Kupiłem dziesięć deka czekoladowych cukierków (firmy Goplana) w kolorowych papierkach. Różnokolorowych, bo to była mieszanka, dokładniej Mieszanka Teatralna. Nie zdziwiłem się zbytnio, słodycze lubią być teatralne (Goplana - jako taka - też jest). Żeby teatr nie był za słodki czy raczej: żeby właśnie był. Przymiotnik "teatralny" wydaje się dodawać elegancji wafelkom (dosyć znanym), herbatnikom, cukierkom. Obowiązuje więc zarazem niepisana zasada: teatralne jest to, co w czekoladzie. Panie w czarnych sukniach, panowie w garniturach. Premiera. Galanteria. Czekoladowa. Gdzieś uciekło z języka (spod języka) to podwójne znaczenie. Galanteria: produkt, towar określonego przeznaczenia. Galanteria czekoladowa, a i skórzana na przykład. To by się nawet rymowało obyczajowo: Izabela Łęcka z galanterią obsługiwana przez Mraczewskiego, podającego jej rękawiczki z delikatnej skóry.
Wracam do cukierków, a to zupełnie inny sklep. Wielobranżowy w Ińsku, jakieś czterdzieści kilometrów od Stargardu Szczecińskiego. Teatru tu oczywiście nie ma, ale jest kino. Gdy latem, w sezonowej porze, zjeżdżają nad jezioro wczasowicze, organizuje się w kinie filmowy festiwal. A wtedy przy okazji i monodram się trafi, i plenerowy spektakl. Raz na molo dano nawet Hamleta przywiezionego ze Szczecina przez Teatr Polski. Było sporo ludzi na plaży i tylko na wietrze, przy ważnych kwestiach, psuły się aktorom teleporty. Festiwal trwa tydzień z okładem, kiedy się kończy - zamykają kino. Jedyne zresztą chyba w powiecie; nie licząc stolicy powiatu, rzecz jasna. Poza sezonem największą atrakcją pustoszejącego miasteczka są świeże ryby z jeziora sprzedawane obok rybackiego gospodarstwa. Na przykład sielawa, specjalność tutejsza. Mieszankę Teatralną można zapewne kupić wszędzie, nie tylko w wielobranżowym, który otwarto niedawno (inna rzecz, kiedy Mieszankę zaczęto produkować?) w trzypiętrowej plombie obok apteki, tuż przy łąkach, pustych i zimnych w październikowym deszczu.
No to łuskam cukierki z kolorowych papierków. Każdy z kolorów to inny smak. A każdy ze smaków inna nazwa zapowiada. Jak teatr, to grać. Strójcie mi czekoladową scenę!
Kleopatra: smak pomarańczowy (lepszy byłby daktylowy?). Armando (Armando?, może Armand Duyal z Damy Kameliowej): karmelowy (zapomnianyś Armando? No toś się ucukrzył). Petruccio: arachidowo-waflowy (bo jak Kasię schrupać da się?), Desdemona: orzechowo-migdałowy (i to można wyjaśnić: orzechowe włosy, oczy jak migdały). A jeśli Desdemona, myślę sobie, łakomie, musi być i Otello. Jest, oczywiście: smak (któż by mógł wątpić) kawowy (w czasach sprzed political correciness smak kawy zawsze kojarzono z jakimś słodkim Murzynkiem; nazwą albo i wizerunkiem: czarny z kolczykiem w uchu, uśmiechnięty). Niespokojnie zerkam za kurtynę, najważniejsze tragedie jeszcze przede mną.
Hamlet: smak truflowy (tego nie da się łatwo wytłumaczyć, ale i Hamlet lubił zagadki. Może więc tak: trufle ukryte są przed okiem, a kuszą. Teatr w teatrze? Albo: Szczur, zabiłem szczura! Może więc mocniej - smak truchłowy. Gdzież Hamlet? Na kolacji. Ale nie tam, gdzie on je, a gdzie jego jedzą. Konsultant od imion scenicznych dla słodyczy wykazać się mógł tu zresztą większą lekkościąskojarzeń. Ja służę Sługą dwóch panów: truflowy to smak dla Trufaldina). Hamletowi do pary - błękitna Ofelia: kokosowa. W interpretacji należałoby raczej stawiać na barwę (biel kokosowego miąższu) niż zbyt egzotyczny smak. Jest też wreszcie papierek zielony (z granatowo-niebieskim, a więc żałobny trochę): Makbet, arachidowy. Szukałbym raczej innych smaków. Na przykład: owoców leśnych (z Lasu Birnamskiego). A co z Lady Makbet? Można by zaryzykować smak czerwonej porzeczki albo maliny (co z tego, że Leśmian, jeśli pasuje: "...palce miałaś na oślep skrwawione ich sokiem"). Nie sprawdziłem, niestety, czy pamiętano o Lady Makbet w Mieszance. Kupiłem tylko dziesięć deka.
Ińsko w deszczu, jezioro mokre. Nie wiem, kiedy pójdę do wielobranżowego. Trochę też powstrzymuje mnie fakt, że w Mieszance - arcyszekspirowskiej (a gdzie Cyd, Cyrano, Antygona, Edyp: tu pasowałby perwersyjnie smak mleczny) - brak akcentów polskich.
Zjadłbym Papkina, czemu nie? Klarę? Owszem. Fantazego? Proszę bardzo. Chociaż - z drugiej strony - przy Irydionie bym się zawahał, że o Konradzie nie wspomnę (ale cóż to byłaby za okazja dla barwy - formy - narodowej, np. śmietankowo-truskawkowej). A Kordian? Chyba że z dodatkiem kordiału, czyli z likworkiem.
Artur D. Liskowacki © by "Twórczość" 2006 | |