Magdalena Abakanowicz na tle "Tłumu", wystawa w CSW Zamku Ujazdowskim w Warszawie, 1995, fot. Wojciech Druszcz/East News/Reporter
Magdalena Abakanowicz zdobyła światową sławę dzięki ogromnym, abstrakcyjnym strukturom tkackim, redefiniującym pojęcie form przestrzennych. Przynajmniej od lat 70. ważnym punktem odniesienia i modułem jej prac stała się figura człowieka. Ludzka postać w zamierzeniu Abakanowicz jest punktem wyjścia do snucia refleksji egzystencjalnej. Przyglądając się jej rzeźbom - a przynajmniej większości z nich - nasuwa się wniosek, że nie jest to refleksja pozytywna. Artystka ukazuje raczej ciemną stronę bytu i funkcjonowania jednostki w grupie.
Od połowy lat 80. Abakanowicz tworzy "Tłumy". Na pierwszy "Tłum", prezentowany podczas retrospektywy artystki w Muzeum Műcsarnok w Budapeszcie w 1988 roku, składało się 50 figur. Drugi powstał, gdy przeprowadziła się w raz z mężem do domu z pracownią. W "Tłumach" stoją niemal identyczne postacie, czasem wykonywane z worków jutowych, czasem odlewane w brązie. Historycy sztuki bliżej zajmujący się twórczością artystki piszą, że liczba tych figur przekroczyła tysiąc, dodając ironicznie, że "nigdy nie były widziane razem".
Figury Abakanowicz nie posiadają twarzy, tego elementu autonomii, który w największym stopniu decyduje o cechach osobniczych człowieka. Pozbawione twarzy nie mają też tożsamości, nie mogą się wypowiedzieć, nie mają prawa głosu. Mimo że każda postać zachowuje pewne cechy szczególne czy odróżniające jedną od drugiej, tego właściwie się nie dostrzega. Liczy się powtarzalność, identyczność, bezosobowość. Jednostka zawsze ginie w tłumie, ale też w tłumie zajmuje przypisane sobie miejsce.
Każdy "Tłum" jest jednak osobnym organizmem. Realizuje się w bezpośrednim kontakcie z odbiorcą, ale przede wszystkim stanowi egzystencjalną metaforę. Jak pisała Jasia Reichardt, historyczka sztuki towarzysząca artystce przez lata jej twórczości, "w sztuce współczesnej jest niewiele obrazów tak poruszających i tak niepokojących, a poza tym przedstawianie tłumów jest dosyć rzadkie". Rzeźby Abakanowicz, czy to stojące w muzeum, czy to umieszczone w krajobrazie, mogą być odbierane jako wzywające do alertu, budzące niepokój, a nawet zagrożenie.
Prace Abakanowicz, zwłaszcza "Tłumy", odbiegają od klasycznych kanonów piękna. Ich faktury przywodzą na myśl malarstwo materii - obrazy Jeana Fautiera czy Jeana Dubuffeta, a zwłaszcza Alberto Burriego. Mariusz Hermansdorfer pisał:
- Abakanowicz odrzuca wszystko, co piękne, dekoracyjne, co ubiera, kamufluje. Zdziera warstwę po warstwie, jakby ściągała skórę z człowieka. Zostaje tylko to, co niezbędne, co - być może - jedynie prawdziwe.
Wreszcie postacie z "Tłumów" to właściwie same powłoki, negatywy. O "Postaciach siedzących" (1975) artystka pisała, że cykl ten "dotyczy pustej przestrzeni, która może być wypełniona przez naszą wyobraźnię, oraz sfery dotykalnej, sztywnej, która jest niekompletnym śladem naszej przestrzennej przystawalności do materialnego otoczenia".
Magdalena Abakanowicz odwołując się do "Tłumów" przywoływała dwie metafory - roju komarów oraz ziaren piasku.
- Patrzyłam kiedyś, jak roiły się komary - pisała w 1985 roku. - Szarymi masami. Stado za stadem. Drobne. W gęstwinie innych drobnych. W nieustannym ruchu. Każdy zajęty własnym śladem. Każdy inny, różny drobnymi szczegółami kształtów. W tłumie wydającym wspólny dźwięk. To były komary czy ludzie?
W naturze Abakanowicz dostrzegała pewien wzór, powtarzalność, działanie masą, gromadą. "Zaklinam to niepokojące prawo, włączając własne nieruchome stada w ten rytm" - dodawała w relacji do własnych rzeźb. W innym tekście, również z 1985 roku, porównywała anonimowość tłumu do ziaren piasku. Tłum staje się jednym organizmem, którego funkcje są trudne do zdefiniowania, chociaż intuicyjnie wyczuwalne.
- Zatracam siebie wśród anonimowości spojrzeń, ruchów, odorów, we wspólnym pochłanianiu powietrza, pulsowaniu soków pod skórą - pisała.
Doświadczenie tłumu jest doświadczeniem zatopienia się w powtarzalności, ale także uczestniczenia w życiu wspólnotowym, wzajemnego oddziaływania na siebie. W masie tkwi jednak niebezpieczeństwo, którego artystka nie waha się nazwać:
- Staję się jakby komórką już pozbawionych wyrazu, już wtopionych w siebie nawzajem. Niszcząc się wzajemnie, odnawiamy się, nienawidząc, stymulujemy jedni drugich. Podobni układem kostnym, budową mózgu, wrażliwością skóry. Skłonni do rozczuleń i dobroci zmieniającej się w potrzebę mordu, zapełniamy planetę.
Tak wygląda interpretacja "Tłumów" z perspektywy samej artystki, a także większości poświęconych jej tekstów, które powielają propozycje odczytania dzieł wysuwane przez autorkę. Waldemar Baraniewski w błyskotliwym eseju na temat gobelinu "Życie Warszawy" zauważył, że "cechą charakterystyczną tych tekstów jest próba odczytania dzieł Abakanowicz przez pryzmat egzystencjalnych metafor, przy jednoczesnym ignorowaniu historycznej genezy i kontekstu jej sztuki". Chodzi tu głównie o odczytywanie prac Abakanowicz, także "Tłumów", jako refleksji nad totalitarną rzeczywistością komunistycznej Polski w przypadku "jednej z najbardziej cenionych przez władze PRL-u artystek". Być może dlatego w polskiej historii sztuki Magdalena Abakanowicz funkcjonuje nie tyle na uboczu, co samodzielnie.
Autor: Karol Sienkiewicz, grudzień 2009.
- Magdalena Abakanowicz
"Tłumy"
od 1985 roku