Poniżej przestawiamy dwa opisy dzieła Tadeusza Wieleckiego: autorstwa Jana Topolskiego z 2010 roku oraz zamieszczone przez redaktorów Związku Kompozytorów Polskich w 2002 roku.
Tadeusz Wielecki już od ponad dekady - ku szczęściu miłośników muzyki współczesnej w ogóle, lecz nieszczęściu wielbicieli jego własnej muzyki - pełni rolę dyrektora festiwalu "Warszawska Jesień", co częściowo odciąga go od działalności artystycznej. Tymczasem jego absurdalne poczucie humoru, doświadczenie kontrabasisty i improwizatora, autoironiczny i autotematyczny namysł nad istotą komponowania, talent do gier i skojarzeń językowych, swoiste techniki rozkomponowanego trylu czy ślizgania, faktury rozgałęzione czy taflowate - stawia go w rzędzie najoryginalniejszych twórców polskich nie tylko jego pokolenia. Tym bardziej mógł zmierzyć się z sukcesem z jednym z najbardziej trudnych gatunków nie tylko muzyki współczesnej - koncertem skrzypcowym.
Dla melomanów była to ulubiona pozycja muzyki romantycznej, pełna uniesień, wysokich rejestrów, kantylen i łkań. W XX wieku twórcy, jakby z szacunku wobec przeszłości i do instrumentu, często zatrzymywali się w pół drogi przemierzanej w innych utworach. Z kolei awangarda lat 50. i 60. w ogóle unikała koncertu instrumentalnego, a jeśli już, to skupiała się na rewolucyjnym buncie wobec cara instrumentów - fortepianu. Podobnie jak symfonia, skrzypce cieszyły się większą popularnością u bardziej konserwatywnych kompozytorów, ale interesujący utwór w omawianym kontekście napisał także György Ligeti, a i Witold Lutosławski planował i szkicował swój przed śmiercią.
Jak odnalazł się w tym Tadeusz Wielecki? Niektórzy twierdzą, że napisał najwybitniejszy utwór tego gatunku w Polsce od I Koncertu skrzypcowego Krzysztofa Pendereckiego; podobnego zdania mogła być Trybuna Kompozytorów UNESCO, wyróżniając utwór rekomendacją. Jak pisał kompozytor w komentarzu w książce programowej "Warszawskiej Jesieni" z 1998 roku
"Primo: sprawić aby dwa elementy, które w sposób nieunikniony - już choćby poprzez sam fakt umieszczenia ich wobec siebie - wejść muszą we wzajemne relacje (skrzypce i orkiestra), powodowały jednak wrażenie, że są niezależne, bez związku. Secundo: w ten sposób uzyskać sytuację dramatyczności. Odrzucam rozwiązanie w duchu Cage'a, ponieważ jest niedramatyczne (zastosowanie przypadku, nałożenie na siebie dwóch osobno skomponowanych partii, etc.). Chodziłoby raczej o to, aby elementy owe pozostawały ze sobą w związku, ale à rebours - jako wyabstrahowane z wzajemności. Tertio: idea bardziej ogólna: nie skrzypce lecz człowiek; nie orkiestra lecz społeczność. Metafora."
A więc poniekąd pomysł w tropie regionalnym, w duchu Dymitra Szostakowicza czy Witolda Lutosławskiego (Koncert wiolonczelowy też interpretowano w takich kategoriach), ale już zupełnie nowocześniej i oryginalniej zrealizowany.
Siedemnastominutowy Concerto à rebours zaczyna się od bardzo rozpoznawalnego i obecnego w całym utworze gestu: szesnastkowych pasaży o sekundowych krokach w dętych drewnianych na tle flażoletowych akordów i ich wygasania w smyczkach. Od razu wchodzą z nim w dialog solowe skrzypce, ślizgające się między sąsiednimi mikrointerwałami i różnymi chwytami na strunach. Ich wymiana staje się coraz dramatyczniejsza, czy to przez crescendo czy wejście dętych blaszanych. Dopiero w piątej minucie wszystko się uspokaja, delikatnie zaznacza swą obecność perkusja, a solista ma pierwszy monolog, zapisany precyzyjnie dzięki czterem systemom na każdą strunę. Znów interweniuje orkiestra, tym razem w krótszych motywach, co prowadzi do dramatycznego starcia równo w połowie trwania. Skrzypce ze sporym wysiłkiem wygrywają potyczkę...
