Zespół Saagara, co w sanskrycie oznacza ''ocean'', występuje w składzie: Wacław Zimpel (klarnet, elektronika), Girdhar Udupa (ghatam), Bharghava Halambi (kanjira), Mysore N. Karthik (skrzypce) oraz K Raja (thavil). To jedni z najwybitniejszych muzyków hinduskich młodszego pokolenia. Na co dzień mieszkają w Bengalurze, lecz występują w największych salach koncertowych świata (m.in. w Carnegie Hall, Operze w Sydney). Saagara wykonuję repertuar inspirowany muzyką karnatacką (carnatic music) – muzyką klasyczną południowych Indii. Na Północy kraju wykonuje się muzykę hindustańską (hindustani classical music).
Filip Lech: Jak zaczęła się twoje fascynacja kulturą Indii?
Wacław Zimpel: Na początku było to zainteresowanie bardzo powierzchowne. Czułem emocjonalny związek z brzmieniem muzyki hinduskiej, na przykład z dźwiękami tambury czy sitaru. Nie chodzi mi o konkretne nagrania, wykonawców. Mówię o bardzo przypadkowych spotkaniach: w radiu, w filmach. Ponad 20 lat temu, nie miałem wtedy zielonego pojęcia o muzyce hinduskiej. Tuż przed studiami wgłębiłem się w muzykę amerykańskich minimalistów, przede wszystkim Terry’ego Rileya, Steve’a Reicha, później La Monte Younga. Zacząłem badać ich życiorysy, dowiedziałem się, że wielu z nich uczyło się u Pandita Prana Natha, mistrza śpiewu hindustani.
Nath przekazał im wiedzę o klasycznej muzyce hinduskiej. Oni wzięli z tego esencję i przetworzyli ją na swój sposób. Wydaje mi się, że wpływy muzyki Indii w kompozycjach amerykańskich minimalistów najlepiej słychać w dronach. W muzyce hinduskiej dron jest wszechobecny, towarzyszy soliście, gra go tambura, czterostrunowy instrument wydający brzęczące brzmienie. Dla mnie tambura jest magicznym instrumentem, który zatrzymuje czas, tworzy naturalny i bardzo prosty ambient. Minimaliści podchwycili koncepcję ambientu i zaczęli z nią eksperymentować.
Echa muzyki hinduskiej słyszę w dronowych utworach Younga, jak i repetytywnych kompozycjach Rileya – chodzi o wejście w przestrzeń, w której upływ czasu nie jest istotny. O muzykę, w której forma nie kształtuje się w czasie, ale każdy jej fragment daje informacje o całości utworu.
Doskonale to rozumiem, pamiętam wykonanie ''The Second Dream of The High-Tension Line Stepdown Transformer'' La Monte Younga na Warszawskiej Jesieni. Utwór trwa ponad połowę, ale zupełnie nie czułem mijającego czasu, myślałem, że minęło 15 minut.
To było dla mnie inspirujące, do dzisiaj jest. Chciałem pojechać do Indii i poznać tę muzykę od podszewki.
W jaki sposób dokształcałeś się przed wyjazdem do Indii?
Czytałem podręczniki o teorii rytmu, o ragach. Zupełnie chałupniczymi metodami starałem się wtłoczyć tę wiedzę w swoje instrumentalne rzemiosło. Oczywiście słuchałem też bardzo dużo muzyki, głównie hindustani.
Udało się?
Na pewno jak pojechałem do Indii to nie musiałem poznawać wszystkiego od zera. Rozumiałem podstawowe kody. To było niewiele, ale mogłem dzięki temu szybciej przyswajać nową wiedzę.
Gdzie pojechałeś?
