[Wiesław Myśliwski, Traktat o łuskaniu fasoli. Wydawnictwo Znak, Kraków 2006, ss. 400.]
1.
Każdy z nas jest powieścią. Każdy z nas ma przecież swoją opowieść, swoją historię, historię swojego życia. Każda opowieść - także ta, którą chciałoby się skazać na przemilczenie, być może nawet ta najbardziej - domaga się opowiedzenia, a raczej wypowiedzenia. Czy zostanie spisana, czy nie to sprawa drugorzędna, najważniejsze, że została wypowiedziana. A jednak to, że historia życia starego, anonimowego mężczyzny, egzystującego z dala od ludzi, w całkowitej samotności została spisana przez
Wiesława Myśliwskiego i opublikowana pod tytułem Traktat o łuskaniu fasoli, okazuje się sprawą dla literatury polskiej pierwszorzędną.
To prawda,
"każdy żyje za siebie i każde życie jest osobną historią". Każdy z nas jest inny, skoro
"Nic nie istnieje przecież w ogólności, a tym bardziej człowiek", dlatego też każdy ma do opowiedzenia coś, co tylko on może wypowiedzieć. Być może dopiero opowiadając swoje życie, zaczynamy je rozumieć, to znaczy - zaczynamy rozumieć to wszystko, co przeżyliśmy, co się nam przydarzyło, co spotkaliśmy na swojej drodze, co nas na naszej drodze spotkało.
Opowiadając, wędrujemy. Wędrujemy w głąb siebie, czyli do siebie samych w najintymniejszej istocie, tym samym zaś poniekąd wracamy do siebie. Dopiero to, co opowiedziane, czyli nazwane, okazuje się nasze, nawet jeśli niezrozumiałe, by nie powiedzieć nieprzeniknione i niepojęte.
2.
Traktat o łuskaniu fasoli ma dwóch bohaterów. Jeden opowiada, drugi słucha. Jeden mówi, drugi milczy. Fakt ten ma swoją wagę. Gdyby nie milczał i nie słuchał, opowieść tego pierwszego nie byłaby tym, czym jest. Słuchanie tego drugiego jest tak samo istotne, jak mówienie pierwszego. Niewykluczone jednak, że opowiadający mówi do siebie samego, sobie samemu opowiada to, czego był świadkiem i uczestnikiem, przepowiada sobie to i owo, wspomina to i tamto, bowiem, jak czytamy:
"człowiek najchętniej rozmawia z samym sobą. Według mnie, nawet kiedy z kimś rozmawia, w gruncie rzeczy rozmawia z samym sobą".
Powieść - podzielona na szesnaście rozdziałów - ma zatem formę monologu. Biegły w teorii literatury doda zaraz, że monologu wewnętrznego wypowiedzianego. Niech tak będzie. Narracja rwie się i łamie, pełno w niej inwersji i powtórzeń, dygresji i retardacji, nawiązań i odwołań. Cóż, czy można inaczej opowiedzieć swoje życie? Czy życie kogokolwiek da się opowiedzieć po kolei, a więc od narodzin do śmierci? Narrator powieści nie ma w tym względzie wątpliwości. Powiada wręcz:
"Nie szukam żadnego początku. Zresztą czy coś takiego jak początek w ogóle istnieje? Nawet to, że człowiek urodził się, nie znaczy, że to jego początek. Gdyby cokolwiek miało początek, szłoby już dalej po kolei. A nic nie chce po kolei. Dzień za dniem nie chcą po kolei, tylko ten się przed ten wpycha" i jeszcze:
"[…] nikt przecież nie jest w stanie ogarnąć w całości swojego życia, choćby najmarniejszego. Nie mówiąc, że nasuwa się wątpliwość, czy jakiekolwiek życie jest całością. Każde jest mniej czy więcej potrzaskane, często i rozrzucone". Reasumując, czas akcji Traktatu o łuskaniu fasoli to jedna noc, czas fabuły - jedno życie.
3.
