To wspaniała, gęsta od emocji proza, w specyficznym, ironicznym ujęciu wybitnej pisarki, znanej dotąd głównie z publikacji poza oficjalnym obiegiem. Panorama polskich losów od lat II wojny światowej do obalenia komunistycznych rządów w Polsce.
"Ocalenie" jest absolutnie osobnym, zaskakującym spojrzeniem na nierozwiązywalną zagadkę uwikłania w polskość. Nikt w naszej prozie nie podjął tego tematu w sposób tak bezkompromisowy, jak Zyta Oryszyn. Autorka prowadzi narrację z punktu widzenia naiwnego, przez co zdystansowanego, nieco sceptycznego obserwatora.
W kolejnych rozdziałach tej książki narratorem jest zazwyczaj dziecko, bądź nastolatek czy nastolatka. Usiłują na własną rękę nadążyć za tempem radykalnych przewartościowań zachodzących w najbliższym otoczeniu, a przed wszystkim dopatrzeć się w nich jakiegokolwiek sensu. Zmiany wymykają się, niestety, zdroworozsądkowemu doświadczeniu młodych ludzi.
W absurdzie odgórnie narzuconej, totalitarnej ideologii i codziennych praktykach stalinowskich "porządków", trudno im odnaleźć choć skrawek miejsca dla siebie. Odszukać właściwą drogę postępowania, która nie zmuszałaby ich do kompromisów z sumieniem. Mało komu to się udaje, nawet tym, którzy zaczynali pojmować grozę swego położenia.
Świetnie to oddaje reakcja na uwagę babuni, przestrzegającej wnuka przed zbytnim oddaleniem się od domu. "Tylko nie za daleko, to nieznane tereny. Pamiętaj, »pas trop loin«!". Ojciec chłopca – ukrywający na Ziemiach Odzyskanych swoją tożsamość oficera prawicowej formacji – zwraca teściowej uwagę:
– Mamo, dwa miesiące już uczę, że mama jest niepiśmienna chłopka. Mama nie zna żadnego francuskiego. Mama powinna mówić do Wacia Waciu, a nie wnusiu ani Bobo. Mama powinna mówić na przykład tak: idź se Waciu, polatać po polu. Albo: chodźże Waciu, żwawiej, bo wieje przeciąg.
To zupełnie inny, nieznany dotąd rodzaj zadumy nad przedziwnym splotem spraw polskich. Nie przestają być zawstydzające, trudne i do bólu groźne, jednak Zyta Oryszyn pokazuje je inaczej, niekoniecznie z naszej – tradycyjnie romantycznej, patriotyczno-cierpiętniczej – perspektywy. Jej spojrzenie jest wyraźnie prześmiewcze, bliższe obyczajowości południowych sąsiadów, jakby zaczerpnięte z charakterystycznego, łotrzykowskiego klimatu prozy Haška czy Hrabala, z ich barwnymi postaciami.
– Popatrz no, chłopcze, na to przykazanie.
Wskazał napis na tablicy: NIECH ŻYJE I UMACNIA SIĘ WŁADZA LUDOWA. Wacek przeczytał na głos wskazany napis i przeląkł się jeszcze bardziej. A może i on powinien być analfabetą, nie tylko babunia?
Tablica wkrótce posłużyła mu za punkt obserwacyjny, skąd mógł zaglądać do pokoju panny Władzi. Przyjmowała chmary nieznanych mężczyzn, którzy "zanim zapukali do jej mieszkania na pierwszym piętrze, przygładzali włosy. A niektórzy to jeszcze dodatkowo odlewali się w korytarzu za ocynkowaną wanną". Wkrótce obok Wacka pojawił się niejaki pan Stasiulek, który "nie był chytry gnój, tak powiedział".
– Nie jestem chytry gnój, patrzaj sobie i ty gnypku. Taki tyci to już nie jesteś. Ale – trącił Wacka łokciem – ona ma cyce. To jest jakiś szwindel. Takie zjawisko przyrody nie może istnieć. Gdyby cyce mojej starej miały takie same strome brzegi jak u panny Władzi, to zakwitałbym co noc jak ta grusza i jabłonia.
Wacek zsunął się z tablicy i pognał do pralni, żeby też zakwitnąć jak ta grusza i jabłonia i się uspokoić.
Choć niewątpliwie "Ocalenie Atlantydy" jest powieścią inicjacyjną, doznań młodych bohaterów nie determinują wyłącznie hormony, gdyż w życie każdego z obywateli bloku wschodniego polityka wciskała się szparami i nie pozwalała o sobie zapomnieć.
Przyjeżdżała do niego i różne rzeczy tłumaczyła, na przykład, co to był ten kocioł, w który wpadła matka. Wcale nie garnek z olbrzymimi uszami. Ale pułapka na politycznych, co robili gazetki, albo latali z ulotkami. Wchodzisz z taką ulotką do kogoś i nie wiesz, że tam tajna policja już na ciebie czeka. Takie kazamaty dla matki w Warszawie to był Pałac Mostowskich. Pomyślał sobie, też mi kazamaty, mieszkać sobie w pałacu!
Do książki Oryszyn będzie się częstokroć wracać, bo jest skarbnicą życiowych porad i aż skrzy się od niekonwencjonalnych wypowiedzi. Tu, dla przykładu, riposta jednej z bohaterek, na sugestię, że trzeba się doskonalić, a nie cofać w rozwoju: "Gdyby natura stworzyła nas po to, byśmy się doskonalili, nie sprawiałaby tego, że człowiek miast pięknieć i mądrzeć, i młodnieć, staje się coraz brzydszy i głupszy". Nic dodać, nic ująć.
Zyta Oryszyn, właściwie Zyta Anna Kaczyńska z domu Bartkowska, urodziła się 16 sierpnia 1940 roku w Zagórzu nad Osławą, koło Sanoka – polska pisarka, dziennikarka, tłumaczka. W 1946 roku wraz z rodziną zamieszkała na Dolnym Śląsku. Ukończyła filozofię na Uniwersytecie Warszawskim. W latach 1962–1972 była żoną pisarza Edwarda Stachury. W 1970 roku wydała swoją pierwszą powieść zatytułowaną "Najada" i w tym samym roku otrzymała za nią Nagrodę im. Wilhelma Macha. Po wydaniu następnych powieści: "Melodramat" (1971) i "Gaba-Gaba czyli 28 części wielkiego okrętu" (1972) zrezygnowała z publikowania w oficjalnych wydawnictwach. Nawiązała współpracę z "Zapisem" i "Pulsem". W drugim obiegu opublikowała zbiory opowiadań: "Czarna iluminacja" (NOWA, 1981) i "Madam Frankensztajn" (Przedświt, 1984). W PoMoście wydała powieść "Historia choroby, historia żałoby" (1990). W latach 80. działała w Komitecie Kultury Niezależnej, pisywała w czasopismach drugiego obiegu ("Tygodniku Wojennym", "Wezwaniach" i "Kulturze Niezależnej"). Wraz z drugim mężem, Andrzejem Kaczyńskim, pracowała w "Rzeczpospolitej". Zajmowała się także tłumaczeniami. W 2012 roku została odznaczona Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski.