Mikołajewski, sam poeta, tłumaczy powstanie cyklu rozmów z Julią Hartwig faktem, że natura kolejnych jej tomików skłaniała go zawsze bardziej do osobistego spotkania z autorką niż do zwyczajowej recenzji czy omówienia danego dzieła. "Największe szczęście, największy ból" świadczy o tym, że jego wybór był jedynym właściwym. Recenzje przysypał już kurz archiwów, a słowa poetki nadal są aktualne i, miejmy nadzieję, wciąż czytane.
I choć w tych rozmowach poezja siłą rzeczy mocno się zaznacza, wiersze stanowią tylko punkt wyjścia (pretekst?) do wymiany zdań na tematy bliskie doświadczeniom właściwym każdemu. Jest więc mowa o życiu, przemijaniu, sile ludzkiej pamięci. Komentarz do konkretnego utworu urasta nagle do rangi prawdy życiowej, przy której słowo poetki nie potrzebuje nijakiego przypisu.
Myślą władamy tylko do pewnego stopnia, a w poezji często dzieje się tak, że nagle pojawiają się jakieś sprawy, jacyś ludzie, którzy zaczynają się domagać zaistnienia. Czułam, że ich nieobecność jest krzywdą, że potrzebuję po prostu o nich powiedzieć. To nie było jakieś wyrozumowane postanowienie, raczej bardzo głębokie uczucie. Bliscy zaludniają moją pamięć i chcą z niej na chwilę wyjść. I wiersz daje taką możliwość. I tu jeszcze można dodać, że wielu z tych ludzi już nie ma. Więc oni tym bardziej domagają się obecności, bo człowiek, który żyje fizycznie, którego możemy spotkać na ulicy, sam sobie załatwia swoją obecność. Natomiast jesteśmy odpowiedzialni za stałą obecność zmarłych, a przynajmniej za to, żeby oprócz nas ktoś jeszcze mógł tę ich obecność dostrzec.
Szczerość wręcz namacalna. Wyznanie z wierszy poetki zostało przemnożone przez intymność ściśle prywatnej (chociaż przeznaczonej na użytek publiczny) wypowiedzi. Wiersz, który ocalałby na zawsze jako dzieło sztuki, doczekał się autorskiej "samodemaskacji", czyniącej nam go o wiele bliższym.
Są w tych rozmowach akcenty bolesne. Julia Hartwig nie ukrywa, że jej generacja ma poczucie pewnego odrzucenia: "Pomija się to, co jest, a często szuka się czegoś nowego, innego. Nie zawsze udaje mi się odgadnąć czego".
Zdarzają się za to przypadki szczególnych spotkań, w których autorka bywa zaskakiwana przez… własną twórczość.
Podczas targów książki podeszła do mnie młoda, ale dorosła dziewczyna, bardzo stropiona. Akurat nie było nikogo przy moim stoliku, stanęła przede mną i powiedziała: "Proszę panią o dedykację, ale chcę koniecznie coś jeszcze powiedzieć. Pani napisała taką prozę poetycką o starym człowieku. O starym człowieku, który upada, wstaje i przeprasza. I te przeprosiny powtarza jako refren. Wie pani, ja mam starego ojca i kiedy przeczytałam ten wiersz, to mnie oświeciło. Mój ojciec od pewnego czasu ciągle i za wszystko przeprasza. Chciałam podziękować, że pani to napisała".
Ta książka może też być przewodnikiem po literackim życiu powojennej Polski – aż gęsto tam znanych nazwisk. Jest na przykład wspomnienie o Ksawerym Pruszyńskim, po którym Julii Hartwig pozostały "bardzo intymne listy".
Na pytanie, czy je wyda, poetka stwierdza jednoznacznie, że nie chce, żeby ktoś je czytał i na pewno przed śmiercią tę korespondencję zniszczy. "A może ktoś dowiedziałby się z nich czegoś ważnego?" – pyta Mikołajewski – "Chyba tylko tego, jak dwoje ludzi może się kochać. To jest ciekawe, ale tę wiedzę najlepiej zdobywać na własny rachunek."
Słowem, nie wszystko na sprzedaż.
"Największe szczęście, największy ból"
Jarosława Mikołajewskiego rozmowy z Julią Hartwig
Wydawnictwo a5, Kraków 2014
wymiary: 148 x 210 mm
oprawa: broszurowa ze skrzydełkami
liczba stron: 84
ISBN: 978-83-61298-79-3
www.wydawnictwoa5.pl