Biografię narratora, bohatera opowieści, da się jako tako zrekonstruować. Urodził się w nie wymienionej z nazwy wsi nad rzeką Rutką, nieopodal wzgórza Winnica, między jedną wojną a drugą. W czasie wojny ocalał jako jedyny ze wsi. Przeżył pacyfikację, ukryty w dole z kartoflami. Wskutek traumatycznych przeżyć stracił mowę. Znaleziony przez partyzantów, przyłączył się do ich oddziału. Jego domem był las. Po wojnie włóczył się, żył z handlu owocami w pociągach. Potem trafił do szkoły, w której znalazły się takie same jak on sieroty (
"Nie byliśmy więc tak całkiem szkołą, trochę szkołą, a trochę takim młodocianym wojskiem"). Uczył się zawodu. Chciał być spawaczem, ale został elektrykiem. Pracował przy elektryfikacji wsi, potem na budowach. W szkolnej orkiestrze zaczął naukę gry na saksofonie, potem grał w orkiestrze zakładowej. I wtedy coś się w nim przełamało. Otóż ucząc się grać, odzyskiwał powoli mowę. Zarobione pieniądze odkładał na kupno wymarzonego saksofonu. Chciał mieć własny. Niestety, przyszła wymiana pieniędzy i oszczędności diabli wzięli (
"[…] za te nowe mógł pan trzy razy mniej kupić"). Wyjechał za granicę. Grał do tańca w nocnych lokalach. Pewnego razu do jednego z tych lokali trafił jego rodak. Pan Robert. Od słowa do słowa i zaczął go namawiać do powrotu do ojczyzny. A przynajmniej do odwiedzin. Zachęcał, jak mógł. Opowiadał, że ma dom nad zalewem, że spokój i cisza, krótko mówiąc: sielanka i idylla. Namawiał i namawiał, ale nie namówił. Potem słał listy, ale nic z tego. Dopiero po wielu latach saksofonista, dotknięty ciężką reumatyczną chorobą, która uniemożliwiła mu uprawianie muzyki, postanowił pojechać. Nie tyle, żeby odwiedzić pana Roberta, ile rodzinne strony. Okazuje się, że ów zalew powstał w miejscu, gdzie nad rzeką Rutką leżała kiedyś jego wieś. I został tu na stałe. Zamieszkał nad jeziorem, gdzie zatrudnił się na osiedlu domków letniskowych jako stróż, administrator i złota rączka w jednej osobie. Oprócz tego, że pilnuje, sprząta i naprawia, raz na jakiś czas odmalowuje rdzewiejące tabliczki z nazwiskami na zapomnianych, ukrytych w lesie grobach, w których pochowani zostali mieszkańcy jego wsi. Ci, co zginęli ponad pół wieku temu podczas wojennej rzezi.
Nie będzie przesady w stwierdzeniu, że bohater Wiesława Myśliwskiego jest człowiekiem XX wieku, a chyba nawet prefiguracją człowieka XX wieku, jego typowości, przeciętności i zwyczajności. Mimo że w tej powieści ani razu nie padają takie słowa, jak Hitler i Stalin, Rosjanie i Niemcy, faszyzm i komunizm, wszystko to, czym był XX wiek w Polsce, jest w tej powieści. Ale też trzeba uczciwie przyznać, że jej wymiar historyczny, społeczny i polityczny nie jest tym, co czyni ją wybitną.
4.
Nie kryję, strach pisać o Traktacie o łuskaniu fasoli, bojaźń i trwoga. A to dlatego, że to bodaj najbardziej tajemnicze dzieło w dorobku
Wiesława Myśliwskiego. Tajemnicze, bo niedopowiedziane, niewysłowione do końca.
