"Bohater odwiedza miejsce, gdzie jako dziecko bywał z babcią - żydowski dom wypoczynkowy pod Warszawą, dawniej pełen życia, dziś zaludniony duchami przeszłości. Stwarzając na nowo rzeczywistość, która zaginęła w odmętach czasu, Piotr Paziński unika patosu, za to sprawnie operuje ironią i humorem. To powiastka filozoficzna o trwaniu, przemijaniu i rozpadzie, a zarazem literacki obrzęd wskrzeszania pamięci. Pierwszy w Polsce literacki głos trzeciego pokolenia po Holokauście." (Justyna Sobolewska, "Polityka", 30 lipca 2009)
Piotr Paziński urodził się w 1973 roku w Warszawie. Absolwent filozofii na Uniwersytecie Warszawskim, doktor nauk humanistycznych (Instytut Badań Literackich PAN). Od 2000 roku jest redaktorem naczelnym miesięcznika "Midrasz". W 2005 ukazała się jego monografia o Ulissesie Jamesa Joyce'a zatytułowana Labirynt i drzewo. Jest współtwórcą Dni Książki Żydowskiej. Pisze, tłumaczy, zajmuje się filozofią judaizmu i tematem żydowskim w literaturze. Od czasu do czasu ogłasza teksty w rozmaitych czasopismach i notuje liczne niezrealizowane pomysły. Pensjonat to jego debiut literacki.
Źródło: www.nisza-wydawnictwo.pl
Książka została nominowana do Nagrody Literackiej "Nike 2010".
Piotr Paziński
Pensjonat
Wydawnictwo Nisza, Warszawa 2009
135 x 205, 136 ss., miękka oprawa
ISBN: 978-83-926276-1-6
www.nisza-wydawnictwo.pl
"Gazeta Wyborcza" prezentuje książki nominowane do nagrody "Nike 2010":
Istniejemy jeszcze-jeszcze
Pensjonat Piotra Pazińskiego to powieść o świecie, który nie może się skończyć.
Piotr Paziński opowiada o mężczyźnie powracającym po latach do podwarszawskiego pensjonatu, w którym jako chłopiec spędzał wakacje z babką. Babka jak większość lokatorów była polską Żydówką uratowaną z Holocaustu. Ale książka opowiada nie tylko o raptownym wojennym unicestwieniu żydowskiego świata. Przede wszystkim - o jego powojennym dogorywaniu. O świecie, który stracił żywotne siły, który wciąż się kończy - przez kolejne powojenne fale exodusu Żydów, przez wymieranie lokatorów - ale nie może ostatecznie odejść. "Już prawie nie istniejemy, a wam wydaje się, że jeszcze-jeszcze."
W tym świecie siłą rozpędu trwają przedwojenne spory o syjonizm, komunizm, asymilację, roztrząsa się historie Noego, Jakuba i Mojżesza. Członkowie narodu wybranego są zmęczeni czekaniem na nadejście Mesjasza, a jednocześnie obdarzeni ironiczną świadomością typową dla epoki schyłkowej. Pytani, po czym można poznać Mesjasza fałszywego, odpowiadają: "Po tym, że przyszedł". Historia narodu wybranego okazuje się opowieścią pełną dłużyzn, zapętleń i nużących powtórek. Mieszkańcy pensjonatu nie są pewni, czy przetrzymają kolejny potop i nie padną wycieńczeni niekończącą się wędrówką do Ziemi Obiecanej.
Bohater Pazińskiego - tak jak pisarz - urodził się po wojnie, zarówno przedwojenny świat żydowski, jak i Zagładę zna tylko z opowieści. Pensjonat zgłębia tajemnicę tożsamości melancholijnej, ukształtowanej nie przez doświadczenie, cierpienie ani traumę, lecz przez pogłosy, cienie i wspomnienia wspomnień. Pod koniec powieści jej bohater podejmuje próbę ucieczki z miejsca, które więzi go w przeszłości. Ścigają go cienie zmarłych mieszkańców pensjonatu, ich głosy, których nie da się zagłuszyć. Choć udaje mu się wsiąść w pociąg, wiemy, że w sensie duchowym zostanie w tym miejscu na zawsze.
Książka Pazińskiego jest opowieścią o melancholii jako sile napędowej literatury. Rozpamiętywanie straty okazuje się sposobem na zatrzymanie przeszłości, która - jak się okazuje - nigdy nie jest ostatecznie utracona. Jednocześnie to opowieść o ambiwalencji literatury, która pozwala nam zatrzymać przeszłość, ale pożera naszą teraźniejszość i przyszłość.
Rozmowa z Piotrem Pazińskim:
Juliusz Kurkiewicz: Holocaust w naszej wyobraźni funkcjonuje jako unicestwienie Żydów. Pan pisze o tym, co zdarzyło się potem, o powojennym przedłużonym odchodzeniu żydowskiego świata w Polsce...
