Powieść Zygmunta Miłoszewskiego "Uwikłanie" to najlepsza polska powieść kryminalna 2007 roku, wyróżniona nagrodą Wielkiego Kalibru na Festiwalu Kryminału w Krakowie. Jej bohaterem jest trzydziestoparoletni warszawski prokurator, któremu przychodzi rozwikłać zagadkę tajemniczej śmierci uczestnika sesji terapeutycznej. Rutynowe, zdawałoby się, śledztwo zamienia się w pasjonująca grę intelektualną, prowadzącą nie tylko do wskazania kręgu zamieszanych w nią osób, ale i dotykającą palących problemów współczesności. Bo "Uwikłanie" to nie tyle klasyczny kryminał, ile powieść sensacyjna z politycznym podtestem. Jej konstatacja nie jest może zbyt odkrywcza, ale postawiona wprost teza budzi dodatkowe emocje.
Właśnie na emocjach zasadza się sukces powieści Miłoszewskiego. Budzi je nie tylko sama zagadka kryminalna, ale i kluczowy element dramaturgiczny fabuły. Jest nim kontrowersyjna psychoterapia Berta Hellingera, znana jako metoda ustawienia rodzin. Polega ona na odtworzeniu w trakcie zajęć grupy terapeutycznej rodzinnych powiązań jednego z pacjentów, by inni zaczęli się zachowywać - a raczej przeżywać emocje - jak członkowie jego rodziny. Zdaniem Hellingera dziedziczymy nie tylko cechy fizyczne swoich przodków, ale i ich emocje: lęki i frustracje dawnych pokoleń kładą się cieniem na zachowaniu generacji współczesnej. W momencie, kiedy w ramach terapii te emocje ujawniają się, można się od nich uwolnić - wystarczy, że we właściwej chwili terapeuta wypowie tzw. słowo uwalniające.
"Kiedy Juliusz Machulski proponował mi lekturę powieści Miłaszewskiego - mówi Jacek Bromski w wypowiedzi dla portalu Culture.pl - zaznaczył, bym w miejscu prokuratora wyobraził sobie kobietę. Od razu powstaje inna relacja między prokuratorem i policjantem. A to z kolei zmienia całą filmową rzeczywistość wokół zbrodni, prowadzi do innego rozłożenia akcentów i innego niż w powieści zakończenia."
Bromski przeniósł również akcję z Warszawy do Krakowa, zmienił sposób osadzenia fabuły we współczesności i pewne elementy fabuły zastąpił innymi, budującymi napięcie w sposób bardziej filmowy. Ale przesłanie "Uwikłania" nie uległo zmianie. Mamy więc terapię Hellingera i tajemniczą śmierć w jej trakcie, mamy zamknięty krąg podejrzanych i prokuratora - w spódnicy - który musi rozstrzygnąć, czy było to samobójstwo, czy też morderstwo i jakie były jego przyczyny. Historia toczy się wartko, a nieoczekiwane zwroty akcji doprowadzą widza do rozwiązania zagadki i konkluzji zaczerpniętej z powieści. Oto wszyscy jesteśmy uwikłani - w PRL, traktowany nie tyle jako określone terytorium, ile jako stan świadomości. I wiele czasu będzie musiało upłynąć, by się z tego uwikłania wyplątać. Wszak ciągle nie widać Wielkiego Terapeuty, który - wzorem metody Hellingera - we właściwej chwili wypowie słowa uwalniające. Chociaż, być może, ta właściwa chwila jeszcze nie nadeszła, jeszcze nie wypełniły się wszystkie emocje...
"Uwikłanie" Jacka Bromskiego to film rzadki w praktyce naszej kinematografii. Nie tylko pod względem gatunkowym - dawno już nie było na ekranach polskiego filmu detektywistycznego, odpowiednika klasycznego "mystery". Dawno też nie było filmu tak starannego pod względem warsztatu, dopracowanego w każdym szczególe, z tak doskonałą obsadą w drobnych nawet rolach. Tu zwraca uwagę kreacja Mai Ostaszewskiej jako pani prokurator, a także Krzysztofa Pieczyńskiego i Andrzeja Seweryna jako jej przeciwników. Rzadko też bywa na ekranie tak intrygująco fotografowany Kraków.