Czytając Traktat, poznając losy elektryka-saksofonisty, raz i drugi zadajemy sobie pytanie: jak to możliwe? I odpowiadamy sobie natychmiast: nie, to nieprawdopodobne! Bo czy prawdopodobne jest, że gdzieś za granicą bohater spotkał na ulicy nieznajomego, który okazał się synem żołnierza biorącego udział w pacyfikacji jego wsi, co więcej, żołnierza, który darował mu życie, gdyż w jego twarzy rozpoznał twarz własnego syna? Bo czy można sobie wyobrazić fotografię, opisaną przez nieznajomego, na której widnieją dwie osoby, ojciec i syn, en face i z profilu, stojące jednocześnie naprzeciw siebie i obok? I co najważniejsze, czy naprawdę wiemy, do kogo wygłasza swój wszechogarniający i nieprzebrany monolog bohater Myśliwskiego, nawet jeśli wydaje się nam, że mówi do siebie? Bo czy naprawdę wiemy, kim jest ten, kto słucha, skoro nie wiemy - chociaż dalibyśmy głowę za to, że wiemy - kim jest ten, kto mówi, kto wyznaje, że zawsze żył
"na granicy istnienia, nieistnienia", kto każdego dnia przeżywa od nowa całe swoje życie:
"nieraz gdy się rano zbudzę i pomyślę, że muszę do wieczora żyć, mam wrażenie, jakby to było znów od urodzenia do śmierci" i koniec końców dochodzi do wniosku, że
"[...] istnienie nie jest żadnym dowodem. Istnienie obdarza nas samymi zwątpieniami"?
Co wiemy na pewno? Że ktoś późnym wieczorem zapukał do jego drzwi, bo chciał kupić fasolę. A że fasola była, lecz nie połuskana, został na całą noc, aby wspólnie połuskać. I przy okazji gość wysłuchał spowiedzi życia gospodarza. Wiemy, że ten, kto opowiada, robi to tak, że nie sposób mu przerwać. Jego narracja aż skrzy się od aforyzmów i sentencji, których jednak nie zaczerpnął z książek, ale sam do nich doszedł. Mówi na przykład:
"Kiedy ludzi może coś podzielić, zawsze się podzielą" i
"Wojna miesza, zrównuje, chłop czy filozof - wszyscy są do umierania. Tu każdy z każdym może się spotkać. Gdzie by indziej mogli się spotkać chłop i filozof?" lub:
"[...] gdy strach, a nie zegar czas odmierza, nawet chwilka może się ciągnąć w nieskończoność" i jeszcze:
"[...] gdzieś tak mniej więcej do połowy życia znajomych nam przybywa i przybywa, trudno nawet wszystkich zapamiętać, a od połowy zaczynają ubywać, tak że przy końcu człowiek jest już sam dla siebie jedynym znajomym". Nad wyraz często zaskakuje śmiałością i odkrywczością spostrzeżeń. Wtedy gdy stwierdza, że:
"[...] człowiek wolny jest nieprzewidywalny. Nie tylko dla innych. Przede wszystkim dla siebie", że
"Rodzimy się ze złudzeń i śmierć też jest tylko przejściem z jednego złudzenia w inne", że
"W człowieku jest winy na wszystkie możliwe pytania. I nawet takie, których nikt dotąd nie zadał i może nigdy nie zada. Bo czymże jest człowiek, jeśli nie pytaniem o winę? Jedyne szczęście, że sam rzadko się domaga od siebie odpowiedzi. A tym większe, że nie potrafiłby sobie odpowiedzieć". Wie zaskakująco dużo - o życiu i świecie, o naturze wszechrzeczy, wie więcej, niż wiedzieć powinien, tyle ile może wiedzieć myśliciel.
5.
Strach pisać o Traktacie o łuskaniu fasoli, bo przecież w tej powieści ważne jest nie tylko to, co zostało w niej powiedziane, ale również - być może nawet przede wszystkim - to, co nie zostało powiedziane. Przypuszczenia tego nie wyssałem z palca. Wsłuchuję się w to, co mówi sam pisarz, bo - jak sądzę - nie od jego bohatera, ale od niego samego, autora powieści, pochodzi refleksja:
"Milczenie też głos. I także słowa", to właśnie jego, twórcę, określa konfesja:
"Co chciałem wtedy powiedzieć? Nie pamiętam. Może nic ważnego. Ale dla mnie to były najważniejsze słowa w moim życiu, jakie chciałem powiedzieć, a których nie powiedziałem. Tak zastanowić się, to ile takich niewypowiedzianych słów przepadło na zawsze. A może ważniejsze były od tych wszystkich wypowiedzianych". Sztuka słowa to również sztuka milczenia, milczenia pomiędzy słowami, ciszy zapadającej po tym, gdy wybrzmi ostatnie słowo.
