Aby zachować spójność głównej intrygi – zarówno melodramatycznej, jak i przygodowej – Bastkowski i Hoffman postanowili zrezygnować z kilku wątków filmu. W "Potop Redivivus" drastycznie skrócony jest wątek Brauna (Jerzy Fedorowicz), sługi, który ratuje przed gwałtem filmową Oleńkę, płacąc za to cenę życia. Sceny ukazujące szwedzką kolubrynę zostały skrócone, a w "Potop Redivivus" nie znajdziemy już majestatycznych (ale przydługawych) scen przemarszu szwedzkich wojsk.
Skrócona wersja "Potopu" nie straciła jednak tego, co najważniejsze w filmie Hoffmana – widowiskowości i dynamiki. Przeciwnie – natłok wątków sprawia, że w kilku ostatnich sekwencjach "Potop Redivivus" pędzi z ogromną prędkością. Dzięki nowemu montażowi kilka scen zyskuje zaś nowe życie – bitewne starcia wydają się jeszcze bardziej efektowne, a z paru scen wydobyty został wcześniej trudno dostrzegalny komizm.
Skracając "Potop" "Kot" Bastkowski dodatkowo zrytmizował film Hoffmana. "Potop Redivivus" jest w dużej mierze jego dziełem. Dziełem trudnym, bo Bastkowski zmierzył się z filmem-legendą i musiał zachować wobec niego zawodowy dystans, a przemontowując kolejne sceny miał do dyspozycji jedynie te materiały, które znalazły się w wersji filmu zmontowanej przed czterdziestu laty przez Zenona Pióreckiego.
To właśnie w hołdzie dla tego znakomitego montażysty w "Potop Redivivus" znalazła się jedna scena niemalże nienaruszona podczas montażu. Pojedynek Kmicica i Wołodyjowskiego, jedna z emblematycznych scen w historii polskiego kina, zachowana została niemal co do jednej klatki.
"Potop Redivivus" wraca dziś na kinowe ekrany po całkowitej cyfrowej rekonstrukcji. Pod okiem Jerzego Wójcika, operatora filmu, rekonstruktorzy z węgierskiego studia Magyar Filmlabor oraz z polskiej Orki, dokonali rewitalizacji starej taśmy filmowej – po przeniesieniu obrazu na nośniki cyfrowe usunięto z niego wszelkie uszczerbki, pyłki i uszkodzenia zapisane na filmowym negatywie, a cały materiał poddano korekcji barwnej, dzięki czemu część zniszczonych już kadrów odzyskała intensywność.
Gdy Wojciech Jerzy Has po raz pierwszy zobaczył "Potop", miał krzyknąć: "To jest amerykańskie kino!". Także dziś "Potop" imponuje rozmachem. Oglądając niektóre sceny filmu nie sposób uwierzyć, że mogły one powstać bez udziału komputerowych efektów specjalnych. Na ekranie widać ogromny budżet, precyzję i dbałość o detal. I choć razi teatralna maniera, z jaką grało się Sienkiewicza przed czterema dekadami , "Potop" wciąż pozostaje największym filmowym widowiskiem, jakie dało nam polskie kino.