Jerzy Lewczyński, "Tryptyk znaleziony na strychu", 1971, ze zbiorów Muzeum w Gliwicach
"Archeologią fotografii", pisał Jerzy Lewczyński (ur. 1924), "nazywam działania, których celem jest odkrywanie, badanie i komentowanie zdarzeń, faktów, sytuacji dziejących się dawniej w tzw. przeszłości fotograficznej." Pochodzący z 1971 roku "Tryptyk znaleziony na strychu" wpisuje się w realizowany od lat 70. XX wieku program archeologii fotografii i zapoczątkowuje trwający do końca lat 90. cykl "Negatywy".
Przeczytaj recenzję książki Magdaleny Grzebałkowskiej "Beksińscy. Portret podwójny"
Nie wiadomo, kiedy zostały wykonane i kogo dokładnie przedstawiają mocno zniszczone fotografie. Z ubioru, wyglądu oraz przekazów rodzinnych możemy jedynie domyślać się, że są to młode Żydówki fotografowane jeszcze przed wojną przez miejscowego fotografa-rzemieślnika. Lewczyński wielokrotnie powracał do "Tryptyku", opracowywał negatyw, przetwarzał i ponownie odbijał zdjęcie centralne, bądź jego fragment niejako próbując przeniknąć zdjęcie, dojść do kresu przedstawienia.
Procesualny charakter pracy artystycznej widoczny jest już w pierwszej wersji z 1971 roku. Pozytywowy obraz "Tryptyku" jest sepiowany, co sprawia, że wydaje się starszy i nieco liryczny. Zwyczajne i w swojej zwyczajności ikoniczne zdjęcia składające się cykl "Negatywy", a także fotografie z "Tryptyku znalezionego na strychu" powracały w latach 70. w różnych zestawach. Początkowo jednolity obraz negatywowy po procesie obróbki artystycznej zaistniał także jako pojedynczy portret, pojedynczy negatyw, a także jako trzy różniące się od siebie, połączone ze sobą kopie.
Z kolei bazujące na "Tryptyku" "Negatywy" z 1975 roku idą o krok dalej. Kompozycja również składa się z trzech zdjęć. Na pierwszym widzimy brudny negatyw przedstawiający portret kobiety znanej już ze zdjęcia z "Tryptyku"; na drugim widać w znacznym powiększeniu lewe oko bohaterki. Na trzecim, najbardziej powiększonym obrazie widać jedynie ziarnistą strukturę zdjęcia. Koncentracja na materialności zdjęcia sprawia, że w procesie opracowywania dzieła autor programu "archeologii fotografii" przechodzi od figuracji do abstrakcji.
Wystawiany po raz pierwszy na istotnej nie tylko dla środowiska fotograficznego wystawie "Fotografowie poszukujący" zwrócił uwagę Urszuli Czartoryskiej, która pisała:
"Dlaczego uważam udział J. Lewczyńskiego w wystawie 'Poszukujących' za prawdziwą rewelację? Dlatego, że postawił kwestię stosunku fotografii do rzeczywistości na diametralnie różnej od tamtych wszystkich płaszczyźnie intelektualnej. On jeden udowodnił, że być 'fotografem' to funkcja ani nie pomocnicza, ani przestarzała".
Wybitna krytyczka doceniła użycie przez Lewczyńskiego w sposób pionierski znalezionego materiału wizualnego. Świadczy o tym czynione w tekście przez Czartoryską porównanie Lewczyńskiego z Andym Warholem i Alainem Jacquetem. Z dzisiejszej perspektywy wyraźnie widać, że oryginalność działań gliwickiego artysty polegała na sięgnięciu po materiał znaleziony - na co wskazuje tytuł "Tryptyku" - na strychu, a nie w mediach masowych (Warhol), czy podręcznikach historii sztuki (Jacquet). Innymi słowy, Lewczyńskiego interesuje przedmiot niskiej rangi, rzeczywistość biedna i skazana na wymazanie z pamięci. Jest w tym doza nostalgii za tym, co minione, lecz przed ześlizgnięciem się w sentymentalizm artystę chroni autentyczność podejmowanych działań.
Lewczyński - inaczej niż Christian Boltanski, z którym bywa zestawiany - angażuje się w obrazy. Istotny jest również wymiar wizualny i materialny, ślady zniszczenia wskazujące na los obrazów i historie ludzi (Lewczyński jest jednym z pierwszych polskich artystów podejmujących temat Szoa). To dużo ważniejsze niż skojarzenie z modnym w dekadzie lat 70. XX wieku konceptualizmem. Jak słusznie zauważył Wojciech Nowicki
"konceptualizm Lewczyńskiego nie jest czystej wody albo inaczej: jest niespodziewany. Wzrok często wyprzedza koncept."
Autor: Adam Mazur, marzec 2014
Jerzy Lewczyński,
"Tryptyk znaleziony na strychu",
1971