Przez przypadek trafiłem na Południe Indii. Wcześniej poznałem Giridhara Udupę, jednego z członków Saagary. Zapytałem gdzie najlepiej uczyć się muzyki hindustani. Powiedział mi: ''Przyjedź do Bengaluru, tam się nauczysz wszystkiego''. Przyjechałem, poznałem swojego przyszłego nauczyciela Ravichandra Kulura, wybitnego flecistę. Grał z Ravim Shankarem przez 10 ostatnich lat jego życia. Kulur rzeczywiście zna tradycję karnatacką i hindustańską, ale uczył mnie podstaw muzyki południowych Indii. Tradycja karnatacka jest o wiele lepiej skodyfikowana niż hindustańska, łatwiej ją przekazać uczniowi.
Grałeś na flecie?
Na początku chciałem uczyć się grać na flecie, ale ta muzyka jest tak trudna, że nie chciałem sobie dokładać jeszcze kolejnego instrumentu. Posługiwałem się swoim instrumentem – klarnetem – który nie do końca nadaje się do wykonywania muzyki hinduskiej. Żeby grać ją ze wszystkimi ornamentami, czyli gamakas, musiałbym zmienić ustnik i grać na bardzo miękkich stroikach, które pozwalałyby mi grać wszystkie bogate ozdobniki.
Nie chciałem w to wchodzić, skupiłem się na opanowaniu podziałów rytmicznych. Stwierdziłem, że może to być punkt wyjścia, dzięki któremu znajdę wspólny język z hinduskimi muzykami.
Czyli nie chciałeś być odtwórcą.
W głębi serca chciałem… Zawsze mam taką pokusę albo raczej żądzę – jestem perfekcjonistą. Kiedy badam nową stylistykę chciałbym ją poznać do końca. Chciałem grać tak jak oni, ale zdaję sobie sprawę, że musiałbym na to poświęcić bardzo dużą część swojego życia. Mam zbyt dużo różnych pomysłów, które chcę jeszcze zrealizować, żeby pozwolić sobie na luksus ćwiczenia latami jednej stylistyki.
Też mimo wszystko bardziej ciągnie mnie do wyrażania siebie w swoim własnym języku muzycznym niż w istniejących już stylistykach, mimo że czasami obsesyjnie wręcz je studiuję.
Jak długo byłeś w Indiach?
Przyjechałem tam kilka razy, w sumie spędziłem w Indiach ponad pół roku. Mieszkałem głównie w Bengalurze; byłem też w Ćennaj (Madras), w Kundapur. Najdalej na Północ byłem w Bombaju, niedawno graliśmy tam koncert.
W Indiach założyłeś zespół – Saagara. Jakie wyzwania stoją przed hindusko-polskim zespołem?
Włożyłem ogromny wysiłek, żeby poznać odległą kulturę muzyczną. Mam wrażenie, że potrzebowałem dużo więcej czasu na zrozumienie ich języka, niż oni na zrozumienie mojego. Też takie było początkowo moje założenie – nauczyć się komunikować z muzykami hinduskimi w ich języku. Natomiast drugi album Saagary dużo więcej czerpie z Zachodu. Potrzebowałem w tym procesie dużej dawki zaufania od reszty składu, ponieważ zaczęliśmy robić rzeczy w sposób nowy dla nas wszystkich. Ale czułem, że ta droga ma sens.
Czuję się niezwykle zaszczycony, że na takie zaufanie mogę liczyć ze strony muzyków Saagary. Są oni dla mnie jak bracia.
Pierwsza płyta była instrumentalna, bardziej tradycyjna. Producentem drugiej płyty jest mooryc, słychać tam bardzo dużo elektroniki. Jak wyglądała praca nad waszym ostatnim materiałem?
Przyjechałem do Berlina na parę dni ze szkicami kompozycji. Posiedzieliśmy z moorycem w studio przy pianinie i wspólnymi siłami dodaliśmy nowe melodie. Z takimi ogólnymi zarysami utworów przyjechałem do Indii. Zagraliśmy szereg koncertów, na których staraliśmy się zaadoptować część nowych pomysłów. W międzyczasie weszliśmy na parę dni do studio i zarejestrowaliśmy materiał. Z surowymi ścieżkami wróciłem do Europy i przekazałem je moorycowi, który bardzo twórczo do nich podszedł stając się integralnym członkiem składu.