Jak się wydaje, Traktat o łuskaniu fasoli to powieść nieustannie się komentująca. Narrator nie kryje przed nami wiedzy, że doskonale zdaje sobie sprawę zarówno z tego, co mówi, ale i jak mówi. Wygłaszając traktat o łuskaniu fasoli, wygłasza równocześnie traktat o rzece i psach, o mgle i wodzie, o miodzie i grzybach, o podpisach i ukłonach, o porządku i wolności, o grach i snach, o kupowaniu kapelusza i podróżowaniu pociągiem, wreszcie o pamięci i słowach, a więc o sensie literatury. Pod tym względem Wiesław Myśliwski okazuje się niezwykle konsekwentny. Proszę zwrócić uwagę, że o ile Szymon Pietruszka, narrator Kamienia na kamieniu twierdził:
"Od słowa zaczyna się życie i na słowach kończy się. Bo śmierć to tak samo tylko koniec słów", a Piotr, narrator Widnokręgu:
"Niewiele jeszcze było wtedy we mnie słów, może właśnie tyle, że się urodziłem, gdzie i kiedy. Słowa przecież rosną dopiero w człowieku razem z nim. Wytapiają się jak z rudy z jego trosk, udręk, cierpień, łez. Nikt nie otrzymuje ich w darze tylko dlatego, że się urodził, gdzie, kiedy. Ceną słów jest nasz los", o tyle bezimienny narrator Traktatu o łuskaniu fasoli mówi:
"Według mnie tak, wszystko od słów zależy. Jakie słowa, takie rzeczy, zdarzenia, myśli, wyobrażenia, sny i wszystko, nawet na samym dnie człowieka. Byle jakie słowa, to byle jaki człowiek, byle jaki świat, byle jaki nawet Bóg". To oczywiste, że w dziele Wiesława Myśliwskiego nie ma przypadkowej gry słów, ten pisarz bierze odpowiedzialność za każde wypowiedziane słowo, każde słowa poświadcza całym sobą.
6.
Zapytany przez redakcję dwumiesięcznika
"Topos" (2001 nr 4/5) o źródła swojego pisarstwa, wskazał na twórczość
Jana Kochanowskiego oraz tradycję
"mówionego eposu chłopskiego" i dodał jeszcze:
"Ponieważ chłopi we wszystkim niewolni, w jednym byli wolni - w języku". W dyskusji redakcyjnej "Kultura nie jest odpoczynkiem", ogłoszonej na łamach czasopisma "Sycyna" (1994 nr 1/2) objaśniał fascynację chłopską kulturą:
"Chłopskie chałupy były miejscami kulturotwórczymi. Tam przecież odbywały się spotkania przy darciu pierza, kiszeniu kapusty, łuskaniu fasoli. Tam ludzie opowiadali sobie nieraz do późnych godzin niesamowite historie, o wojnach, duchach, diabłach".
