Autor nie chciał ich wydać za życia, podobnie jak jego żona Stefania Grodzieńska opublikowanych w tym samym tomie wierszy "Dzieci getta", które wcześniej pod pseudonimem Stefania Ney ukazały się w 1947 roku i zostały wznowione dwa lata później.
Jurandot z Grodzieńską mieszkali w getcie od jesieni 1940 roku do Wielkiej Akcji w 1942 roku. W sierpniu, dzięki pomocy przyjaciół i siostry Jerzego, przedostali się oboje na aryjską stronę. Ukrywali się w podwarszawskich Gołąbkach, w domu Zofii i Gabriela Kijkowskich. Tam Jurandot zabrał się do spisywania wspomnień i tam je ukrył. Odzyskane rękopisy weszły do książki wraz z innymi utworami pisarza: siedmioma opowiadaniami, sztuką "Miłość szuka mieszkania" (przechowaną w zbiorach Archiwum Ringelbluma) oraz esejem "Humor w opasce", pisanym w latach siedemdziesiątych. Tom uzupełniają wiersze Grodzieńskiej.
Z końcem lat 80. reżyserka filmów dokumentalnych Agnieszka Arnold otrzymała od Stefanii Grodzieńskiej dwa pożółkłe bruliony tekstów, z zastrzeżeniem, aby ich nie publikować za jej życia. Książka, wydana za zgodą Joanny Jurandot-Nawrockiej, córki autorów, ukazała się w krytycznym opracowaniu Pawła Szapiro i Agnieszki Arnold w 2014 roku. Jej wydawcą jest Muzeum Historii Żydów Polskich.
"Miasto skazanych" to kolejne bezcenne świadectwo czasów Holokaustu, tym ważniejsze, że spisane ręką literata. Jerzy Jurandot miał już wtedy ugruntowaną pozycję jako poeta i satyryk, autor tekstów kabaretowych i piosenek śpiewanych przez ówczesne gwiazdy estrady, z których wiele trafiło do kręconych wówczas filmów. Był kierownikiem literackim Cyrulika Warszawskiego (1935) i Małego Qui Pro Quo (1937-1939), miał też za sobą debiut książkowy – zbiór satyr "Niedobrze, panie Bobrze!" (1938).
Praktyka teatralna Jurandota przydała się za murami getta, gdzie wraz z innymi artystami współorganizował występy na scenach rewiowych: w Melody Palace na Rymarskiej i Feminie na Lesznie. Informacja, że w warszawskim getcie działały teatry (także: El Dorado, Na Pięterku, Nowy Azazel, Kameralny) tylko z pozoru może wydać się szokująca. Jak odnotował Jurandot:
Ludzie wyrwani gwałtem z kręgu swoich dotychczasowych zainteresowań i przyzwyczajeń, i zamknięci przemocą w getcie, usiłowali za wszelką cenę stworzyć sobie pozory normalnego życia.
Artyści z kolei chcieli zarobić na coraz skromniejszą kromkę chleba. Rozumieli to członkowie zarządu tajnego okupacyjnego ZASP-u. W przekonaniu, że grany po polsku i w jidysz repertuar będzie wolny od miazmatów niemieckiej propagandy, wyrazili zgodę na działalność gettowych scenek.
W tej zamkniętej murami i wypełnionej po brzegi ludzkim nieszczęściem dzielnicy przez blisko dwa lata prowadziłem teatr. To brzmi dziwnie. A jednak teatr – właściwie teatrzyk – istniał, był potrzebny i spełniał swoją małą, ale pożyteczną rolę. […] Wchodząc do teatru zostawiało się za drzwiami żandarmów, mury, tyfus i głód. Co prawda tylko na dwie godziny, ale i to coś warte.
Jurandot, obwołany wkrótce przez zespół szefem Feminy, zajął się wraz z kierownikiem muzycznym Iwo Wesbym przeróbkami operetek, komedii i fars. Wspominał, że zdobywanie repertuaru było rzeczą trudną, bo nie wolno im było wystawiać autorów i kompozytorów aryjskich. Przekroczenie tego zakazu "groziło w najlepszym wypadku zamknięciem teatru. Cenzura była bardzo surowa". Z tego powodu zmieniało się dla cenzury nazwisko autora, miejsce akcji, personalia postaci.
Dobór repertuaru nie zawsze bywał trafny. Odpowiednio przerobiony sensacyjny amerykański dramat "Proces Mary Dugan", który przed wojną wszędzie robił kasę – o tancerce rewiowej oskarżonej o zamordowanie kochanka milionera; z aktorami zwracającymi się do widowni jak do ławy przysięgłych – okazał się klapą. Zacięta walka o życie ludzkie – o jedno życie! – tocząca się na przestrzeni trzech aktów, musiała się widocznie widzom z getta wydawać śmiesznie nieważna.
Przekazy o gettowych teatrach są wciąż niepełne, wyrywkowe, bo też mało który z artystów doczekał końca wojny, a jeśli nawet przeżył, nie afiszował się ze wspomnieniami. Oprócz zrozumiałej bariery psychicznej w grę wchodziło także nieprzychylne nastawienie otoczenia, potępiającego tego typu koncesjonowaną rozrywkę jako "zabawy na cmentarzu". Nie bez znaczenia był też fakt, że właścicielami tych teatrów, jak i głównymi odbiorcami występów, byli ludzie majętni, co w tamtych okolicznościach oznaczało zazwyczaj pewien rodzaj powiązania z niemieckim nadzorem getta.
