W powieściach, opowiadaniach, esejach, utworach scenicznych, jak też w zapiskach dziennika Pilch powołuje do życia własny, autonomiczny świat. Kreuje go z ironicznym grymasem i filozoficznym dystansem człowieka, który sporo podpatrzył, przeżył i doświadczył. Który niejedno umie i jeszcze więcej wie, a co najważniejsze, swoimi niebanalnymi spostrzeżeniami potrafi przykuć uwagę czytelnika.
W "Drugim dzienniku…" opis chwili bieżącej inspiruje czasem autora do swobodnych wędrówek w czasie. Do wspomnień, gawęd, facecji, niekiedy rubasznych, w których Pilch wydaje się kontynuować tradycje literatury łotrzykowskiej czy powiastki filozoficznej.
Pióro Pilcha każdej sprawie nadaje niepokojący, zadziorny rys. To wyróżnia jego pisarstwo na tle innych inteligenckich rozważań, niedorównujących mu ani temperaturą polemiczną, ani zasięgiem odbioru, bo też rzadko bywają równie intrygujące w lekturze. Warto się przypatrywać, z jakim rozsierdzeniem Pilch rozprawia się na przykład ze skądinąd błahym (z pozoru?) problemem grafomanii.
W czasie pisania niczego nie czytam, pragnę zachować całkowitą niezależność, absolutną wierność sobie, niczego nie czytam, albowiem za wszelka cenę pragnę uniknąć czyjegokolwiek wpływu – wyznaje jeden z drugim nieborak i nie zauważa, jak samobójcze jest to wyznanie. Przecież "czyjś wpływ" – oby jak najwyrazistszy – przeważnie jest jedyną szansą nieszczęśnika, na ogół tylko to co zapożyczone, albo wręcz tylko to co odpisane, miewa w jego tekście jakąś wartość. Poza wszystkim, cóż to za (to prawda: nienowe) gusło, żeby jak się pisze – nie czytać? Malarz, gdy maluje obrazów nie ogląda? Nie widzi? Pejzażysta z zamkniętymi oczami po świecie łazi?
Na koniec Pilch stwierdza, że "przy pisaniu czytać należy jak najwięcej – utalentowanemu nie zaszkodzi, grafomana nie wyleczy". Natomiast "literatura obchodząca się bez literatury skazana jest na klęskę". Stąd też w "Drugim dzienniku" wiele przemyśleń na temat lektur i niekonwencjonalne portrety kolegów po piórze.
Na swoje sześćdziesiąte urodziny Jerzy Pilch ogłosił, jak nie pisać dziennika, zachęcony pięcioma kardynalnymi grzechami wychwyconymi w trakcie lektury "Tagebucha 1990" Güntera Grassa.
Po pierwsze – nie komentuj w dzienniku własnej twórczości, nie snuj planów twórczych, to zawsze wypada żenująco.
Po drugie – bądź ostrożny w ujawnianiu nałogów, nawet niewinnych, które "rozpychają się, zajmują znacznie więcej miejsca, niż im przeznaczono" (Grass jest żarłokiem i jego dziennik, w zasadzie polityczny, staje się nieomal książką kucharską).
Jeśli już twój dziennik przekształcił się w gastronomiczny, to – po trzecie – bądź dokładny (3 stycznia 1990 roku Grass notuje: "Pierwsza ryba w nowym roku z dodatkiem jarzyn – pomidory, cukinia, papryka, cebula i słodkie ziemniaki". A ryba jaka? – pyta, nie bez racji, Pilch).
Po czwarte - wystrzegaj się polityki (wyraźna niechęć Grassa do Helmuta Kohla sprawiała, że dywagacje pisarza na temat polityki zjednoczeniowej Niemiec czyta się po latach jako krótkowzroczne i niedorzeczne).
Po piąte – jeśli masz dzieci z kilkoma (czterema) kobietami, nie domagaj się od nich, byście co roku wszyscy do kupy, z dziećmi i wnukami, spędzali razem Wigilię, albo inne święto.
A jeśli w sensie ścisłym nie możesz się opanować i przy specjalnych okazjach musisz taką rzeźnię bliskim ludziom sprawiać, przynajmniej tego nie odnotowuj. Zwłaszcza że "przychodzi ci to z trudem". Nie pokonuj tego trudu. Wszystko poza tym możesz odnotować – tego żadną miarą.
Kto jak nie Pilch, urodzony w Wiśle i wychowany w wierze protestanckiej członek Kościoła ewangelicko-augsburskiego miałby prawo strofować – w równie pięknym stylu – niemieckiego noblistę? I kto, jak nie Pilch właśnie, mógł snuć refleksje na temat ewangelickich przodków (dziadka i pradziadka) Karola Wojtyły? "Słowem, od luteran aż się kłębi; nie jeden, ale co drugi, czy to po mieczu, czy po kądzieli, przodek Papieża – kacerz".
W "Drugim dzienniku…" pisarz bardziej niż kiedykolwiek pozwala sobie na luksus autoironii wobec ograniczeń, jakie na jego cielesność nakłada choroba Parkinsona. "Nie ma co ukrywać: zamiast licznych narzeczonych jeden Pan Jezus człowiekowi został". Niby "najwyżej jak się da" i "największa miłość, jaka człowieka może spotkać", a ów raczej "z radości nie skacze".
Czasy, w których oddane czytelniczki (przejdźmy nad tym określeniem do porządku dziennego, a przynajmniej nie podrygujmy nad nim ze starczą ekscytacją) gotowe były podupadającemu na zdrowiu autorowi spieszyć z osobistą pomocą, minęły dawno i bezpowrotnie. Ani do niego nie przyjeżdżają, ani do siebie nie zapraszają. Ani o jego cieszący się swego czasu fatalną reputacją adres nie pytają, ani swych romantycznych namiarów nie podają. Podają dane pewniejsze: adresy szpitali i lecznic, znachorów i ziołoleczników, centrów medycyny niekonwencjonalnej i gabinetów biorezonansu magnetycznego. Ostatnio często kierują pod adres najpewniejszy z pewnych, pod adres najwyższej instancji – tak jest, pod adres Pana Jezusa właśnie.
Zaletą tej książki są również cytaty z dzieł Tołstoja, Manna czy Ciorana, w których wielcy pisarze prześcigają się w rozważaniach o zbawiennych dla ludzkiego charakteru – bo nie kondycji – skutkach doświadczania chorób i cierpienia. W komentarzach do tych wypisów drapieżność pióra Pilcha nie ma sobie równych. To kolejny z powodów, dla których warto sięgnąć po "Drugi dziennik…".
Jerzy Pilch
"Drugi dziennik. 21 czerwca 2012–20 czerwca 2013"
Wydawnictwo Literackie, Kraków 2013
wymiary: 145 x 205 mm
oprawa: twarda z obwolutą
liczba stron: 282
ISBN: 978-83-08-05282-2
www.wydawnictwoliterackie.pl
Autor: Janusz R. Kowalczyk, styczeń 2014