Są podróże i podróże. Te bardziej wakacyjne i spontaniczne, które stają się niemal masowym nałogiem, często pośpieszną wędrówką w poszukiwaniu nowych wrażeń i egzotyki, i te z większą premedytacją, zamierzone jako doświadczenie kulturowe, niemal artystyczne, wędrówki do miejsc świeckiego kultu, sławnych miast, zabytków, muzeów, krajobrazów, przestrzeni nasyconych przeszłością, śladami dawnej wielkości. Podróże spełnionych marzeń lub przeciwnie - pokusy nieznanego. Podróże turystyczne i snobistyczne oraz podróże estetyczne czy literackie, podejmowane często dla napisania jeszcze jednego utworu, który ma na nowo odkrywać to, co dawno znane, ale w różny sposób zapoznane. Niewielu chyba było pisarzy, którzy nie odbywali jakichś podróży i nie zostawili spisanych wrażeń. Chyba nawet często wybierali się w podróż, by mieć co napisać. I często jeździli śladami innych pisarzy, by o tym samym napisać inaczej niż poprzednicy. Na przykład: oto moje wrażenia z odkrycia Ameryki. Albo: i ja pod piramidami. Więc podróże turystyczne współczesnych nomadów, przypominające wędrówki dawnych koczowników, a także podróże z potrzeby wypełnienia jakiejś pustki, niepokoju, zdobycia nieosiągalnego, przekroczenia horyzontu.
Ale są i inne podróże, o których chciałem przypomnieć, nie wliczane na ogół do kategorii podróży, bo odbywają się z innych przyczyn i w inny sposób przebiegają niż te, które na ogół mamy na myśli. Nie są to podróże podejmowane z własnej chęci i ciekawości, ale pod przymusem, niechciane, niedobrowolne, podróże represyjne. Mam na myśli oczywiście całe zjawisko wygnania, przymusowej emigracji, przypominanych teraz wypędzeń w sytuacji tak, zdawałoby się, pamiętnej, jak ostatnia wojna i jej skutki, ale - jak się okazuje - już zatartej i pomylonej, chociaż dopiero teraz ukazuje się jej pełny, wielostronny obraz. Te deportacje setek tysięcy ludzi w całej Europie Wschodniej w obce, często najdalsze strony są dziś lepiej znane i opisane, stają się jednak zarazem ogólnikową i dość już wygodną abstrakcją historyczną, podsumowaną co najwyżej maksymą: "ludzie ludziom zgotowali ten los". W każdym wypadku były to jednak doświadczenia nowoczesnych, by tak rzec, wędrówek ludów, napiętnowane aż nazbyt konkretnym, indywidualnym losem i politycznymi wyrokami o życiu i śmierci całych zbiorowości.
W naszym przypadku to najczęściej deportacje ze wschodnich terenów Rzeczpospolitej, teraz zwanych Kresami, wywózki daleko na Wschód - od początku wojny i po jej zakończeniu. Nikt nie zliczy już ofiar tych wypędzeń, tysięcy, które zginęły w czasie owych podróży, na różnych "etapach" i syberyjskich szlakach w głębi Rosji, w drodze do Azji, do łagrów, kopalń i pustyń.
Ci nowi wygnańcy przemierzali ten sam szlak swych poprzedników, czynny z krótkimi przerwami od ponad dwóch stuleci, od legendarnego Beniowskiego aż do braci Piłsudskich, z tym że ten ostatni "etap" wojenny odbywał się w najstraszliwszym, totalitarnym natężeniu, z perspektywą ostatecznej najpierw eksploatacji, a później eksterminacji. Ci, którym udało się powrócić z tej podróży, wykazywali się często niezwykłą potrzebą zaświadczenia o tym, co przeżyli, zapisania swych doświadczeń także w imieniu tych, co nie przeżyli. Są one jedynym często świadectwem tych epopei i tej gehenny, która zanika z czasem, jeśli nie jest upamiętniona, utrwalona, przekazana. Przekazują one doświadczenia ostateczne, ekstremalne, jakby dziś powiedziano, nie dobrowolne i poszukiwane, lecz nieodwołalnie prawdziwe, z takiego pogranicza życia i śmierci, że śmierć wydawała się nieraz wybawieniem.
Wśród niezliczonych już świadectw z tych podróży na Wschód pod znakiem śmierci wyróżniają się wspomnienia Franczeski Michalskiej, zawarte w niewielkiej książce pod zaskakującym tytułem Cała radość życia. Na Wołyniu, w Kazachstanie, w Polsce. Autorka pochodzi z Wołynia, z tej jego części, która po Traktacie Ryskim w 1921 roku znalazła się po stronie sowieckiej. Miliony Polaków na Kresach zostały wtedy pozostawione radzieckiej władzy. Rodzina autorki po wielkim głodzie na Ukrainie na początku lat trzydziestych została wywieziona do Kazachstanu. Ci, co przeżyli głód, byli represjonowani, wywożeni do łagrów, rozstrzeliwani. Wymierały całe wsie, a jednocześnie zakładano kołchozy.
