Wspomniana niezależność tego typu publikacji pozwala na ich większą swobodę. Autorzy nie muszą upraszczać swojego języka, dostosowywać do szerokiego odbiorcy, bo mówią głównie do sobie podobnych i rozumiejących proponowany język (nakład to jedynie 100 sztuk). W opisywanej książce nie ma tekstu, jedyną rzeczą narzucającą jakąś interpretację jest tutaj ułożenie zdjęć i relacje w jakie ze sobą wchodzą. Jeśli ziny mają wymykać się uznanym regułom, to sprawdźmy jak te obrazy można odczytywać, czyli zniekształcać.
Okładkowe, wprowadzające zdjęcie Ernesta Protasiewicza pokazuje fragment wygiętej siatki ogrodzeniowej. Siatka, czyli jakiś układ, z reguły uporządkowany, tu jest uszkodzony. Wybrane do druku prace czasem układają się w małe historie, bywa że komentują rzeczywistość, przeważnie jednak ich abstrakcyjna, atrakcyjna forma dominuje nad znaczeniem. Większość umieszczonych w zeszycie zdjęć mogłaby funkcjonować samodzielnie. Można powiązać to z miejscem, w którym te obrazy pojawiają się na co dzień: blogiem, instagramem, czy jednym z wielu internetowych magazynów. Pojedyncze obrazy walczą tam o naszą uwagę, udostępnienia, kliki. Z drugiej strony, przynajmniej kilka umieszczonych tu zdjęć pierwotnie funkcjonowało jako część autorskiej serii (Kolbusz, Wińczyk, Bekas). Tytułowe zniekształcenie dotyczy więc nie tylko tego co jest utrwalone, ale też potencjalnego nowego znaczenia, które jest zależne od znanych odbiorcy kontekstów kulturowych i wiary w obrazy.
Zeszyt otwiera praca Gabriela Orłowskiego: pośród zupełnie białych, prześwietlonych pikseli znajduje się krzyż i nie wiadomo, czy patrzymy na zrzut ekranu z gry, czy może na obraz z uzbrojonego drona. Na kolejnym zdjęciu widać górę, spod której prześwitują wizerunki kilku osób: martwych żołnierzy, zaginionych alpinistów? Być może to jednak tylko dwie, przypadkowo sklejone ze sobą kartki magazynu.
Po bulgoczącej wodzie w odcieniu cyjanu na chwię robi się bardziej znajomo: promienie słoneczne odbite na tafli wody raz tworzą złociste esy-floresy, a raz zbiór gwiazd. Umieszczona obok pomięta srebrna folia nie potrzebuje dodatkowych promieni, by błyszczeć.
Od tych zachwytów nad materiałem autorzy zinu przechodzą do polskiego, płowego krajobrazu, który zapowiadają ciemne koła na asfalcie i dom-kostka schowany za tujami. Piotr Bekas zdjęciami tui sprawdza granice przestrzeni publiczno-prywatnej, zastanawia się: "czy tuje są przedłużeniem firanek?", a może oddaje głos eskapistom (tu-ja)?
Z przygaszonych zieleni wybudza wybuch gruszki, żart Ernesta Wińczyka. Po niej paleta kolorów przechodzi w odcienie niebieskiego. Nie jest to jednak ani lazur, ani błękit, to kolor polskiego morza poza sezonem, zaskakująco podobny do mgły na przedmieściach, w których centralne miejsce zajmuje plastikowa palma. Złote piaski, zachodzące słońce i spełnione marzenie o dobrej pogodzie nad Bałtykiem? Raczej błysk flesza i fioletowe halo w kompaktowym aucie, czyli polski standard, a może nawet delikatna melancholia.
W kolejnej części uwagę skupiają zdjęcia mocno nasycone, wyglądające jak stopklatki z filmów nakręconych w Technicolorze, albo jak echa estetyki eksploatowanej przez magazyn Toilet Paper, choć w tym przypadku bardziej zachowawcze. Ciasne kadrowanie i gęste upakowanie obrazów obok siebie tworzy zagadkowe rytmy fałd, ugięć i faktur. Na koniec zostaje zbiór autorów na gradiencie i żegnają nas papryczki szczypiące oczy, dodatkowo zanurzone w akwamarynie.