Filmowcy błyskawicznie uzupełnili zbiór ekranizacji kanonu literatury polskiej, tworzyli jednak w większości dzieła bez znaczenia, choć mogące liczyć na wierną widownię, złożoną z młodzieży szkolnej, coraz rzadziej sięgającej po literacki pierwowzór. Dla kinematografii było to doświadczenie raczej rozczarowujące, toteż nic dziwnego, że kolejne projekty dość szybko zarzucono. Ale nawet wówczas, kiedy kino lektur święciło największe triumfy (wszak Ogniem i mieczem Jerzego Hoffmana i Pan Tadeusz Andrzeja Wajdy przewodzą tabeli polskich sukcesów frekwencyjnych po 1989 roku), nikt nie chciał zwrócić uwagi na twórczość Aleksandra Fredry. Andrzej Wajda odnowił wprawdzie "Zemstę", filmowaną już pół wieku wcześniej, ale jego realizacja – jakkolwiek dynamiczna i wychodząca miejscami w plener – nie wniosła nic szczególnego w sposób inscenizowania największego mistrza polskiej komedii. Biorąc na warsztat fredrowskie "Śluby panieńskie", Filip Bajon pokusił się o szukanie w dawnym tekście nowych znaczeń.
Kiedy sięga się po stary pitawal – mówi reżyser specjalnie dla www.culture.pl – szuka się nie tyle potwierdzenia prawdy, że ludzka skłonność do zbrodni jest odwieczna, ile jakichś niebywałych motywacji psychologicznych. W przypadku "Ślubów panieńskich" jest podobnie: zacząłem od sprawdzenia, na ile ten liczący prawie 200 lat tekst jest współczesny. Na pierwszy rzut oka tego nie widać, bo wszyscy znamy "Śluby" ze sceny, wystawiane jako wdzięczna komedia salonowa. No, i znalazłem treści wiecznie aktualne, choć ukryte pod kostiumem. Ale ja akurat lubię kostium, lubię film, który dzieje się w historii, ponieważ taki film z natury jest bardziej filmowy, a mnie najbardziej interesuje filmowość dzieła.
Rozgrywającą się w latach dwudziestych XIX wieku historię dwóch młodziutkich szlachcianek, które przyrzekają sobie nie iść za mąż, choć ich opiekunowie już zaaranżowali małżeństwa z młodzieńcami równie majętnymi, choć też równie nieprzygotowanymi do stałych związków, Aleksander Fredro potraktował jako wielką pochwałę miłości – uczucia wymagającego nie tyle wzajemnej fascynacji, ile właśnie dojrzałości. W erotycznej grze między zadziorną Klarą i sentymentalnym Albinem oraz między trzpiotowatym Gustawem i niezdecydowaną Anielą autor "Ślubów panieńskich" zawarł swoje obserwacje na temat przeżywania uczuć, by nie powiedzieć – obyczajowego konwenansu z tamtego okresu. Filip Bajon z kolei dostrzegł pewną zbieżność z czasami współczesnymi – co wydać się może konstatacją tyle gorzką, co budującą: potwierdza to bowiem opinię o Fredrze jako portreciście polskich charakterów. Ale ta kwestia w jego inscenizacji stanowi jakby sprawę drugorzędną, bowiem dowodów na aktualność sztuki Fredry poszukał w głównie w sposobie filmowania.
"Śluby panieńskie" w ujęciu Bajona – wzorem filmu "Kochanica Francuza" (1981) Karela Reisza według powieści Johna Fowlesa – są bowiem rodzajem filmu w filmie. Widz jest świadkiem powstawania ekranizacji fredrowskiego tekstu, a zarazem podgląda relacje między aktorami występującymi w filmie. Wszystko to rozgrywa się w obrębie planu filmowego. Zdarza się, że aktorzy sięgają po telefony komórkowe, by porozumieć się między sobą, że wspólne próbowanie tekstu zamienia się w prywatną rozmowę, że nieoczekiwanie aktorka schodzi z planu, by poszukać kontaktu ze swym pozaekranowym kochankiem...
Wszystkie sceny rozgrywają się w kostiumach, wszystkie też mówione są językiem Fredry, a tylko od stopnia zaangażowania widza zależy, czy rozpozna, co jest fragmentem sztuki, co zaś elementem filmowej fabuły, rozgrywającym się między grającymi tę sztukę aktorami.
Bajonowskie "Śluby panieńskie" są efektownym widowiskiem, które toczy się wartkim tempem fredrowskiego wiersza, ale zręcznie wpisuje współczesne znaczenia w utrwalone konwencją teatralną sytuacje. Reżyser odwołuje się też do innych utworów Aleksandra Fredry, w tym do jego poezji erotycznej, przez dekady uważanej za obsceniczną i niegodną mistrza narodowej komedii. Z drugiej jednak strony, zdaniem wrocławskiego fredrologa, prof. Mariana Ursela, wartość literackiej klasyki polega na tym, co pobudza wyobraźnię pokolenia współczesnych czytelników, a pokolenie obecne – co profesor zauważył w wywiadzie udzielonym "Gazecie Wyborczej" (z dn. 24 października 2008) – dociera do Fredry właśnie za pośrednictwem takich utworów, jak przypisywane mu "XIII księga Pana Tadeusza" czy "Baśń o trzech braciach i królewnie", cytowana zresztą w filmie.
Dbałości o fredrowskiego ducha dzieła sprzyjają występujący na ekranie aktorzy – znani i lubiani, rzadko jednak pojawiający się na ekranie w kostiumie innym niż współczesny. W obsadzie zwracają uwagę przede wszystkim Maciej Stuhr jako Gustaw i Robert Więckiewicz jako jego stryj Radost. Godnie partnerują im panie: Anna Cieślak, Edyta Olszówka i Marta Żmuda-Trzebiatowska oraz Borys Szyc w roli sentymentalnego Albina, którego aż rozpiera nadmiar energii.
-
"Śluby panieńskie", Polska 2010. Scenariusz wg komedii Aleksandra Fredry i reżyseria: Filip Bajon, zdjęcia: Witold Stok, muzyka: Michał Lorenc, scenografia: Anna Wunderlich, kostiumy: Małgorzata Braszka, montaż: Krzysztof Szpetmański, dźwięk: Krzysztof Stasiak, Dean Humphreys. Występują: Anna Cieślak (Aniela), Marta Żmuda-Trzebiatowska (Klara), Edyta Olszówka (pani Dobrójska), Borys Szyc (Albin), Maciej Stuhr (Gustaw), Robert Więckiewicz (Radost), Andrzej Grabowski (ojciec Klary), Wiktor Zborowski (Jan). Produkcja: Studio Filmowe Kalejdoskop – Alvernia Studios – Kino Świat. Współfinansowanie: Polski Instytut Sztuki Filmowej. Dystrybucja: Kino Świat. Czas trwania: 100 min. W kinach od 8 października 2010 roku.
Autor: Konrad J. Zarębski, sierpień 2010.
Zobacz również wywiad z Filipem Bajonem.