Gdy w 2000 roku jego pierwszy film, "Takiego pięknego syna urodziłam" pokazano na Krakowskim Festiwalu Filmowym , okazał się jego największą sensacją. Marcin Koszałka, młody absolwent wydziału operatorskiego, opowiadał o relacji z własną matką - pełnej pretensji i pogardy do syna. Koszałka mówił o rodzinie, odrzucając mieszczańską poprawność. Stawiał kamerę we własnym domu i czynił ją uczestnikiem walki o swą niezależność. Pokazywał "model swojskiej tresury wychowawczej, w której wielu widzów rozpoznało własne doświadczenie" - jak pisał o jego świecie Tadeusz Sobolewski, kurator cyklu "Polska Szkoła Dokumentu".
Dziś Koszałka trafia do grona najwybitniejszych dokumentalistów, których filmy wydano w serii "Polskiej Szkoły Dokumentu". W swych filmach odchodzi od tradycji Kazimierza Karabasza, Krzysztofa Kieślowskiego i Marcela Łozińskiego, zamiast dokumentu obserwacyjnego polegającego na cierpliwym towarzyszeniu swym bohaterom, wybiera prowokację. Właśnie dlatego po emisji "Takiego pięknego syna urodziłam" przez lata krytykowany był jako manipulator przekraczający moralne granice i twórca, który na ekranie dokonał symbolicznego matkobójstwa.
W jego wczesnych filmach kamera staje się katalizatorem konfliktów. "Czego was w tej szkole uczą?", "Jesteś nikim. Jesteś zerem" - krzyczy matka do reżysera w "Takiego pięknego syna urodziłam". Kamera jest obserwatorem tej sytuacji, ale także jej uczestnikiem. To ona wydobywa emocje, wywołuje dodatkowe napięcie. Koszałka czyni z niej skalpel, którym przecina pępowinę. Wyzwalanie się z toksycznego domu nie było aktem jednorazowym, ale psychologiczną pracą rozłożoną na kilka lat i kilka filmów. W "Jakoś to będzie" Koszałka opowiadał o konfliktach z własną żoną, dylematach młodego rodzica. W "Ucieknijmy od niej", ostatniej części trylogii, rozmawiał z siostrą o ich uzależnieniu od matki i o sposobach uwalniania się z psychologicznej uwięzi.
Kino Koszałki zawsze było rodzajem autoterapii. Nawet wtedy, gdy odwracał kamerę w kierunku filmowych bohaterów, wciąż rozliczał się z własnymi demonami. Jednym z takich filmów było "Do bólu", zrealizowane w telewizyjnym cyklu "Dekalog... po Dekalogu". Koszałka nawiązywał do czwartego przykazania: "Czcij ojca swego i matkę swoją", by opowiedzieć o pięćdziesięcioparoletnim psychiatrze mieszkającym z władczą matką. Przed kamerą oboje opowiadali o wzajemnych pretensjach, o życiu w oparach toksycznej miłości. Koszałka przygląda się im z zaangażowaniem, ale i ulgą. Widzi świat, z którego wyrwał się przed laty, od którego odciął się swym debiutanckim filmem.
Moje filmy są psychoterapią dla mnie i dla moich widzów. Ale bardziej wierzę we własną terapię niż w leczenie publiczności" - mówił reżyser w rozmowie z Culture.
Wchodząc w świat swych bohaterów, Koszałka staje się współuczestnikiem ich świata. Jednocześnie jego postaci stają się marionetkami w rękach reżysera. Z filmu na film w kinie Koszałki miejsce psychodramy zajmuje wystudiowany chłód, twórczy dystans pozwalający widzieć więcej. Tak było w "Istnieniu", w którym wraz z krakowskim aktorem, Jerzym Nowakiem, Koszałka oswajał śmierć. 80-letni aktor i połowę młodszy reżyser nakręcili dokument o umieraniu, ale też o ulotnym pięknie życia. Próbą optymistycznego spojrzenia na śmierć była także "Śmierć z ludzką twarzą", dokument o pracownikach krematorium w Ostrawie, którzy nie wierzą w Boga i z optymizmem myślą o życiu. Wyjęta z religijnego paradygmatu śmierć jawiła się tutaj jako coś zupełnie naturalnego, traciła część swojej władzy.
Wraz z upływem lat zmienia się rola kamery w filmach Koszałki. Podczas gdy w jego pierwszych dokumentach była ona skalpelem, za pomocą którego reżyser odcinał się od własnych traum, później staje się równoprawnym uczestnikiem opowieści. Kamera, która stoi z boku, pozwala widzieć to, czego nie widać na co dzień. Wprowadza dystans, jest komentatorem wydarzeń doświadczanych przez bohaterów i samego reżysera. Widać to zwłaszcza w filmie "Cały dzień razem", dokumentalnej komedii o podróży Koszałki i jego kolegów do Japonii, która była dowcipną opowieścią o niezrozumieniu.
Choć zaczynał jako obrazoburca zrywający z klasycznym kanonem polskiego dokumentu, Koszałka po latach sam stał się klasykiem. Nie zastygł jednak w mistrzowskiej pozie, lecz wciąż się rozwija, poszerzając pola swoich twórczych zainteresowań. Wydany właśnie box DVD pokazuje, jak bogaty jest dorobek tego artysty, prowokatora, który na ekranie dokonuje aktów autoterapii, a ocierając się o ekshibicjonizm, zarazem tworzy filmy szalenie uniwersalne.
"Polska Szkoła Dokumentu: Marcin Koszałka":
- "Takiego pięknego syna urodziłam"
- "Jakoś to będzie"
- "Ucieknijmy od niej"
- "Do bólu"
- "Deklaracja nieśmiertelności"
- "Cały dzień razem"
- "Istnienie"
- "Śmierć z ludzką twarzą"
- "Zabójca z lubieżności"
Czas trwania: 355'. Wszystkie filmy z napisami w językach angielskim, francuskim, niemieckim i rosyjskim.
Wyd. Narodowy Instytut Audiowizualny 2014.
Bartosz Staszczyszyn, 31.03.2014.