Obok "Kanału" Andrzeja Wajdy, "Człowiek na torze" jest pierwszym w pełni dojrzałym dziełem polskiej szkoły filmowej, nurtu, który na trwałe zmienił oblicze naszej kinematografii.
Struktura filmu Munka może przypominać konstrukcję kryminału: najpierw mamy śmierć w niewyjaśnionych okolicznościach, potem relacje ludzi znających zmarłego, a w finale rozwikłanie zagadki. "Człowiekiem na torze", czyli ginącym pod kołami pociągu mężczyzną, jest Władysław Orzechowski (Kazimierz Opaliński), doświadczony maszynista, przymusowo wysłany na emeryturę niedługo przed feralnym wydarzeniu. Sprawa tragicznej śmierci jest skomplikowana, ponieważ w chwili wypadku z niewiadomych przyczyn nie paliła się na semaforze jedna z lamp, co mogło doprowadzić do wykolejenia się pojazdu z szyn.
Tajemniczą sytuację próbuje wyjaśnić kilkuosobowa komisja. Część kolejarzy już na wstępie przyjmuje, że lampę celowo zgasił Orzechowski, który przed śmiercią próbował rzekomo dokonać aktu sabotażu, ponieważ czuł się skrzywdzony przez swoich kolegów z pracy. Z opowieści osób znających maszynistę wyłania się jednak obraz człowieka co prawda trudnego, ale kochającego swój zawód i gotowego do największych poświęceń w służbie kolei. Kto jest zatem winny sytuacji, przez którą o mało co nie doszło do wielkiej tragedii?
W socrealistycznych filmach nietrudno było znaleźć sprawcę wszelkiego zła, "sabotażystę" i "szkodnika", często szpiegującego na rzecz obcych wywiadów i tęskniącego za poprzednim ustrojem. Początkowo wydaje się, że Orzechowski będzie dość typowym "czarnym charakterem": maszynista reprezentuje "szkołę przedwojenną", jest wyniosły, surowy i oschły, a do tego z rezerwą odnosi się do społecznych inicjatyw. Lecz choć główny bohater "Człowieka na torze" jest kimś z poprzedniej epoki, w filmie Munka nie stanowi to wcale wady. Orzechowski ma kłopoty z realizacją narzuconego planu, ponieważ próbuje robić wszystko dokładnie i rzetelnie, co w socjalistycznej rzeczywistości, w której wartość pracy odmierzana jest naciąganymi normami, wydaje się nieefektywne, a nawet podejrzane. Bohater dzieła Munka nie zgadza się na wszechobecną bylejakość i zawsze dąży do tego, by jak najlepiej wykonać swe zadanie. W jednej ze scen maszynista z pogardą mówi młodemu pomocnikowi, próbującemu oszczędzać na węglu, że ten pewnie i na g... by dojechał do celu. Czarno-biały podział na "stare" i "nowe", obowiązkowy w typowych produkcyjniakach, zostaje w "Człowieku na torze" całkowicie zakwestionowany. Wystarczy zresztą wsłuchać się w ton komunikatu rozbrzmiewającego z głośników w scenie na dworcu ("Proletariusze wszystkich krajów łączcie się. Rolniku, stonka Twój wróg! Matko, chroń swe dziecko przed biegunką"), by zrozumieć, że Munk bezlitośnie ośmiesza propagandowe hasła.