"Dom wariatów" jest pełnometrażowym debiutem reżysera, który wcześniej realizował jedynie filmy krótkometrażowe i dokumentalne. Jest to dzieło bardzo osobiste – Koterski przyznawał, że chciał opowiedzieć o własnych traumach, a postać głównego bohatera stanowi poniekąd jego alter ego. Adaś Miauczyński (Marek Kondrat) to trzydziestotrzyletni mężczyzna, który po dłuższej nieobecności zjawia się w rodzinnym domu. Już ten symboliczny, chrystusowy wiek może sugerować, że bohater znajduje się w szczególnym momencie swojego życia, kiedy definitywnie kończy się etap młodości. Przyjazd do domu rodziców będzie swego rodzaju rozrachunkiem, konfrontacją z demonami przeszłości. "Dom wariatów" nie jednak konwencjonalną opowieścią psychologiczną. O dysfunkcyjności rodziny nie dowiadujemy się z intymnych zwierzeń, lecz z obserwacji prostych, banalnych czynności, które najlepiej świadczą o całkowitym braku komunikacji między domownikami.
Od samego początku jesteśmy świadkami drobnych złośliwości, jakie czynią sobie wzajemnie ojciec (Tadeusz Łomnicki) i matka (Bohdana Majda) Adasia. Dość wspomnieć, że żadne z rodziców nie może przejść obojętnie przez salon, dopóki nie przestawi odrobinę dzbanka na złość współmałżonkowi lub współmałżonce. Czepianie się słówek, wytykanie z sadystyczną przyjemnością pomyłek i wzajemne inwektywy to codzienność życia Miauczyńskich. Z groteskowych retrospekcji wiadomo, że beznadziejna sytuacja utrzymuje się od lat, a dzieciństwo Adasia zostało zniszczone wychowaniem w toksycznej rodzinie. W miarę upływu akcji staje się jednak coraz bardziej jasne, że Adaś niewiele różni się od ojca i matki. Jest tak samo pochłonięty manią natręctw, zablokowany wewnętrznie i zupełnie niekomunikatywny. Może więc podróż do domu służy nie tyle konfrontacji z rodzicami, ile spojrzeniu w głąb siebie?
"Dom wariatów" to film, który z pewnością nie przypadnie do gustu wszystkim widzom, ponieważ w warstwie fabularnej nie dzieje się tu prawie nic. Ojciec pucuje buty, z maniakalną precyzją układa spodnie w kant i cierpliwie liczy stare bilety, matka dogryza mężowi albo zasypuje syna kolejnymi propozycjami zrobienia herbaty, a Adaś wykonuje neurotyczne gesty lub tępo wpatruje się w wyciszony telewizor. Koterski z premedytacją koncentruje się na czynnościach pozbawionych znaczenia, ponieważ chce pokazać horror codzienności, uwięzienie bohaterów w labiryncie absurdalnych rytuałów. W "Domu wariatów" każdy żyje we własnym świecie i nie potrafi wejść w jakąkolwiek interakcję z innymi. Ujawnia się to między innymi w sferze języka, którym posługują się Miauczyńscy. To język, który w całości składa się z utartych formułek i nie komunikuje żadnych emocji ani znaczeń. Dobrze widać to w świetnej scenie spotkania Adasia ze starszym bratem "Gigim" (Leszek Teleszyński), który podczas krótkiej rozmowy powtarza jak mantrę, że nie pali papierosów i przerzucił się na fajkę. Sytuacje tego typu są źródłem komizmu w filmie, ale jeśli uznać "Dom wariatów" za komedię, to trzeba zastrzec, że jest to jedna z najsmutniejszych komedii w polskim kinie. Gorzkie dzieło Koterskiego dobitnie pokazuje, że naszym życiem władają absurdalne nawyki i martwe schematy komunikacyjne, które całkowicie podporządkowują sobie to, co naprawdę istotne.