[Maciej Malicki: Wszystko jest. Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2005, ss. 208.
Przychodzimy na świat z dłońmi zaciśniętymi w pięści, odchodzimy z rękami szeroko otwartymi. Przychodzimy, by chwytać i mocno trzymać, odchodzimy wolni od wszelkich obciążeń. Maciek Malicki, bohater utworu Macieja Malickiego Wszystko jest, po samotnym - jeśli nie liczyć towarzystwa Psa i odwiedzających go przyjaciół oraz córek - spędzeniu upalnego lata w swoim "drugim" domu zbiera się do drogi. Nie wiadomo, jaki jest cel jego podróży, pytany, odmawia odpowiedzi, z półsłówek zdaje się wynikać, że chodzi o powrót do "pierwszego" domu, lecz nie jest to do końca jasne, a ostatnie rozdziały powieści: "10. Bardzo Bogaty rozdaje", "11. Staruszka poszła", "12. Niedziela" i "13. W dużym pokoju, na stole", dyskretnie, poprzez różne znaki sugerują, że w głębszym planie autor, zbliżający się do sześćdziesiątki, ma na myśli także drogę, którą nazywamy bezpowrotną, i cel zwany ostatecznym.
Motywy wyzbywania się tak zwanych dóbr doczesnych i odchodzenia są zakodowane w dwupoziomowych tytułach rozdziałów dziesiątego i jedenastego, w których oszałamiająca hojność bogacza i zdumiewająca determinacja staruszki to fakty zarazem zwyczajne i nadzwyczajne, o motywacji realistycznej i metafizycznej. Bardzo Bogaty posiada tyle, że może odczuwać ciężar nadmiaru i pragnąć odciążenia, a zarazem dociążenia innych, ale może też przygotowywać się, mniej lub bardziej świadomie, do... drogi bezpowrotnej. Staruszka, dziewięćdziesięcioletnia producentka sławnych na całą okolicę wyrobów mleczarskich, wstaje nieoczekiwanie z łoża boleści i wyrusza na ścianę Agaty (córki, która zginęła w wyprawie wysokogórskiej), podniesiona jej głosem (odtworzonym z płyty) i pociągnięta widokiem gór (panoramą wymalowaną na ścianach sypialni). Może wróci z groźnej ściany, może nie. Faktem nadzwyczajnym jest, że "poszła", a czym będzie dla niej ta wyprawa, nie wiadomo.
W powieści, która jest skądinąd czarowną wizją ziemskiego raju, motywy przemijania jawią się jak ostre zgrzyty noża tnącego delikatną i jasną tkankę życia, jak dramatyczne akordy naruszające harmonię rajskiego bytowania ludzi, zwierząt i roślin. Jest tych przejmujących sygnałów wiele, biją po oczach z każdej nieomal strony. Poranne przebudzenie bohatera w drugim akapicie rozdziału pierwszego ("1. Ładne skarpety") to zaiste uderzeniowe, a jednocześnie głęboko refleksyjne memento mori:
"Obudził go huk. Coś uderzyło w szybę. Ptak. Prosto z łazienki wyszedł o świcie przed dom. Z prawej strony schodów wiodących do sieni, na ławce pod kuchennym oknem, leżała sierpówka. Na szybie pozostał ślad. Krew i pióra. Pierwszy raz. [...] W poprzednim domu sierpówki często ginęły, rozbijając się o okno sypialni. Odkryli przyczynę. Morwa i jej odbicie. Pułapka lustra. Ale tutaj? W drugim domu? Niebo w szybie. Pułapka nieba?".
W końcowym fragmencie rozdziału jedenastego bohaterowie, czyli Maciek i Pies, wpadają nieoczekiwanie, niczym w lodową przerębel, w śmiertelnie niebezpieczną pułapkę - muzykę. Oto z uruchomionej płyty zaczynają płynąć tony, które ich obu, człowieka i zwierzę, wprawiają w osłupienie. Pies zeskakuje z kanapy, siada na podłodze i zaczyna rozdzierająco wyć -
"Czegoś takiego jeszcze nie słyszał. Rozpacz w czystej postaci". Człowiek w panice wyłącza wieżę i przeprasza Psa za tę wstrząsową karmę, po czym łamie płytę na kawałki i ciska je do kosza. Obaj długo nie mogą się uspokoić: zwierzę drży i popiskuje, mężczyzna miota się po pokoju i klnie.
