Adam Leszczyński, "Zbawcy mórz"
Dziennikarz i publicysta "Gazety Wyborczej", postanowił wziąć się za bary z rasistowskim stereotypem i napisał książkę o innej Afryce. Powstał intrygujący i pełnokrwisty portret kontynentu, pełnego przedsiębiorczych ludzi uwikłanych w ekonomiczną pułapkę.
Jeden z reportaży zamieszczonych w "Zbawcach mórz" opowiada o obozowisku czarownic w Ghanie. Trafiają do niego stare kobiety, wygnane z domów i wiosek z powodu oskarżenia o czarną magię. Na spotkanie reportera wychodzi ledwo poruszająca się i pokrzywiona z bólu staruszka, która trafiła tu, bo jej synowej przyśniło się, że jest czarownicą.
- Nigdy nie zdarza się, żeby o czary oskarżono bogatego człowieka. Albo kogoś, kto ma dużą rodzinę, która się za nim wstawi – mówi autorowi pracownik organizacji, która pomaga rzekomym wiedźmom.
To, co mogłoby być kolejną opowieścią o "prymitywnej" i "innej" Afryce, okazuje się punktem wyjścia do opowieści o tym, jak czary okazują się skutecznym narzędziem pozbywania się ciężaru w postaci zależnych ekonomicznie krewnych.
Tak bywa u Leszczyńskiego często. Z jednej strony: zadziwiające, może nawet szokujące informacje, które zdają się utrwalać stereotyp tajemniczej Afryki, rządzącej się innymi prawami niż te, które znamy. Z drugiej: dogłębna analiza społecznego krajobrazu i znajomość rzeczy przez tego, który pisze, dzięki którym okazuje się, że wiele z tego, co na pierwszy rzut oka wydaje się nieracjonalne i dziwne, przy odrobinie wysiłku da się zrozumieć. "Zbawcy mórz", poszerzone wydanie zbioru reportaży "Dziękujemy za palenie", które ukazał się w 2012 roku nakładem Polskiej Akcji Humanitarnej, to bowiem, jak mówi autor, książka, która narodziła się, by rzucić wyzwanie przesądowi: w Afryce jest beznadziejnie, a to wszystko dlatego, że sami Afrykanie są "w jakiś sposób nieudani" – leniwi, niezaradni, nieracjonalni. Afryka Leszczyńskiego jest inna, inna jest też jego książka. Obalająca myślowe schematy, czasem prowokacyjna. Nie po to jednak przemierzał przez kilkanaście lat afrykański kontynent, żeby przywieźć stamtąd historie, które już znamy.
- Reporterska tradycja kazałaby opowiedzieć anegdotę o czymś dzikim i iracjonalnym, dając do zrozumienia, że w Afryce obcujemy z Innym, którego nigdy nie da się pojąć – ironizuje Leszczyński, nawiązując subtelnie do pisarstwa mistrza polskiego reportażu.
On nie widział jednak takiego kontynentu. Jego Afryka to miejsce poniekąd prozaiczne, gdzie ludzie są zwyczajni, obyczaje da się rozpracować i gdzie "telefony komórkowe mają już wszyscy, nawet koczownicy mieszkający na pustyni". Mocno stąpając po ghanijskiej/somalijskiej/nigeryjskiej ziemi (bo i "Afryka" jest przecież fatalnym uproszczeniem), bierze na warsztat największe problemy, z którymi boryka się kontynent. Jest więc reportaż o malarii – i o tym, dlaczego tak trudno ją leczyć. Jest tekst o pomocy rozwojowej - dlaczego nie działa. Są somalijscy piraci i niezwykły, zadziwiający portret Puntlandu, somalijskiego parapaństewka, w którym, mimo braku rządu i pieniądza w obiegu, za wszystkie, nawet najmniejsze transakcje płaci się komórkami przy wykorzystaniu supernowoczesznego systemu. Są megaslumsy w Nairobi, "gwałty naprawcze" w RPA, plaga "złodziei penisów" w Kongu, transakcyjny seks nad Jeziorem Wiktorii i AIDS. Są świetne historie i refleksje, które Leszczyński zgromadził przez 15 lat podróży na afrykański kontynent. Nie ma jednoznacznych wyjaśnień, rozwiązań, są niemal akademickie w swej rzetelności, choć zawsze ciekawe i łatwe w lekturze analizy (kłania się naukowe oblicze Leszczyńskiego, który na co dzień jest również adiunktem w Instytucie Studiów Politycznych PAN).