W szkicu "Koniec wsi - przyszłość wsi", opublikowanym w kwartalniku "Matecznik" (2001 nr 1) nie ukrywał, że oto
"[...] na naszych oczach odbywa się ostatnie stadium agonii wielkiej formacji kulturowej, wielowiekowego układu człowiek - ziemia, człowiek - praca, człowiek - rodzina, człowiek - świat - wszechświat. Rozpacz chłopska ma więc wiele przyczyn. Dlatego jej uzewnętrznienia są niekiedy ślepe, nienawistne, konwulsyjne. Dlatego tak łatwo poddaje się wszelkim znachorom i wszelkim złudzeniom. Ale to prawdziwa rozpacz. Nie lekceważmy jej" i w bardziej osobistym tonie dodawał:
"Żal mi tej chłopskiej kultury i tej starej wsi. Była moim wczesnym dzieciństwem i moją wczesną młodością. Zawdzięczam jej wiele, a może i wszystko. Nauczyła mnie wyrozumiałości wobec innych i nieufności wobec siebie samego". W ogłoszonym w "Twórczości" (2004 nr 4) eseju "Kres kultury chłopskiej", nawiązując poniekąd, choć nie wprost do "Końca wsi - przyszłości wsi", dobitnie zaakcentował, że była to
"[...] kultura zgody z losem, afirmująca życie takie, jakie przypadło człowiekowi w udziale, odpowiadająca na pytanie, jak żyć, kiedy żyć się często nie dawało, jak odnaleźć pył swojego istnienia w chaosie wszechrzeczy, jak przemijać z pokorą". Dopiero teraz, gdy rozpada się, gdy odchodzi bezpowrotnie w przeszłość, jesteśmy władni docenić potęgę tej kultury:
"Każda prawdziwa kultura objawiła się w pełni dopiero wówczas, gdy już odeszła wraz z formacją, która ją stworzyła. Dopiero wówczas najwyraźniej widać, jakie nam dziedzictwo zostawiła i czy zostawiła". Zdaniem pisarza trzy elementy: słowo, pamięć i wyobraźnia - to bynajmniej nie stanowe, lecz najzwyczajniej w świecie
"człowiecze dziedzictwo" chłopskiej kultury.
7.
Słowo, pamięć i wyobraźnia - narrator Traktatu poświęca tym trzem zagadnieniom sporo uwagi. O słowie już było, teraz trzy grosze o pamięci i o wyobraźni. Narrator-bohater zapewnia, że
"co się w dzieciństwie zapamięta, na zawsze się pamięta", odkrywa nie bez zdumienia, że
"Z latami stajemy się sami do siebie mało podobni. I nawet nasza własna pamięć nie zawsze chce nas pamiętać, jacy kiedyś byliśmy". Pamięć to przeszłość, a przeszłość to wszystko, co mamy, z czym kroczymy prosto przed siebie:
"Według mnie każdy świat jest przeszły, każdy człowiek przeszły, bo czas jest tylko przeszły". Znamienne, że w redakcyjnej dyskusji, z jaką mogliśmy się zapoznać w inauguracyjnym numerze, redagowanej przez Myśliwskiego, "Sycyny" (1993 nr 1), deklarował on:
"Mnie przyszłość nie interesuje. Jestem cały zakotwiczony w przeszłości. Przeszłość jest na dobrą sprawę jedynym moim trwałym gruntem. Gdybym nie miał przeszłości, tej nawet mitologizowanej, czułbym się bezdomny. To jest oczywiście tylko moje odczucie, ale myślę, że nie można przeszłości lekceważyć, bo na dobrą sprawę, wszystko, co mamy w sensie duchowym, pochodzi z przeszłości". Zatem pamięć - raz błogosławiona, raz przeklęta - w każdej chwili jest funkcją przeszłości.
O zagadkowych, aczkolwiek nierozerwalnych związkach przeszłości z wyobraźnią rozprawia przy kawie w kawiarni - której stałym bywalcem był słynny filozof, badacz snów - ów spotkany na obczyźnie jednocześnie przypadkowo i nieprzypadkowo znajomy-nieznajomy. Również dla niego liczy się tylko przeszłość:
"[...] ona nigdy nie odchodzi, jako że wciąż ją tworzymy od nowa. Tworzy ją nasza wyobraźnia, ona ustanawia naszą pamięć, nadaje jej znamiona, dyktuje jej wybory, nie odwrotnie. Wyobraźnia jest ziemią naszego istnienia. Pamięć jest tylko funkcją wyobraźni. Wyobraźnia jest tym jedynym miejscem, z którym czujemy się związani, którego możemy być pewni, że tu właśnie żyjemy. I także umierając, w niej umieramy. Razem ze wszystkimi, którzy kiedykolwiek umarli, którzy pomagają i nam umrzeć". Pamięć i jako funkcja przeszłości, i jako funkcja wyobraźni.