Ta niezwykła i poruszająca scena jest ostatnim przygotowaniem do zdarzeń - czy może raczej do przeżywania zdarzeń - które nastąpią w rozdziałach "12. Niedziela" i "13. W dużym pokoju, na stole": do śmierci Psa i do opuszczenia domu przez jego gospodarza i właściciela. W rozdziałach tych ziemski raj, wykreowany przez Macieja Malickiego, trwa jeszcze, lecz uboższy o istoty, które odeszły, oddaliły się, znikły, o sprawy, które przeminęły, utraciły znaczenie. Mieszkaniec raju, Maciek Malicki, alter ego autora, wciąż w nim pozostaje, ale już jakby półobecny (
"Na kanapie leżał facet i gapił się w sufit. Widział się."), półżywy, opadły z sił (
"Zwlókł się z kanapy. Bach jak długi o kołdrę. Czworaki. Pion. Dłonie na krawędzi blatu. Stołu blatu. Łazienka. Łazienkaaaaaa. Hejpaparara."). Przed jego wbitymi w sufit oczami przesuwają się - niczym w uszkodzonym kalejdoskopie - luźne, migawkowe obrazy, jakby odłamki rozbitego lustra, w którym jeszcze wczoraj odbijał się rajski świat - skrawek ziemi rozciągnięty między górami a morzem, przecięty magistralą węglową, urozmaicony dwoma helikopterowymi lądowiskami. Zbierał je, owe obrazy, pieczołowicie, uważny i czuły obserwator życia, gromadził z pomocą wiernych i mądrych przyjaciół. A teraz ma w niezbornej, osłabłej pamięci ledwie zarysy postaci i krajobrazów. Po Łysej, córce Bardzo Bogatego, dostawczyni codziennego porannego koszyka wiktuałów; po Staruszce, która poszła w góry; po sparaliżowanej, lecz stale żywo obecnej żonie Sąsiada z Górki; po Rybie, który popłynął wpław do dalekiej wyspy; po Witku, Grubym i Dziadku - członkach ekipy remontującej trakcję kolejową; po tych wszystkich niezwykłych, dzielnych, wspaniałych i dobrych ludziach ma w głowie tylko skrawki klisz. Tkwi jeszcze na fotelu pod kocykiem Pies, ale i z nim dzieje się coś niedobrego: nie rusza się, nie wstaje do miski. A wieczorem i z Psem, chłodnym już i sztywnym, trzeba się na zawsze rozstać.
Do końca pozostaje przy Maćku tylko Janek, "złota rączka" i domorosły filozof, nieoceniony rozmówca, powiernik, opiekun. On to, ze swym "strasnym ciągiem na nowe zycie" - czyli na życie pisarskie - przejmuje pieczę nad porzucanym domem i zaopatruje wyruszającego w drogę przyjaciela w symboliczną, pamiątkową lampkę własnej roboty. Lampka ta, z rozbłyskującym w środku wizerunkiem ofiarodawcy, staje się cząstką znikomego podróżnego bagażu, złożonego ze szczoteczki do zębów, kilku sztuk bielizny, komputerowego zipa, pudełeczka z wiadomościami od Łysej, Witka i Andrzeja, zawiniątka ze sztućcami, akwarelki z islandzkim pejzażem i zielonej karteczki z numerem telefonu. Czytanej w wolnych chwilach przez całe lato książki pod kryptonimem "takie tam" pośród tych rzeczy nie ma. Wszystko, co niezbędne, jest w jego głowie, w nim. Odjeżdżający zostawia "takie tam" swemu następcy w rajskim (i pisarskim) domu, podobnie jak wiadomość elektroniczną od Andrzeja (w domyśle:
Sosnowskiego):
"Wszystko się wali. A ty: ręce szeroko otwarte". To go już nie dotyczy, przekazuje więc wydruk Jankowi - bez odbioru. Wolny od obciążeń, pusty, wyrusza naprzeciw... górom, lasowi, morzu, drodze i tak dalej.
Tak pełna światła, ciepła i czułości, tak klarowna i baśniowo piękna, że aż prosi się o to, by ją nazwać doskonale prostą, opowieść Wszystko jest Macieja Malickiego wcale prosta nie jest. Wiele w niej zawiłości i sporo tajemnic. Od pierwszego rzutu oka widać jej złożoność - czterowarstwowość. Pierwsza warstwa to relacja tak zwanego narratora wszechwiedzącego o poczynaniach głównego bohatera oraz postaci drugo- i trzecioplanowych (ujęta w nawiasy kwadratowe). Druga warstwa to rozmowy bohatera, telefoniczne i bezpośrednie (wyodrębnione podwójnymi odstępami). Trzecia warstwa to - różnych rozmiarów - wiadomości przekazywane pocztą elektroniczną przez Andrzeja (w domyśle: Sosnowskiego) (wyróżnione kursywą). Czwartą warstwę stanowią fragmenty czytanej przez bohatera powieści "takie tam" (wyodrębnione wielokropkami ujętymi w nawiasy kwadratowe). Ziemski raj buduje Maciej Malicki w dwóch pierwszych warstwach, zgodnie z założeniami poniższej zasady (ze strony 139), trzecia i czwarta warstwa to obszary refleksji:
"Celebrujemy chwilę teraźniejszą. Żyjemy w ziemskim raju, nie wiedząc o tym. Rajem jest ulica przed domem, łąka, drzewo, pod którym siedzimy, pijąc wino z przyjaciółmi. Żeby do niego powrócić, trzeba nauczyć się patrzeć. Nie za wiele wiedzieć, nie za wiele starać się zrozumieć. Instynktownie kierować oko (i ucho) na to, co w danej chwili domaga się utrwalenia".
