"Kalahari", pierwszy zbiór opowiadań afrykańskich, Wojciech Albiński opublikował w 2003 roku. Książka z marszu zyskała zasłużoną sławę, a jej autor – z przyznaną mu rok później Nagrodą Literacką im. Józefa Mackiewicza i nominacją do Nagrody Literackiej Nike – stał się szybko czytelniczym i medialnym odkryciem. Pisarską gwiazdą.
Tematem "Kalahari", jak i późniejszych książek Wojciecha Albińskiego, są historyczne i społeczne przemiany Czarnego Lądu. Autor był jeśli nie współuczestnikiem, to czujnym obserwatorem burzliwych wydarzeń, które w ostatnich dekadach dwudziestego wieku rozgrywały się na południu kontynentu. Polski pisarz, "Nasz człowiek w Botswanie" – jak w tytule książki biograficznej nazwał go Bartosz Marzec – widział obyczajowe i mentalne przeobrażenia mieszkańców tych ziem.
Trzeba tu mieszkać długo, bardzo długo. […] Nowiny ze świata zbywać cierpkim śmiechem. Działać powoli, z namysłem, pić herbatę z kilkoma wybranymi osobami. Lubić tę herbatę… Kto zadaje pytania, niczego się nie dowie.
Siła jego pisarstwa polega na tym, że na postrzegane zjawiska reagował piórem artysty. W przeciwieństwie do "szybkostrzelnych" reporterów, których drukowane na bieżąco relacje rozpalały emocje światowej opinii publicznej, sam Albiński opisywał te fakty z pewnego dystansu czasowego, co sprzyjało namysłowi, głębszej refleksji, bardziej wyważonym sądom. Jako kronikarz afrykańskiego południa, zdecydowanie unikał jednoznacznego autorskiego komentarza, jakkolwiek uważny czytelnik odnajdzie go w specyficznym, groteskowo-ironicznym stylu narracji, obecnym nawet w opisach z dziedziny topografii.
Potworzyły się terytoria należące do różnych armii wyzwoleńczych. Ich zasięg wyznacza pień odrapany z kory, łapka szakala zawieszona w poprzek ścieżki albo niezauważalne dla obcych cięcia na kamieniach.
Doskonale przedstawia to epizod z przysłanym misjonarzem, młodym księdzem katolickim, który jeszcze w wagonie kolejowym został "zlustrowany" przez czarnoskórego studenta: "Myślę, czego to ksiądz chce nas uczyć? Takiej samej biedy czy jeszcze gorszej?". Jego poprzednicy w sutannach zwalczali… okrągłe chaty. Głusi na argumentację, że w okrągłych chatach nie ma kątów, w których mogłyby się zbierać brud i skorpiony.
Leżenie na matach, w pozycji zgiętej, zachęca do sprośności, uczyli ojcowie. Chrześcijanin powinien mieszkać w prostokątnej chacie i spać wyprostowany w łóżku.
Zdarzały się też wątpliwości natury religijnej. Czarnoskórą nauczycielkę aż zatykało z oburzenia: "dlaczego my mamy wierzyć w tych umarłych Włochów? Pietro? Francisko? Augustino? Wszyscy biali! I wszyscy z Italii!".
Wszelako to właśnie biali mogliby się od Afrykanów uczyć dobrych obyczajów.
Nie nalega się nie nastaje, nie przypiera nikogo do muru… Zawsze zostawia się drugiej osobie honorowy odwrót, ale przede wszystkim oszczędza się jej przykrości odmowy, nie zmusza do wymyślania fałszywych wykrętów.
"Najgorsza jest grzeczność, przekleństwo naszego narodu, nie możemy się z niej otrząsnąć" – twierdzą niektórzy. Zwłaszcza ci wykorzystani i oszukani przez bezwzględnych napływowych wspólników.
Tymczasem rdzenni mieszkańcy wybijających się na niepodległość państw afrykańskich szybko uczą się od swoich byłych ciemiężycieli – choćby propagandy.
Na wielometrowym malowidle nobliwy pan próbował uchwycić młodą Murzynkę. Widać było, że robi to w celach lubieżnych. Drżąca dziewczyna wyrywała się z okrzykiem grozy, a napis głosił: "Wystrzegaj się aids".
Miejscowi tę chorobę – przywleczoną notabene przez białych – nazywają "omo". Panował przesąd, że skutecznym lekarstwem na "omo" jest miłość dziewicy, choćby krótka, nawet jednorazowa. Pod naporem faktów "mało kto dziś wierzy w taki środek, ale trafiają się jeszcze zacofańcy".
Wojciech Albiński ma niezwykły dar tworzenia fenomenalnych opisów przy użyciu niezmiernie oszczędnego słownictwa.
Ze sklepu z butami biło świeżą skórą. Przyśpieszył kroku, mijając rzeźnika. Kino Capitol oblepione było reklamowymi afiszami. Patrzyli z nich mężczyźni pokładający ufność w dużego kalibru rewolwerach.
Ostatnie z przytoczonych zdań wygląda niemal jak wyjęte z kryminału Raymonda Chandlera. Większość opowiadań z tomu "Kalahari" to zresztą historie z sensacyjnym dreszczem i zaskakującymi zwrotami akcji. Taka jest choćby "Moralna satysfakcja" z opisem zamiaru wyegzekwowania od białej madam "izibunu", czyli obiecanej nagrody (cielesnej) za zamach na życie jej małżonka.
Książka Albińskiego odzwierciedla także praktyki, przy których rosyjska ruletka robi wrażenie niekrępującej, salonowej rozrywki. Wojskowi tych czy innych afrykańskich reżimów, zwanych dla niepoznaki "ruchami wyzwoleńczymi", oddawali się na przykład niedoścignionej w swym bestialstwie "grze w płeć".
Przyprowadzali ciężarną kobietę i kilku oficerów zgadywało: chłopiec czy dziewczynka. Robili przy tym poważne zakłady. Niecierpliwi hazardziści, by rozstrzygnąć zakład, rozcinali jej maczetą brzuch. Ta gra podobno przyszła tutaj z Bośni.
Prawnicy międzynarodowych trybunałów, osądzający później przestępców wojennych, skłaniali się ku łagodzeniu kar wobec osobników "skruszonych", którzy potrzebowali niezbędnego "moralnego wsparcia". Podczas jednej z mszy w tej intencji przechodzący przez kościół dominikanin ofuknął dziesięcioletnią dziewczynkę, "że do modlitwy nie złożyła rąk. Dziewczynka odrzekła, że bardzo by chciała, lecz lewa ręka wciąż jej nie odrosła".
Wojciech Albiński, prozaik, urodził się 27 stycznia 1935 roku w Warszawie. Ukończył Wydział Geodezji i Kartografii na Politechnice Warszawskiej. W 1963 wyemigrował z Polski. Mieszkał w Paryżu, Genewie, po czym przeniósł się do Afryki. Przez wiele lat mieszkał w Botswanie i w Republice Południowej Afryki. Pracował jako geodeta. Jako student uczestniczył w 1956 roku w zakładaniu dwutygodnika literackiego "Współczesność". Publikował wiersze i krótkie formy prozatorskie. Po wyjeździe z Polski kilka utworów ogłosił w paryskiej "Kulturze".