Płyta stanowi zapis koncertu z rosyjskiego Jazz Center w Jarosławiu zagranego w grudniu ubiegłego roku. Jest to także czysto jazzowy album, w mainstreamowej konwencji.
No i mamy album stanowiący czysty przykład konwencji strollin. Bez instrumentu harmonicznego. Tenor, kontrabas i perkusja. Kuszące i jednocześnie bardzo trudne do ogarnięcia medium. Trzeba na takie granie odwagi. Niewielu ją ma. Za to niewątpliwie należą się brawa dla Piotra "Bociana" Cieślikowskiego, który niniejszym albumem po raz drugi staje na czele zespołu. Znakomitą większość życia muzyk ten spędził w roli sidemana, a że przytrafiało mu się grywać m.in. z takimi zawodowcami, jak Duffy Jackson, John Pizzarelli czy Dr. Lonnie Smith, to i dzisiaj należy do grona bardzo cenionych muzyków.
Płyta stanowi zapis koncertu z rosyjskiego Jazz Center w Jarosławiu zagranego w grudniu ubiegłego roku. Jest to także czysto jazzowy album, w najbardziej mainstreamowej konwencji, jaką tylko można sobie wyobrazić. Ciepły, częściej liryczny niż forsowny ton saksofonu Cieślikowskiego sprawia, że miłośnikom jazzowej tradycji zabije szybciej serce i ochoczo sięgną do portfela, albo przy najbliższej okazji udadzą się na koncert tria. Ciemne, jakby trochę matowe brzmienie zespołu (to pewnie efekt akustyki sali) przywodzi niezobowiązujące klubowe klimaty z bardzo dawnych czasów, kiedy jazz bywał częściej muzyką rozrywkową niż bywalcem filharmonii. Przychodzą na myśl nazwiska słynnych gigantów saksofonu tenorowego. Tych w linii Colemana Hawkisa czy Bena Webstera, choć oni siłą rzeczy nie mogli grywać takich standardów jak "Bocianie" trio. Bardzo konwencjonalna płyta, ale też i w jazzowy sposób rasowa. Tak rasowa, jak nagrania Scotta Hamiltona, o czym szerzej w liner note pisze Tomasz Tłuczkiewicz. Zupełnie jakby czas zatrzymał się, zanim jazz zaczął przeżywać swoje artystowskie problemy.