Utrwalenia, ale przedtem z a u w a ż e n i a - wedle Malickiego - domaga się wszystko, co od dawna, w świecie wszechwładnej polityki i agresywnego biznesu, przestało być dostrzegane, od czego ludzie, otumanieni rzeczywistością wirtualną i ogłuszeni wrzawą medialną, zdeprawowani "kulturą" sukcesu, odwrócili oczy i uszy. Przede wszystkim więc ku l u d z i o m, zwykłym, szarym, przeciętnym, kieruje swą uwagę pisarz. I sprawia, że jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki stają się oni niezwykli, barwni i niepospolici, nie tracąc nic ze swej zwyczajności. Bo przede wszystkim są dobrzy. Są życzliwi, przyjaźni, ofiarni, zawsze gotowi do pomagania innym, bezinteresowni, wielkoduszni, rozumni. Wszyscy też o wszystkich wszystko wiedzą, ale wiedza ta nie pochodzi z wrednych plotek, lecz z inspirowanych życzliwą ludzką ciekawością komunikatów. Gdy na przykład Staruszka - za sprawą "cudotwórczych" działań Łysej (dostarczycielki płyty z nagraniem głosu córki) oraz Janka (twórcy ściennej panoramy gór w jej sypialni) - powstaje z martwych i wyrusza na ścianę Agaty, osadę obiega telegraficzna wieść: "Staruszka poszła". I nie trzeba dodawać ani słowa więcej - wszyscy wiedzą, co to oznacza. Gdy niemowa Waldek któregoś dnia pełnym głosem wypowiada zdanie, od mieszkańca do mieszkańca biegnie informacja: "Waldek mówi". Gdy Ryba urzeczywistnia swoją idee fixe i wyrusza wpław do odległego o trzysta kilometrów morzem archipelagu, osada przez cały dzień karmi się radosną wieścią: "Ryba popłynął". Nikogo to nie dziwi, wszyscy znali od dawna pragnienie Ryby. Ludzie z raju Malickiego żyją, by czynić to, co nakazuje im czynić ich mózg: wzrok, słuch, węch, pamięć. Żyją, by być, a nie by mieć. Idee zdobywania, mnożenia dóbr, osiągania sukcesów są im obce. Jeśli wędrują, płyną, maszerują, jadą, wspinają się, to dlatego, że mają powód, że jakaś siła popycha ich, goni, nakazuje dążyć. Jakiż to powód, jaka siła?
"Marsz też jest procesem poznawczym i iluminacyjnym - rozważa powyższą kwestię Maciek, bohater powieści, czerpiąc z przemyśleń nie wymienionego z nazwiska pisarza (może Macieja Malickiego?) -
[...] To oczywiste, że w podróży przeżywamy chwile, które pozostawiają trwałe ślady. [...] Przeżywałem takie strasznie trudne chwile, które brutalnie zmuszają człowieka, by stanął w obliczu samego siebie, jak sztylet obracający się nagle przeciw temu, kto go trzyma. Wtedy spostrzegamy, że jesteśmy niczym. Że ego jest niczym, że to, czym się dotąd chlubiliśmy, gdzieś znikło: nie ma już nic. A doświadczenie tej pustki jest absolutnie konieczne na drodze życia. Trzeba przez to przejść chociaż raz. Inaczej puszymy się jak dandysi aż do grobowej deski, a to po prostu śmieszne."A zatem żeby można było powiedzieć WSZYSTKO JEST, trzeba najpierw chociaż raz zobaczyć, że NIE MA NIC. Wydaje się, że za rajską opowieścią Macieja Malickiego stoi takie właśnie doświadczenie, że iluminacyjnej konfrontacji z samym sobą (z własnym ego) zawdzięcza swoją ludzką miarę rzeczy. Co wyniesie jego sześćdziesięcioletni bohater z nowo podjętej podróży? Niebawem pewnie zobaczymy, a na razie wypada mu życzyć szerokiej i bezpiecznej drogi.
Maria Jentys © by "Twórczość" 2006 | |