"Wytrąceni z milczenia" to zbiór piętnastu portretów wybitnych osobowości polskiej kultury i nauki: akademicy Tadeusz Kotarbiński, Stanisław i Maria Ossowscy, Klemens Szaniawski, Witold Kula i Jan Józef Lipski; intelektualne twarze Kościoła „otwartego” – ks. Adam Boniecki i Józefa Hennelowa; wreszcie twórcy polskiego teatru – Leon Schiller, Stefan Jaracz, Janusz Warmiński, Bohdan Korzeniewski, Kazimierz Dejmek, Konrad Swinarski oraz ich aktorzy – Gustaw Holoubek, Tadeusz Łomnicki i Halina Mikołajska. To nazwiska mówiące same za siebie, nazwiska-pomniki, "nauczyciele kilku pokoleń polskiej inteligencji", jak nie bez racji napisał we wstępie Adam Michnik.
Jednak książka Magdaleny Grochowskiej jest jak najdalsza od hagiografii. W swoich reportażach publikowanych w latach w 1998 -2005 w dodatkach do "Gazety Wyborczej" autorka ukazuje te wielkie indywidualności jako jednostki pełne sprzeczności, nieustająco toczące boje z samym z sobą, z innymi, z Bogiem, z historią. W wielu przypadkach to nałogowi egoiści, spętani więzami kompleksów i autodestrukcyjnego narcyzmu. Oto przykłady:
Tadeusz Łomnicki nie znosił swojego ciała, był blondynem, chciał być brunetem, miał niebieskie oczy, chciał mieć brązowe. "W Krakowie pod koniec wojny stanął nago przed wojskową komisją rekrutacyjną. Popatrzyli – Idź pan do domu – powiedzieli – i bez pana wygramy tę wojnę". Ale z kompleksem niższości idzie w parze poczucie wyższości, szczególnie wtedy, gdy zostanie się już uznanym:
- Mistrzu – zwrócił się do Łomnickiego student. – Jaki mistrzu? Mów do mnie: Boże! […] Przez szparę w kurtynie spoglądał na widownię. – Zazdroszczę im, że będą mogli mnie oglądać.
Konrad Swinarski leczył się z alkoholizmu w szpitalu psychiatrycznym – nie mógł znieść słowa krytyki, pił z obawy przed klapą, że publiczność nie zrozumie, że krytycy nie zostawią na nim suchej nitki: "Ale nie mów mi więcej, że ktoś jest lepszy ode mnie", mówił żonie, którą zdradzał z mężczyznami. Ona o tym wiedziała, ale go broniła:
Barbara Swinarska: Jak wytłumaczyć ludziom, że jego talent miał całkiem inne źródła. I wszyscy, przynajmniej w środowisku, o tym wiedzą. Że nie przez rzekomą niemieckość [matka Swinarskiego była Niemką – JN], nie przez rzekomy katolicyzm był tak rozdarty, ale przez dwoistość erotyczną. I to mówię ja, jego żona.
Kazimierz Dejmek miał opinię dyktatora, za minutę spóźnienia na próbę kazał płacić aktorom pięć złotych, za minutę spóźnienia na spektakl – sto złotych. "Pruskie koszary, mówili". Aktorzy bali się go, obrażał ich i przedrzeźniał:
W Narodowym w Warszawie, do aktorki: "Za nisko pani ma pupę". W Polskim: "Pan stara się mówić poezję, a ma pan nogi piłkarza. Pan chodzi prozą". Do Jana Englerta, po premierze "Letniego dnia" Mrożka: "Byłem kiedyś w cyrku. Komik jeździł po linie, rzucał prawą ręką do celu, lewą żonglował, puszczał ognie z pyska… Pan był lepszy!".
Halina Mikołajska miała próby samobójcze, raz połknęła czterdzieści tabletek valium. Pod koniec życia nawróciła się na żarliwy katolicyzm, w domu na ścianie powiesiła różaniec, zamawiała msze, mówiła, że "z wiarą się nie dyskutuje". Mariana Brandysa, swojego trzeciego i ostatniego męża, nakłoniła do przyjęcia chrztu. Wiele lat wcześniej, w 1955 roku, poderwała go jednym zdaniem:
Elegancką wersję przedstawił Brandys: "Siedzi Pan przy niewłaściwym stoliku, z niewłaściwą kobietą". I zabrała go do swojego stolika. Inną opowiada Jerzy Markuszewski, reżyser, przyjaciel Brandysów: "Jak pan, taki przystojny mężczyzna, może siedzieć z takim pudłem; niech pan się przysiądzie do mnie, jestem dużo ładniejsza".