Nie sposób tego nie zauważyć, że mimo , iż powieść
Wiesława Myśliwskiego jest w zasadzie tylko i wyłącznie monologiem protagonisty, to w jej ramach w sposób pełnoprawny i równoprawny wypowiadają się najróżniejsze postaci: stryj Jan, nazywana siostrą sanitariuszka, wiecznie pijany nauczyciel muzyki, majster na budowie, magazynier, który okazał się przedwojennym saksofonistą, organista ze zrujnowanego kościoła, wdowa po leśniczym, sprzedawca kapeluszy, drzemiący pasażer pociągu, kobieta z sanatorium. Każdy z nich mówi coś, co nie pozostaje bez wpływu na losy bohatera. Każdy mówi swoim językiem, napiętnowanym niepowtarzalną, jedyną w swoim rodzaju indywidualnością, osobowością. Jakby autor, wprowadzając monolog do monologu, chciał nam podpowiedzieć, że sztuką jest nie tylko opowiadanie, ale również słuchanie, wsłuchiwanie się w innych, w to, co mają do powiedzenia, do opowiedzenia, wszak
"Bólu z bólem nie powinno się nigdy przeciw sobie stawiać. Każdy ból jest sam w sobie, jedyny". Święta racja.
8.
Jednym z głównych pytań, na które próbuje odpowiedzieć bohater powieści, jest pytanie o to, co było w jego życiu przypadkiem, a co przeznaczeniem. Nie od parady na obwolucie okładki, nad nazwiskiem autora i tytułem, wydawca zamieścił informację, pełniącą poniekąd funkcję nadtytułu "księga przypadku i przeznaczenia" (chociaż sądzę, że lepiej byłoby, gdyby do tego typu konstatacji czytelnik dzieła Wiesława Myśliwskiego doszedł sam, bez pomocy edytora).
Wiele wskazuje na to, że według bohatera Traktatu o łuskaniu fasoli pojęcia przypadku i przeznaczenia to intelektualne fetysze. Twierdzi on przecież, że mianem przypadku określamy to wszystko, co nam się w życiu przydarzyło i przydarzy, a czego nie jesteśmy w stanie sobie wytłumaczyć i wyjaśnić, racjonalnie umotywować. Gdy przypadki się powtarzają, gdy zaczną wchodzić między sobą w interakcje, gdy zaczną tworzyć korelacje, wówczas zaczynamy mówić o nich w kategorii przeznaczenia. Nie bez przyczyny. Gospodarz tłumaczy gościowi:
"w porządku przeznaczenia dużo łatwiej żyć", ale zaraz się od tej prawidłowości dystansuje, dodając:
"Tylko, że ja nie wierzę w przeznaczenie. Ot, przypadki, same przypadki, wszystko przypadki". W tej sytuacji okazuje się, że słowem stanowiącym klucz do istoty powieści jest słowo "los". Co więcej, słowo "los" to klucz do zrozumienia pisarstwa Wiesława Myśliwskiego, nie tylko prozatorskiego, ale również dramaturgicznego. Bo o czymże, jeśli nie o losie, o tragizmie ludzkiego losu, traktują jego sztuki teatralne Złodziej i Klucznik, a zwłaszcza
Drzewo i Requiem dla gospodyni?
Czym zatem jest los? Siłą czyniącą nasze życie niepodobnym do żadnego innego i powodującą, że wierzymy, iż to, co się nam przydarzyło, tylko nam mogło się przydarzyć. Siłą, przeciw której nieustannie się buntujemy, zamiast pogodzić się z nią, bo tylko wtedy może się ona okazać naszą siłą. Sęk w tym, że jeśli czegoś na pewno nie umiemy sobie uświadomić, to właśnie własnego losu.
"Świadomość [...] zawsze przychodzi poniewczasie, niezależnie od wieku. Na tym polega nasz ludzki los, że zawsze poniewczasie. Zawsze już po wszystkim. Bo też świadomość jest naszym losem, nie życie. Czy życie nasze było warte życia, czy niekoniecznie, niekoniecznie, rozstrzyga los. Życie jest tym, co toczy się bez związku, bez celu, dzień za dniem, najczęściej z woli przypadku, jako że skoro jesteśmy, musimy być. Los natomiast ustanowił człowiek jako rodzaj uznania dla życia" - mówi przedwojenny sprzedawca kapeluszy, widząc determinację, z jaką młody elektryk, przyszły wirtuoz saksofonu, chce od niego kupić leżący na wystawie kapelusz - ten jeden jedyny, tylko i wyłącznie ten: brązowy, pilśniowy. I co z tego, że numer, dwa numery za duży.
