Mickiewiczem i Adolfem Pawińskim, autorem trzystustronicowej, dzisiaj niestety zapomnianej, księgi o Portugalii.
Dzięki żywym narracjom Danilewicz-Zielińskiej poznajemy postaci ginące w pomroce dziejów, w rodzaju prymasa Władysława Aleksandra Łubieńskiego, który w wydanym w 1749 roku dziele pod wiele mówiącym o tamtej epoce tytułem Świat we wszystkich swoich częściach większych i mniejszych to jest: w Europie, Azji, Afryce i Ameryce... geograficznie, chronologicznie i historycznie określony poświęcił Portugalii i Portugalczykom sześć pełnych sympatii i uznania stron (ważnych także z tego względu, że zawarta tu panorama Lizbony pochodzi sprzed trzęsienia ziemi w 1755 roku, które - opisane zresztą przez Woltera - zmieniło całkowicie oblicze stolicy), w rodzaju doktora Teodora Tripplina z Kalisza, który w pamiętnikach spisywanych w trakcie podróży po Europie zaprezentował Lizbonę, Sintrę, Mafrę i Coimbrę, dał także relację z wystawnego zaprzysiężenia konstytucji 1842 roku, w rodzaju Jana Lewickiego, zwanego nie bez kozery ojcem litografii portugalskiej, który pozostawił po sobie m.in. unikalną mapę estuarium Tagu i lasów Dom Dinisa w okolicach Leirii, czy wreszcie Józefa Konrada Chełmickiego, generała armii portugalskiej. To z jednej strony, z drugiej zaś - dzięki gawędziarskim talentom pisarki - dowiadujemy się o tzw. Polacos da Serra, czyli obrońcach wzgórza Pilar z czasów wojny domowej 1832 r., wbrew pozorom Portugalczykach z krwi i kości, nazwanych tak dla uczczenia bohaterów bitwy pod Olszynką Grochowską, których sława dotarła aż do Porto, o pułkowniku Cifka Duarte, walczącym o dobre imię polskich pilotów, którzy w samolocie "Marszałek Piłsudski" rozbili się nad Azorami, próbując w 1929 roku dokonać pionierskiego przelotu z Paryża do Nowego Jorku, o José Duarte Ramalho Ortigão, pisarzu, wielkim entuzjaście twórczości
Adama Mickiewicza, nie wspominając już o literaturoznawcy Gentilu Marquesie, spod którego pióra spłynęła kuriozalnie apologetyczna przedmowa do przekładu Quo vadis
Henryka Sienkiewicza.
Nie koniec na tym, wręcz przeciwnie, to dopiero preludium do wywołujących zdrowe patriotyczne podniecenie opowieści o tym, jak w 1935 r. armia portugalska włączyła się w sypanie kopca Piłsudskiego na Sowińcu, o dwudziestu dniach spędzonych jesienią 1940 roku w Évorze, Caçilhas, Lizbonie i Estoril przez
Ignacego Jana Paderewskiego, skąd na pokładzie statku "Excambion" opuścił na zawsze Stary Kontynent, a także o awanturniku Maurycym Beniowskim - opowieść o nim spowodowała znaleziona w jednym z licznych antykwariatów stołecznej dzielnicy Bairro Alto broszura ojca Manuela Teixeira "O Conde Benyowsky em Macau" z 1966 roku. Ale to wszystko nic w porównaniu z sensacyjną historią o tym, jak generał Józef Bem za namową księcia Adama Czartoryskiego i markiza Palmeli, w myśl maksymy "Za wolność waszą i naszą" włączył się w konflikt, jaki wybuchł między synami króla Jana VI - Pedrem i Miguelem - o sukcesję tronu. Historia tworzenia wśród emigrantów Legionu Polskiego, który miał niebawem ruszyć na odsiecz jednemu z braci, temu rzecz jasna pokrzywdzonemu, wiele mówi o naszym narodowym charakterze, o naszej historycznej naiwności. Dość wspomnieć, że kiedy już udało się Bemowi ów legion jako tako sformować, wojna między braćmi się skończyła. Bem chciał jednak u premiera nowo utworzonego rządu odzyskać pieniądze wydane m.in. na żołd i eleganckie mundury, etc. Niestety, mimo że Bem
"brnął odważnie w długi", markiz Saldanha nie widział najmniejszego powodu, aby - pomimo poczynionych wcześniej obietnic - trwonić fundusze z państwowej kasy. Żeby dowieść swego, Bem udał się osobiście do Lizbony, gdzie odsyłano go od Annasza do Kajfasza, aż honorowy generał wyzwał na pojedynek ministra skarbu Carvalho. Miarka się przebrała, Bem został aresztowany, choć
"stawiał opór policji uzbrojony w nabite pistolety, ze szpadą u boku" i wylądował w więzieniu mieszczącym się w Torre de Bélem, malowniczej wieży położonej u ujścia Tagu do Atlantyku (znanej z co drugiej pocztówki wysyłanej przez turystów z Lizbony), skąd po miesiącu go zwolniono i odesłano za granicę. Nie kryję, że z równie wielkimi wypiekami na twarzy zapoznałem się już tylko z tyleż wzruszającymi, co łzawymi dziejami romansu poetessy
Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej z lotnikiem i poetą w jednej osobie José Manuelem Sarmento de Beires.
W trakcie lektury, ciesząc się wiedzą o tak wielkiej zażyłości między Polską a Portugalią, raz i drugi retorycznie pytałem siebie, co my o sobie nawzajem tak naprawdę wiemy, skoro - jak notuje Maria Danilewicz-Zielińska przy okazji pielgrzymki Jana Pawła II do Fatimy w roku 1982 - Portugalczycy nie mogli się nadziwić nie tylko temu, że papież mówi po portugalsku, francusku czy angielsku, ale również
"po polsku, bo przecież jest to język bardzo trudny". Ale w końcu kto to powiedział, że najważniejsze, abyśmy umieli się pięknie różnić?
Rozmyślając nad sensem tego, co wyżej napisałem, rozjaśniałem umysł winem czerwonym wytrawnym (tinto maduro) Quinta Do Portal Douro, rocznik 1995 (numer butelki CA 3616955).
Janusz Drzewucki © by "Twórczość" 2006 | |