Henryk Bardijewski jest mistrzem potoczystego, przekornego dialogu, który znakomicie wybrzmiewa ze sceny w jego dramatach, a szczególnie przed radiowym mikrofonem – w słuchowiskach. Wartkiej wymiany zdań nie zabraknie także w opowiadaniach tego tomu. Dodatkowo dopełnia je trzeźwo rozsądkowy komentarz wszechwiedzącego narratora.
On to bowiem jest jednym ze współuczestników towarzysko-biesiadnego grona mniej lub bardziej oryginalnych wspólnych znajomych, niekoniecznie wolnych od tych czy innych przywar. Stawiają one niekiedy narratora – porte-parole autora? – w podbramkowych sytuacjach, wskazując na jego dobroduszność, ale i niepoprawną naiwność. Jak choćby w przypadku składki na gwiazdkowy prezent dla jednego ze współbiesiadników:
Zaczęliśmy liczyć i wyszło na każdego niewiele, ale mnie i tak wydawało się za dużo, zwłaszcza że musiałbym założyć za pana Fabułę, który dopiero spodziewał się pieniędzy. Ewentualnej transakcji miałby dokonać pan Plajta i tu był dodatkowy kłopot. W naszym przekonaniu on nie miał dobrej ręki do takich spraw, właściwie dobrej nie miał do żadnych. Nawet zapraszając na ten obiad, zapomniał wziąć pieniędzy i rzecz całą ja musiałem sfinansować.
To jeszcze nic, w porównaniu z konsekwencjami szarmanckich manier pana Plajty, który chcąc zaimponować nowopoznanej osobie płci przeciwnej, postanowił ugościć ją kawą.
Ruszyliśmy w stronę naszej kawiarni, lecz ona wybrała inny lokal […] i to z tych droższych, gdzie nie bywamy. W tej sytuacji pan Plajta zaczął się żegnać i szybko się oddalił. Po chwili również pan Fiasko zagubił się wśród przechodniów i zostałem sam na sam z ową damą, którą zaprosiliśmy nieopatrznie na kawę. Rachunek spłacam do dziś, a minęło już parę tygodni…
Ostrze satyry Bardijewskiego wymierzone w niewinne ludzkie ułomności, albo i wręcz wady, nie jest wolne od stwierdzeń lokujących się na granicy starannie dziś przestrzeganej poprawności politycznej: ("Studiować można w każdym wieku, stwierdził pan Hossa, nie mając na myśli naszych pań, ale panie i tak poczuły się urażone i nie odzywały się do niego przez dwa dni"). Rozdział zamyka starannie zakomponowana puenta: ("Tak skończyła się przygoda pana Fiasko ze studiami wyższymi i poprzestał, jak dotąd, na średnich").
Dowcip wielu spostrzeżeń uwodzi czytelnika urzekającą prostotą: ("Pierwszy uległ jej wdziękom pan Fiasko, a wdzięki miała rozliczne, niektóre ukryte, a pewnie i takie, o których sama nie wiedziała"). Niekiedy jednak wyróżnia się znacznie bardziej złożoną naturą:
Aż trzy osoby wprost zapytały, czy pan Fiasko się żeni, a jedna chciała dodatkowo wiedzieć dlaczego. Nie wypadało nie odpowiedzieć i pan Fiasko odpowiedział. Ale wymijająco. Rozważa taki projekt i nie robi tego sam, ale z jedną panią, która daleka jest od wszelkiej pochopności i tym go sobie ujęła, nie na tyle jednak, żeby wiązał się na resztę życia z jedną osobą, której dobrze nie zna, a poznać się boi.
Tego typu zadziwiające konstrukcje myślowe stają się zaczynem dalszych. Na rzucone w tej rozmowie stwierdzenie, że małżeństwo wymaga odwagi, której widocznie panu Fiasko brak, "wybuchła dyskusja na temat różnicy między odwagą a roztropnością, różne osoby popisywały się zarówno jedną jak i dugą, ale do żadnego rozstrzygnięcia nie doszło".
W rozważaniach o znikomości życia ludzkiego nie brak stwierdzeń daleko szerszej natury, nader celnie punktujących rozmaite niedomagania współczesnego życia. W tym także spraw szeroko pojmowanej kultury:
Gdyby teatry grały rano, można by pójść do teatru, pomyślałem i zaraz odczułem ulgę, że jednak nie grają rano. Teatry dziś wystawiają głównie reżyserów, a to nie każdemu odpowiada.
Nasza księgarnia jest w połowie antykwariatem, może nawet więcej niż w połowie, a prowadzi ją pan Zioło, znawca książek, ale nie klienteli, może dlatego, że klienteli właściwie nie ma. Czas taki nastał, że książka była u nas, jak wszędzie, w odwrocie.
A to sprawia, że dochodzi do takich oto, nietypowych sytuacji, kiedy to "przed księgarnią pojawił się jakiś niezdecydowany klient. Patrzyliśmy, jak Zioło wciągnął go do środka i długo nie wypuszczał". Nieco lepiej (pytanie dla kogo?) bywa z mediami:
Wystarczy, że komuś wpadnie w oko głupi tytuł i już pismo robi się wpływowe. Ludzie są bardzo otwarci na wszystko, co niemądre.
Nic jednak nie zastąpi czerstwego słowiańskiego obyczaju, w którym spostrzegawczość autora nie ustępuje pisarskiej przenikliwości jego czeskiego kolegi po piórze, Bohumila Hrabala:
Ten obiad przeciągnął się do kolacji, ale na kolację nie mieliśmy już sił ani środków, więc trzeba było lokal opuścić i przenieść się gdzie indziej. Przechodzący właśnie policjant zaproponował nam izbę wytrzeźwień, ale nie nalegał, więc ostatecznie dalej każdy bawił się na własną rękę, czyli osobno.
Prozaiczna codzienność przynosi moc zaskakujących obserwacji. Trzeba jednak bystrego oka – i pióra – Henryka Bardijewskiego, żeby oddzielić ziarno od plew i sztukę od banału. Na tym polega przemożna siła jego prozy.
Henryk Bardijewski
"Pan Fiasko i jego sukcesy"
wydawnictwo: Agencja Edytorska Ezop, Warszawa 2017
opracowanie graficzne: Daniel de Latour
okładka: miękka za skrzydełkami
wymiary: 125 x 195 mm
liczba stron: 176
ISBN: 978-83-64600-10-4
Autor: Janusz R. Kowalczyk, wrzesień 2017