Radziwinowicz relacjonuje głośne sprawy ogniskujące uwagę światowych mediów, jak zatonięcie rosyjskiego okrętu podwodnego z napędem jądrowym Kursk (12 sierpnia 2000), atak terrorystyczny czeczeńskiego komanda na moskiewski teatr na Dubrowce (23–26 października 2002) czy szturm terrorystów na szkołę w Biesłanie (1–3 września 2004). Przedstawia losy rodzin ofiar, nie tylko pozbawionych psychologicznej opieki czy elementarnego wsparcia, lecz – zgodnie ze sprawdzonymi sowieckimi nawykami – dezinformowanych i okłamywanych przez moskiewskich oficjeli. Pokazuje walkę matek, ojców, współmałżonków poległych marynarzy, kadetów, uczniów, nauczycieli czy widzów łączących się w stowarzyszenia w celu godnego uczczenia pamięci bliskich, jak też zorganizowania pomocy dla najbardziej poszkodowanych. Jeśli w reportażach Radziwinowicza chcielibyśmy doszukiwać się optymistycznych tonów, to właśnie gdy pisze o takich formach samopomocy osób dotkniętych wspólnym nieszczęściem, które porzuciły złudzenia w kwestii dobroczynności kolejnych lokatorów Kremla.
Kursk, Dubrowka, Biesłan to hasła wywoławcze najgłośniejszych ostatnio dramatów w Rosji, z racji ich politycznego oddźwięku. Stanowią one jednak ledwie czubek góry lodowej problemów, z jakimi ten kraj boryka się na co dzień. Do najbardziej widocznych należy wszechobecna korupcja, obejmująca pełny przekrój struktur sprawowania władzy.
Skalę problemu obrazuje cytat z wypracowania dziewięciolatki z Nowosybirska:
Jeśli do mnie podejdzie milicjant, zapytam: "Wujku, ile mam ci dać pieniędzy?". A potem pobiegnę do domu, a potem wrócę i oddam mu wszystkie pieniądze i spytam, czy wystarczy. Potem on zaprowadzi mnie na posterunek i posadzi do więzienia.
Kwestia jest o wiele bardziej złożona niż się z pozoru wydaje. Szeregowy funkcjonariusz jest zmuszony do pobierania reketu (haraczu) skąd się tylko da, bo jego przełożeni czekają na ściśle określoną dolę. Nad nimi stoją dalsze piętra kolejnych zwierzchników, aż do samej góry – szarż generalskich i wysoko ustawionych urzędników ministerstwa.
Jeszcze ostrzej problem rysuje się w Czeczenii. Rosyjscy interwenci na tyle poznali miejscowe obyczaje, iż "dobrze już wiedzą, że za żywego zakładnika dostaną może 100 dolarów. A za martwego mogą żądać znacznie więcej – choćby tysiąc. Krewni zapożyczą się u sąsiadów, ale zapłacą, bo przecież człowieka trzeba szybko pochować".
Nikt natomiast nie zapłaci za kilkaset nierozpoznanych, często popalonych ciał rosyjskich żołnierzy, zwożonych przez "czarne tulipany" (helikoptery) do Rostowa nad Donem. Tam, w wagonach chłodniach ustawionych na kolejowej bocznicy z końcem 1999 roku leżało ich już ćwierć tysiąca. Rosja nie znalazła miejsca dla swoich poległych, tymczasem kostnicę na torach co jakiś czas odcinano od prądu, co powodowało, że rozmrożone ciała zmieniały się – jak twierdzi obsługa – w kisiel.
Cóż, nie każde ciało zasługuje na taką opiekę, jak to z mauzoleum na Placu Czerwonym. Pod okiem naukowców wyjmowane co kilka miesięcy z gumowego kombinezonu i przemywane, żeby je uchronić przed niszczycielską pleśnią.
Dzisiejsza Rosja to jednak nie tylko zdeprawowani mundurowi. Zdaniem wielu rozmówców Radziwinowicza o obliczu tego kraju decydują kobiety, które pracując ponad siły utrzymują rodziny, rodzą i wychowują dzieci, na ogół samotnie. Tymczasem tatusiowie, jeśli nie zginęli w Afganistanie bądź Czeczenii, to – o ile akurat nie odsiadują wyroku – permanentnie nie trzeźwieją, myślenie o przyszłości pozostawiając płci niekoniecznie słusznie nazywanej słabą.
W kuchni widziałam ostre noże. Pomyślałam, że wezmę jeden i poderżnę mu gardło. Ale się wystraszyłam. Byłam przecież komunistką, aktywistką. Za morderstwo wyrzucą mnie z partii. A ja takiego wstydu przecież nie przeżyję – tłumaczy Walentyna.
Polski reporter, jak widać, umie dozować emocje, nawet opisując banał codzienności. Ile pokoleń prania mózgów, jakie pokłady stalinowskiej indoktrynacji musiały stać za równie bohaterską decyzją zawiedzionej kobiety, względem niewiernego partnera.
– Tydzień później byliśmy po ślubie – opowiada przejęta Olesia. – Igor handlował łódkami…
– Dla rybaków?
– Jacy tam rybacy! Łodzie podwodne. Wtedy akurat redukowali armię i łodzie podwodne szły na złom. […] Złoty interes, chociaż ciągle kręcili się tym jacyś straszni bandyci… i często nam przychodziło jeździć na pogrzeby kumpli.
Tenże Igor próbował później zostać deputowanym do Dumy. Kupił sobie wywiad w telewizji, a "flądra, co z nim rozmawiała, zapytała [go] o pierwszą miłość. On na to, że jego jedyną był onanizm. Na to flądra pokazuje na mnie i pyta: – A ona po co? – A dla ozdoby! – odpowiedział". Na pytanie Radziwinowicza, czy nie dała mu za to w twarz, Olesia głośno się oburzyła: "mądrala! Prawdę o was Polakach mówią, że macie więcej honoru niż rozumu".
W zbiorze reportaży "Gogol w czasach Google'a" tematyka polska gości z rzadka. Najsympatyczniej wybrzmiewa w tekście o książce "Pochwała mitu" Tatiany Kosinowej z petersburskiego Memoriału, miłośniczki naszej kultury. Przez lata przepytała setki Rosjan, z czym im się kojarzy kraj nad Wisłą.
Rozmówcy Kosinowej powtarzają długobrodą radziecką anegdotę o tym, że "my, członkowie wspólnoty krajów socjalistycznych, mieszkamy w jednym obozie, ale barak polski jest najweselszy". U nas było weselej, bo był "Przekrój", "Kino", "Dookoła świata", przez jakiś czas "Po prostu", "Polityka". W kinach były zachodnie filmy, wydawano książki autorów zagranicznych w ZSRR niedrukowane. Nawet "Komu bije dzwon" Rosjanie poznawali po polsku. W ogóle śruba u nas w porównaniu ze "związuniem" była poluzowana. Dlatego Polska dla inteligentnego Rosjanina była oknem, lufcikiem, wizjerem na świat dla obywatela ZSRR zakazanym i zamkniętym.