Piotr Paziński: Holocaust był unicestwieniem. Dziewięćdziesiąt procent polskich Żydów nie przeżyło wojny, a przedwojenny świat tych, którzy przeżyli, zawalił się bezpowrotnie. Dla tych, którzy przeżyli, istniało wiele dróg wyjścia: wyjazd, próba ułożenia sobie życia w Polsce "na żydowskiej ulicy" lub całkowicie poza nią. Niektórzy uwierzyli, że zbudowanie nowej, sprawiedliwej Polski, ludowej, będzie najlepszą odpowiedzią na Hitlera. Środowisko, które sportretowałem, było zróżnicowane: do pensjonatu jeździli "żydowscy Żydzi" i asymilacjoniści, ekskomuniści i tradycjonaliści, przeważnie spoza Warszawy. Ale świadomość, że to już koniec, ostatnie lata - że dzieci i wnuki, o ile zostaną w Polsce, Żydami już nie będą - dominowała. Choć opowiadano też dowcip o dziesięciu Żydach, którzy idą na dworzec odprowadzić tego ostatniego, który wyjeżdża.
JK: W jakim stopniu Pana książka opowiada o Holocauście i jego konsekwencjach, a w jakim - o "obiektywnym" zmęczeniu starego narodu, który ma za sobą długą i wyczerpującą historię?
- Bardzo bym nie chciał, żeby czytać Pensjonat wyłącznie jako opowieść o Zagładzie. Nie jestem z pokolenia ocaleńców. Wchodzenie w buty Bogdana Wojdowskiego, Irit Amiel czy Michała Głowińskiego byłoby wręcz obraźliwe. Pensjonat to raczej opowieść o żydowskim losie w cieniu Zagłady, o żydowskich wyborach. I rzeczywiście o starym narodzie i jego historii - długiej, często tragicznej. O starych ludziach. Tak akurat mi się ułożyło dzieciństwo, że było wokół mnie wielu starych ludzi, zmęczonych, ale bardzo ciekawych życia, witalnych, a przez to interesujących. W pewnym sensie jest to też polemika z asymilacjonistami.
JK: Dążenie do pełnej asymilacji było pomyłką?
- To, co stało się podczas II wojny światowej, jest najlepszym dowodem: hitlerowcy mordowali wszystkich Żydów bez różnicy. Uważam, że po wojnie, po tak gigantycznej stracie, jaką poniosła żydowska cywilizacja, pozostanie przy żydowskiej kulturze jest w pewnym sensie imperatywem moralnym. Polska sobie beze mnie świetnie poradzi, Żydom mogę się na coś przydać. A poza tym niezwykle mnie smuci, gdy słyszę, że Żydzi to albo sztetlowa ciemnota, albo spolonizowani koryfeusze kultury. I słyszę to z ust Żydów, których pozbawiono wiedzy o dorobku cywilizacyjnym Żydów. To tak, jakby powiedzieć: Polacy to albo ciemne chłopstwo, albo Joseph Conrad, który stał się wielkim człowiekiem, kiedy porzucił ten grajdół i zaczął pisać po angielsku.
JK: Bohaterowie Pensjonatu rozmawiają dużo o judaizmie. Czy rzeczywiście w PRL-u dawne spory religijne były wciąż żywe?
- Spotkałem się z idiotycznym zarzutem, że religii jest w Pensjonacie za dużo, bo po wojnie nie było już w Polsce ludzi religijnych i świadome nawiązywanie do judaizmu, midraszy, jest wyrazem konserwatyzmu, tęsknoty za sztetlem. To najgłupszy sposób odczytania tej książki. Większość ze sportretowanych w książce osób istniała naprawdę, wywodziła się z religijnych rodzin i odebrała tradycyjne żydowskie wykształcenie, świetnie orientowała się w judaizmie, choć z powodu przedwojennego zerwania, zaangażowania w komunizm, asymilacji albo Zagłady porzuciła go, a właściwie zepchnęła w podświadomość. Na stare lata to zaczęło wracać. Okazywało się, że ci staruszkowie świetnie znają hebrajski, że wiele rzeczy potrafią wyrazić lepiej po żydowsku niż po polsku, że mają potrzebę przekazywania tego dalej - może powodowani wyrzutami sumienia, że przez tyle dziesięcioleci to zaniedbywali, że swoim dzieciom przekazali jedynie pogardę do religianctwa i sztetlu.
JK: U amerykańskich pisarzy o żydowskich korzeniach urodzonych wiele lat po wojnie, takich jak Jonathan Safran Foer czy Daniel Mendelsohn, widzę optymistyczną wiarę w literaturę, która może odbudować przedwojenny świat albo odtworzyć tragiczne wojenne historie. U pana dominuje melancholia...
- Ja też wierzę w literaturę. Być może wyłącznie w literaturę - jako jedyny sposób ocalenia umarłego świata. Ale że jestem pesymistą z natury, wiem, że świata nie da się w ten sposób odbudować. Stąd melancholia. Ale nie nostalgia. Ja nie tęsknię za tym, co było.
Autor: Juliusz Kurkiewicz - wyborcza.pl, 16 czerwca 2010