"Władza ogłosiła wkrótce - pisze autorka -
że osiągnięto całkowitą, dobrowolną i powszechną kolektywizację,. Nie było już 'jednoliczników'. Wszyscy pracowali w kołchozie." Rodzicom autorki zabrano gospodarstwo, co oznaczało rychłą deportację na Wschód. Trafiła do Kazachstanu, mając trzynaście lat. Transport przez Wołgę i Ural trwał trzy tygodnie. Wysiedli w pustym stepie, tam gdzie skończyły się szyny kolejowe. Komendant transportu powiedział im:
"zdies' budietie gorod stroit'".
Byli nowoczesnymi niewolnikami w obozach bez ścian i drutów, ograniczonych tylko całkowicie wolną, niezmierzoną przestrzenią. Mieli budować osady dla siebie i Kraju Rad. Ci, co przeżyli głód i mróz, budowali lepianki z brył błota i trzciny w środku bezkresnego stepu, zaludniali i uprawiali pustynię. Po pierwszej epidemii zapadali na głodowy szkorbut, czyli cyngę, i kurzą ślepotę. Kobiety umierały przy porodach, aż przestały rodzić. Mężczyźni próbowali beznadziejnych ucieczek. Autorka zaczęła chodzić do szkoły do odległej wsi. Kiedyś omal nie zamarzła, wracając do domu. Brat, który rzucił kałamarzem w portret Stalina, pojechał na dziesięć lat zsyłki do kopalń Magadanu.
Dzięki nieludzkim wysiłkom w ciągu kilku lat przetrwali największy głód i najtrudniejszy, udany w rezultacie, okres zasiedlenia egzotycznej ziemi. Zaczęli dostawać wiadomości z rodzinnych stron na Wołyniu. Były to jednak najczęściej wieści o nowych aresztowaniach i wywózkach. Z trudem udało się autorce jako przymusowo osiedlonej zapisać do szkoły felczerskiej, na co musiała uzyskać zgodę NKWD. Po wybuchu wielkiej wojny ojczyźnianej w 1941 roku udało się jej też wydostać z Kazachstanu na dalsze studia medyczne. Przez Nowosybirsk i Omsk trafiła do Ałma-Aty, gdzie zapisała się do Instytutu Medycznego. Wkrótce jednak wyruszyła dalej, do Charkowa zrujnowanego wojną. Na zimę dostała mieszkanie bez okien. Nie miała papieru do robienia notatek, dostępne były tylko dzieła Stalina, na tyle jednak wygodne, że można było pisać między linijkami druku. Koleżance, która uszyła sobie sukienkę z materiału znalezionego w lesie, wytoczono śledztwo. NKWD podejrzewało ją o przechowywanie desantu spadochroniarzy.
W poszukiwaniu lepszych warunków autorka przeniosła się do Czerniowiec, już na granicy rumuńskiej. Stale myślała o powrocie do Polski. Koniec wojny nie oznaczał możliwości powrotu, była już bowiem obywatelem sowieckim. Tylko dzięki różnym zabiegom, wcale nie dyplomatycznym, uzyskała zgodę, czyli odpowiednie papiery, na repatriację.
Przed wyjazdem do Polski odwiedziła jeszcze swą wieś na Wołyniu i dom rodzinny zajęty przez kołchoz, obejrzała zrujnowane gospodarstwo. Nie mogła wejść do domu, bo w głównej izbie zamknięto niebezpiecznego buhaja, którego wszyscy się bali. Przyjechała do Polski i na pierwszej stacji kupiła sobie mydło i bułkę z szynką. Była zaskoczona, że można kupić więcej, nieomal wszystko, skolko ugodno. Dziwiła się, że do dalszej podróży potrzebny jest tylko bilet, a nie specjalne dokumenty.
Jej podróż do Polski trwała dziesięć lat i zajęła większą część jej dzieciństwa i młodości. Może powiedzieć, że ta podróż skończyła się naprawdę szczęśliwie. Radość, o której wspomina w tytule swych wspomnień, wynika w tym przypadku nie z odbywania samej podróży, lecz z jej zakończenia, radość z kresu podróży. Radość wynika z cudu ocalenia, bo wielokrotnie uszła z życiem, które inni tracili. Była w tym innym świecie, z którego wrócili nieliczni. Swe wspomnienia z tamtego świata napisała już z innej perspektywy - całego późniejszego życia, zostały one przefiltrowane przez upływający czas, dlatego może są skrótowe i powściągliwe. A jednak przez tę oszczędność tym bardziej wstrząsające w swych szczegółach i obrazach, w sytuacjach, które mogą oddać choć część prawdy o tak nieludzkim świecie. Pozostają w pamięci jak widma czegoś nierzeczywistego, o czym wiemy jednak, że się zdarzyło, pozostają jak cienie ludzi, którzy to wszystko przeżyli, ale - być może - sami już nie bardzo wierzą, jak to wszystko było możliwe.
Marek Klecel
© by "Twórczość" 2008