Bohaterowie Grochowskiej są mali w swej wielkości i wielcy w małostkowości, ale właśnie dlatego tak bardzo ludzcy. Nie są ze spiżu – na pewno nie przyczynił się do tego burzliwy wiek XX. Bo właśnie historia i polityka rozdziera te życiorysy, wikła w działalność partyjną lub opozycyjną. Ich biografie przypadają na okres międzywojnia i PRL, pierwszej i drugiej wojny światowej, stalinizmu, odwilży, rewolucji Solidarności oraz transformacji ustrojowej. Najstarsi z nich, pamiętający jeszcze zabory, to Stefan Jaracz (ur. 1883), Tadeusz Kotarbiński (1886) i Leon Schiller (1887), najmłodsi zaś – Adam Boniecki (1934) i Józefa Hennelowa (1925) – wciąż żyją i udzielają się w życiu publicznym.
Większość z nich już jednak odeszła i nie może zmienić swojego obrazu zapamiętanego i zastygłego w świadomości społecznej, obrazu zawsze jednolitego i wartościującego wedle podziału na czarne i białe. Ich autorytet wypracowany na scenach teatralnych i salach wykładowych zmuszał ich do opowiedzenia się z po jednej z stron, wyjścia poza wąskie ramy swojej profesji ku światu społecznemu – z inteligenta przeistoczyć się w intelektualistę, czyli kogoś takiego, kto zajmuje stanowisko politycznie zaangażowane, które podpiera swoim autorytetem. Taki był Kotarbiński, ateista i racjonalista, i taki jest ks. Bocheński – u Grochowskiej więcej ich łączy niż dzieli.
Wybór zaangażowania zaczyna w końcu przeszkadzać w uprawianiu sztuki czy nauki, drogi się rozchodzą, a rola społecznego autorytetu wcale nie musi skończyć się sukcesem. Najlepszym tego przykładem jest Jan Józef Lipski, historyk literatury i socjalista walczący z "realnym socjalizmem", który poświęcił siebie i swoją karierę naukową dla dobra ogółu. Grochowska przedstawia go jako człowieka delikatnego, przedkładającego dialog ponad przemoc. Był lojalny wobec opozycji, którą współtworzył, nie wyrzekł się jednak wartości, jakie pchnęły go do społecznego działania. Pozostał socjalistą, kiedy wszyscy byli już liberałami, traktowali go jak dziwaka, zażenowani, że ciągle mówi o równości. Stał się obcy we własnym środowisku, a przede wszystkim wśród ludzi, których chciał reprezentować, a którzy go porzucili.
W wyborach do parlamentu w 1989 roku Lipski ubiegał się o mandat senatora z Radomia, był kandydatem Komitetu Obywatelskiego przy Lechu Wałęsie. [...] "Wpisywano mi na plakaty wyborcze: ateista. Szef propagandy [przeciwnika – JN] powiedział na wiecu: Przysłali nam tu Żydka z Warszawy. (Głupia sprawa, przecież nie będę tłumaczył, że Żydem nie jestem!)". […] Na spotkaniu z wyborcami w szkole ludzie nie chcieli wpuścić Lipskiego, bo socjalista. Jakaś kobieta zapytała: Dlaczego pan tak krótko siedział, skoro pan taki działacz?
Grochowska traktuje swoich bohaterów z czułością i zrozumieniem. Nie ocenia, nie potępia, ale przedstawia i relacjonuje, dopuszcza różne punkty widzenia. Uprawia reportaż, a reportaż nie rości sobie pretensji do obiektywności, jest ze swej istoty wybiórczy, próbuje złożyć całość z porozrzucanych fragmentów na podobieństwo kolażu. Dlatego też właśnie "Wytrąceni z milczenia" to coś więcej niż suma anegdotek czy biografii sławnych ludzi. Przedstawiając swoich bohaterów, autorka tworzy zbiorowy portret pewnej międzypokoleniowej formacji intelektualnej i pozwala nam spojrzeć na minioną historię jej oczami. Jeśli taki był cel Grochowskiej, to go w pełni osiągnęła.
Magdalena Grochowska
„Wytrąceni z milczenia”
wydanie drugie rozszerzone
seria: Reportaż
Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2013
wymiary: 13,3 x 21,5 cm, liczba stron: 592
okładka: miękka, foliowana i lakierowana, ze skrzydełkami
ISBN: 978-83-7536-630-3
czarne.com.pl
Autor: Jakub Nikodem, styczeń 2014