Co zaskoczyło cię w Indiach?
Różnic w życiu społecznym jest mnóstwo, nawet nie wiem od czego zacząć.
Może od tego, co jest ważne w życiu muzyka. Jaka jest różnica pomiędzy tworzeniem zespołu w Polsce i w Indiach?
Różnica jest ogromna. Społeczeństwo zachodnie jest bardzo mocno zindywidualizowane. Hindusom udało się nie utracić niesamowitej empatii; okazują dużo serca, wsparcia i gościnności.
W Indiach wszystko jest robione z większym luzem, ważniejszy jest cel niż termin. Ludziom z Zachodu, którzy zaczynają pracować w Indiach z początku może być z tym ciężko. Ale kiedy uda się odpuścić i popłynąć z nurtem, mogą nas spotkać niezwykłe rzeczy.
Uczestniczyłeś w hinduskim życiu muzycznym?
Spędzałem mnóstwo czasu na koncertach. Byłem na Madras Music Season, największym festiwalu carnatic music. Przez pół miesiąca odbywają się tam setki koncertów, właściwie cały czas można czegoś słucha. Od małych koncertów w prywatnych domach po wydarzenia w Madras Music Academy, Mekce muzyki karnatackiej. Zagranie tam jest równoznaczne z wejściem na najwyższy poziom rozpoznawalności w dziedzinie muzyki klasycznej z Południa Indii.
Dzięki kolegom z Saagary poznałem wielu wspaniałych artystów, z niektórymi z nich miałem zaszczyt gra. Grałem z Mysore’em Manjunathem, skrzypkiem z duetu Mysore Brothers; Fazalem Qureshim, bratem Zakira Husseina czy z gwiazdą Bollywoodu Vijay Prakashem. Miałem też niezwykłą okazję spotkać się na chwilę z przedwcześnie zmarłym geniuszem mandoliny U Shrinivasem z którym Giridhar Udupa wielokrotnie występował.
Na Południu Indii kochają długie i głośne procesje.
Tak, można tam usłyszeć między innymi thavil i nadaswaram, bardzo głośne instrumenty. Kiedy na nich grają, to słyszysz je w innej dzielnicy – dźwięk niesie się niesamowicie. K Raja, muzyk grający na thavilu w Saagarze, wykonuje muzykę rytualną na ceremoniach hinduistycznych. To najczystsza forma muzyki hinduskiej, nie zmienia się od wieków. Dzięki K Rajy poznałem muzyków grających na nadaswaramach - hinduskich obojach. Nadaswaram to piękny instrument, miałem z niego kilka lekcji – nawet kupiłem sobie własny, ale teraz zupełnie nie mam czasu na ćwiczenia.
Jakich rad udzielisz polskiemu turyście, który pojedzie do Bengaluru słuchać muzyki?
Szczerze mówiąc jest to ogromnie trudne. Ja miałem wielkie szczęście, że wcześniej znałem Giridhara Udupę, który jest jednym z najważniejszych karnatackich muzyków i zna prawie wszystkich.
W Bengalurze jest kilka miejsc, które zajmują się promocją hinduskiej muzyki klasycznej: Gayana Samaja, mają swoją stronę internetową, na której można śledzić ich program; Chowdiah Hall, wielka sala na ponad tysiąc miejsc, znajduje się w budynku w kształcie skrzypiec. Warto odwiedzić hinduistyczne wesela, procesje, wchodzić do świątyń. Trzeba rozmawiać z mieszkańcami, są bardzo otwarci. Tylko miejscowi muzycy mogą wprowadzić w meandry życia koncertowego: dużo koncertów odbywa się w prywatnych domach.