Wielecki:
"Co do partii solowej: rozwijam tu specyficzną technikę, stosuję środki techniczne wynikłe z moich poszukiwań i doświadczeń instrumentalisty, jakie zapoczątkowałem już w cyklu 'Przędzie się nić...' To ma swoje konsekwencje muzyczne - wpływa na brzmienie muzyki. W klasycznej grze niesłyszalna być musi zmiana pozycji ręki na chwytni. Tu - słyszalna, i więcej - stwarzające specyficzny efekt dźwiękowy. Stawianie palców na chwytni (...) jest z natury swojej czymś statycznym. To jest właśnie STAWIANIE palców (aby stały, szereg spoczynków palca) na CHWYTNI (a więc chwytanie, przytrzymywanie). Tu cały układ - ramię, dłoń, palce - jest w ruchu, w ślizgu, palce bez pełnego oparcia odpychają się niejako od miejsc określonych wysokości na strunach. Można to przyrównać do dynamicznej jazdy na nartach (narciarz odrywa się od podłoża, leci). Z tego podejścia wynikają efekty instrumentalne, efekt 'kaczki' (...), figura melodyczna w ruchu glissandowym, glissando flażoletu sztucznego ze zmianą rozsuwu palaca w trakcie ruchu, imitacje kroków i figur melodycznych i inne."
Faktycznie, instrument brzmi niezwykle i z niczym nieporównywalnie. Specyficzne rozedrganie, wieloznaczność, niejasność intonacji sprawiają, że partia robi piorunujące wrażenie. Kulminacja wygasa w intensywnych, mikrotonowo ślizgających się współbrzmieniach, na tle których skrzypce coraz bardziej gorączkowo rozwijają trzydziestodwójkowe pasaże, które stanowią reminescncję początku. To przyspieszanie oraz coraz gwałtowniejsze wybuchy perkusji i coraz krótsze motywy nieubłaganie, lecz powoli (11-14. minuta) prowadzi do drugiej kulminacji utworu w czterech piątych czasu trwania. Z magmy orkiestrowej wyłaniają się opadające lamenty solisty. W tle ciągle nowe odgałęzienia i sploty glissujących akordów, które niejako komentują główną partię. Wreszcie w końcówce wszyscy po kolei opuszczają, aż zostają same skrzypce, wędrując w dół i górę rejestrów. I kończą we flażoletowych zapytaniach. Metafora?
Autor: Jan Topolski, grudzień 2010.
Tadeusz Wielecki, Koncert a rebours na skrzypce i orkiestrę (1998).
Koncert skrzypcowy Tadeusza Wieleckiego, którego prawykonanie odbyło się na "Warszawskiej Jesieni" w 1998 roku, uznany został za najwybitniejsze osiągnięcie tego gatunku w nowej muzyce polskiej. Wielecki, sam znakomity kontrabasista, wykorzystał tu wszelkie możliwości, jakie stwarza technika gry na instrumencie smyczkowym, ale położył nacisk na nowatorską metodę wydobycia dźwięku, która jest zaprzeczeniem niejako - à rebours - podstawowej zasady techniki skrzypcowej (czy ogólniej - gry na wszelkich instrumentach smyczkowych). Jednym z najistotniejszych problemów tej techniki jest "czysta" gra, czyli zachowanie właściwej intonacji każdego dźwięku, co osiąga się precyzyjnym skracaniem struny poprzez dokładne stawianie palca w odpowiednim miejscu gryfu - chwytni. Zmiana pozycji palców powinna być dokonywana w sposób "dyskretny" - nieciągły, w przeciwnym razie zamiast pojedynczych dźwięków powstaje efekt glissanda - ciągłego przejścia od jednego do drugiego dźwięku.
Koncert skrzypcowy Wieleckiego grał na "Warszawskiej Jesieni" Krzysztof Bąkowski, któremu utwór jest dedykowany. Towarzyszyła mu orkiestra Sinfonia Varsovia pod dyrekcją Jacka Kaspszyka.
Polskie Centrum Informacji Muzycznej, Związek Kompozytorów Polskich, październik 2002.