Jurandot i występująca w Feminie Grodzieńska, byli tego niewątpliwie świadomi. Jednakże bez owych szemranych geszefciarzy wypełniających wieczorem widownię, a w dzień organizujących (wprawdzie nie bez zysku, ale i nie bez ryzyka) szmugiel całych ton żywności do getta, los umieszczonych tam ludzi zostałby przypieczętowany dużo wcześniej. Takich kombinatorów, umiejących "zrobić" żandarmów, żeby nie dostrzegli szmuglu, nazywano "grajkami". Jerzy Jurandot poświęcił im opowiadanie "Grajek".
W momencie największego zamętu, kiedy już wszyscy stracili głowy, kiedy po całym getcie rozeszły się paniczne pogłoski o wiszącym w powietrzu głodzie, na wylocie zjawił się Stock. Osiwiali w bojach szmuglerzy nie chcieli wierzyć własnym oczom! W tej chwili "grajek nad grajkami" rozmawia sobie z żandarmem jak gdyby nigdy nic, a mówił po niemiecku świetnie, kończył politechnikę w Berlinie. I po piętnastu minutach dał znak, że można zaczynać. W rezultacie w ciągu dwóch godzin, do zmienionej wachy, przez wylot przeszło czternaście tonowych wozów. Był to rekord getta. Od tego czasu Stock zażywa zasłużonej sławy "grajka nad grajkami".
W "Miłości tragicznej" Jurandot nakreśla wspaniały portret Hilarego – rosłego młodzieńca o rozbujanym chodzie i dziecinnych rysach twarzy, z brwiami naprzemiennie układającymi się w znak zapytania. Był zaprzysięgłym fanem teatru, w którym spędzał każdy wieczór, przeżywając tremę lub ciesząc się sukcesami artystów o wiele mocniej niż oni sami.
Kiedy wybuchło powstanie w getcie, Jurandot – narrator opowiadania – był z żoną po aryjskiej stronie. Nie mogli się jednak powstrzymać przed zobaczeniem walczącej dzielnicy. Z mieszkania znajomych ujrzeli taką scenę:
Tam daleko, na balkonie jednej z najwyższych kamienic getta pojawiła się chwiejna sylwetka. Jakiś człowiek, śmiesznie maleńki z tej odległości, usiłował przymocować do ściany uczepioną na długim drzewcu biało-czerwoną płachtę chorągwi. Nagle moja żona chwyciła mnie za ramię i ścisnęła aż do bólu. […] Nie było wątpliwości. To był Hilary. Ta charakterystyczna sylwetka nie mogła należeć do nikogo innego, te charakterystyczne ruchy znałem przecież tak dobrze. […] Hilaremu udało się przymocować drzewce do ściany. Płachta sztandaru rozwinęła się, łagodnie spływając w dół, i zaczęła się lekko kołysać na wietrze nad przeklętą dzielnicą. W tej chwili jedna kula dosięgła celu. Mała sylwetka chwilę stała, potem powoli osunęła się w dół. Ale jeszcze przez kilka godzin powiewała nad walczącym gettem chorągiew zatknięta ręką Hilarego.
Książka zawiera również pisane w tym samym roku wiersze Stefanii Grodzieńskiej, które złożyły się na tomik "Dzieci getta". Są hołdem artystki dla wielu najmłodszych, niewinnych ofiar, które nie doczekały końca wojny. Wydane tuż po wojnie, zgodnie z wolą autorki, nie były wznawiane.
Zosia pytała mamy, czy na całym świecie
dzieci są żydowskie, a auta niemieckie.
A mama tak marzyła, że wojna się skończy
i Zosia już nie będzie Żydówką, lecz dzieckiem.
Zanim Niemcy wywieźli mamę do Treblinki,
mama otruła Zosię, żeby nie cierpiała;
dla siebie miała druga tabletkę na stole,
ale o sobie, widać, potem zapomniała…
Jurandotowie chcieli zostawić potomnym świadectwo własnych dramatycznych przeżyć w getcie i dobrze się stało, że ich teksty ujrzały światło dzienne. Całe późniejsze życie poświęcili zupełnie innym, satyrycznym i humorystycznym formom literackim, do których czuli się stworzeni. Słój jednak przetrwał, a jego zawartości nikomu nie uda się wymazać ze zbiorowej pamięci.
Zobacz rękopis Jerzego Jurandota na stronie Muzeum Historii Żydów Polskich
Jerzy Jurandot, "Miasto skazanych. 2 lata w warszawskim getcie"
Stefania Grodzieńska, "Dzieci getta"
autorska koncepcja dzieła: Agnieszka Arnold
Wydawnictwo Muzeum Historii Żydów Polskich, Warszawa 2014
wymiary: 180 x 260 mm
okładka: twarda, płócienna
liczba stron: 480
ISBN: 978-83-928380-9-8