Żeby przybliżyć afrykańskie problemy czytelnikom w Polsce – bo to książka skrojona precyzyjnie na miarę ich wyobrażeń, stereotypów, schematów myślowych - Leszczyński, historyk z wykształcenia, dokonuje sprytnego zabiegu. Dążąc do osłabienia protekcjonalizmu, z jakim my, Europejczycy, spoglądamy na Afrykanów, metodycznie zestawia afrykańskie statystyki z danymi z Europy z - wcale nie tak odległej - przeszłości. Mało tego. Posługuje się w tym celu Prusem. Wykorzystuje jego "Kroniki", w których pisze o wspieranych przez "sponsorów" modystkach, które nie miały szans utrzymać się ze skromnej pensji czy szokująco wysokiej śmiertelności niemowląt, żeby pokazać, że problemy, z którymi borykają się dziś Ghanijczycy czy Nigeryjczycy, to te same bolączki, które mieli nasi (pra)dziadkowie. Poczucie wyższości ufundowane jest wszak na kruchych podstawach: europejski dobrobyt i jako taki komfort życia to bardzo świeży nabytek.
Zaglądać pod podszewkę, tłumaczyć na swojskie kategorie, odmitologizowywać, metodycznie wyjaśniać społeczne mechanizmy – to metody działania Leszczyńskiego-reportera. Patrzy na ludzi w krajach, które odwiedza, z sympatią i empatią, ale trzeźwo (nie ma mowy o mitycznych "Innych"), opisując ich uwikłanie w ekonomiczną pułapkę, z której nie sposób się na dobre wydostać (nawet pieniądze bywają tu przekleństwem, bo wiążą się z obowiązkiem opieki nad całą rzeszą członków rodziny). Pokazuje ich decyzje jako podobne do tych, jakie prawdopodobnie sami podjęlibyśmy w zbliżonych okolicznościach ("W Polsce wielu ludzi wchodzi w konflikt prawem za wiele mniejsze pieniądze" – stwierdza, pisząc o piratach z Somalii). W tym, co widzi i opisuje doszukuje się, czasem z niemal zabawnym uporem, racjonalności.
"Zbawcy mórz" to książka niezwykle pouczająca. Dla poszukujących klucza do zrozumienia współczesnej Afryki – pozycja obowiązkowa. Niesie ładunek faktów, analiz i punktów do dyskusji, oferując przy okazji przyjemność lektury sprawnie napisanych, ciekawych tekstów. Na tle skrzywionych przez kolonialne dziedzictwo narracji o Afryce, jest jak łyk świeżego powietrza, choć czasem bywa to powietrze dość chłodne, bo zamiast kokietować czytelników reporterskimi sztuczkami, Leszczyński woli argumentować i dawać do myślenia. Z lektury jego reportaży płynie jednak satysfakcja obcowania z tekstem i wiedzą kogoś, kto wie, o czym pisze i nie dowiedział się tego (a przynajmniej nie tylko) za biurkiem w Warszawie. Niewykluczone, że Leszczyńskiemu udało się napisać książkę, którą równie dobrze mógłby napisać afrykański reporter, gdyby chciał przybliżyć problemy swojego kontynentu czytelnikom w Europie: bez moralizowania i mitologizowania, szczerą.
Autorka: Aleksandra Lipczak, czerwiec 2013