9.
"Saksofon, kapelusz, lubiłem tak nieraz na siebie popatrzeć, gdy wyobraziłem się sobie" - wspomina marzenia młodości narrator Traktatu o łuskaniu fasoli. Saksofon i kapelusz! Jakbym widział fotografie starych wielkich mistrzów jazzu, takich jak Coleman Hawkins, Ben Webster, Lester Young, Eddie Lockjaw Davis, Dexter Gordon, Joe Henderson... Cóż, w pewnym sensie powieść Wiesława Myśliwskiego to jedyna w swoim rodzaju apologia jazzu, muzyki zakazanej, a więc również tego wszystkiego, co jazz ewokuje: wyzwolenia, śmiechu przez łzy, płaczu z radości, radości tworzenia, osobowości i indywidualizmu, których przejawem jest improwizacja - zarówno w sztuce, jak i w życiu. Improwizacja, to znaczy wolność.
Sprzedawca kapeluszy, grywający po godzinach na wiolonczeli, dopiero co poznanemu elektrykowi, grywającemu po godzinach na saksofonie, powiedział na odchodnym, że wszystko, co w człowieku może być nie na miarę, jest w nim właśnie, jakby przejrzał go na wylot, jakby przewidział jego los. Faktycznie, bohater Myśliwskiego to ktoś od początku niepogodzony i ze światem, i ze sobą, zastanawiający się ciągle: czy ja to ja, czy aby na pewno ja...
"Ilu ludzi zmieści się w człowieku, żeby jeszcze czuł się, że to on?" - pyta na początku opowieści swojego gościa i nie ulega wątpliwości, że jest to pytanie z gruntu retoryczne.
"Nieraz próbuję tego dociec, jestem czy nie jestem" - zastanawia się nie raz i nie dwa, a potem odpowiada sobie, nie sobie:
"[...] nikt nie może o sobie powiedzieć, że to on, jakby był on i będzie on. Nikt nie może sam sobie zakreślić granic ani ustanowić siebie jako siebie", nie kryjąc wcale, że przez całe życie męczyło go zagadkowe poczucie:
"[...] jakbym się rozdwajał w sobie na tego, który wie, że to on, i tego, który nie doznaje żadnej z sobą bliskości. Na tego dajmy na to, który wie, że umrze, i tego, który nie dopuszcza myśli, że to on, tylko jakby ktoś drugi miał umrzeć za niego".
"Źle się czułem z ludźmi. Sam z sobą źle się czułem" - wyznaje pod koniec opowieści gościowi, który zapukał do jego drzwi pewnego szarego, chłodnego jesiennego wieczora, którym być może był on sam, którym być może była śmierć, a może sam Pan Bóg, co to raz na jakiś czas schodzi z niebios i wędruje po świecie.
10.
Powieść
Wiesława Myśliwskiego zdążyłem już przeczytać trzy razy. Najpierw w maszynopisie - udostępnionym wspaniałomyślnie przez pisarza, potem w tzw. egzemplarzu próbnym - przekazanym przez wydawcę kilka tygodni przed ukazaniem się książki, teraz w książce - kupionej w księgarni przy ulicy Wiejskiej w Warszawie. Za każdym razem - zachwycony i obezwładniony - odnajdywałem w niej coś, czego wcześniej nie dostrzegłem. Zapewne, gdy sięgnę po nią raz jeszcze, znów znajdę coś, na co wcześniej byłem głuchy i ślepy.
Uwolniona od autora powieść - o której na razie więcej nie wiem, niż wiem - zaczyna żyć własnym życiem. Niech się jej dobrze dzieje w życiu, między nami.
Janusz Drzewucki © by "Twórczość" 2006 | |