Żałoba smoleńska oczami fotoreporterów
Nie ma jednej opowieści o tym, jak przeżywaliśmy smutek po katastrofie samolotu w Smoleńsku. Swoimi wspomnieniami z tragicznych dni podzielili się z nami fotografowie, którzy wówczas próbowali uchwycić emocje swoje i innych.
Format wyświetlania obrazka
standardowy [760 px]
"Żałoba smoleńska", fot. Marek M. Berezowski
To ciekawe, bo pamiętam, gdzie i jak dowiedziałem się o zamachach 11 września w Ameryce, ale nie pamiętam, gdzie pierwszy raz usłyszałem o katastrofie w Smoleńsku. Zacząłem fotografować wieczorem w dniu wypadku.
Moje najmocniejsze wspomnienie z pierwszego dnia dotyczy ciszy, nawet jeśli to nie była cisza, tylko jakaś posępność wisząca w powietrzu, jakiś ciężar, który przygniatał wszystkich. Połączenie smutku i szoku. Śmierć tylu osób, tylu oficjeli, z Parą Prezydencką na czele, był nie tylko dramatem, ale czymś po prostu bezprecedensowym.
Format wyświetlania obrazka
standardowy [760 px]
"Żałoba smoleńska", fot. Marek M. Berezowski
Jednym z ważniejszych wydarzeń żałoby był też uroczysty kondukt ulicami Warszawy trumien z ciałami Pary Prezydenckiej. W drodze na miejsce spotkałem starszą panią, która patrząc na plakat ze zdjęciami 96 ofiar katastrofy mówiła do siebie ze łzami: "Boże jaki młody, a ten, jak go szkoda.... ". Na Krakowskim Przedmieściu były już tłumy. Każdy chciał zobaczyć, jak wojskowe amerykańskie hummery ciągną przyczepki z armatami i trumnami. Były pozajmowane miejsca, zaklepane punkty widokowe. Słońce. Tłum. Ludzie rzucają kwiaty. Kondukt znika za rogiem, a ja tego dnia żadnego ciekawego zdjęcia nie zrobiłem. Konduktów obejrzeć można było więcej. Jeden z nich prowadził na halę Torwar, którą zamieniono w wielką kostnicę. Przejechał karawan, w środku była trumna owinięta w polską flagę. Do środka nikt z prasy nie wszedł. Zapamiętałem trzydzieści trumien i trzydzieści zrozpaczonych rodzin otoczonych pustą widownią hali.
W tamtych dniach zrobiłem około cztery tysiące zdjęć. Zewsząd tragedia przypominała o sobie. Plakaty wspomnieniowe w metrze. Plakaty na przystankach. Bilbordy na ulicach, bilbordy na blokach. Świecące ekrany miejskie, telewizory w domach i centrach handlowych.
Format wyświetlania obrazka
mały obrazek [560 px]
Z serii "Żałoba narodowa", 2010, fot. Filip Ćwik / NAPO Images
Żałoba po katastrofie smoleńskiej to jedno z najsmutniejszych zdarzeń, w jakich uczestniczyłem. Dzień katastrofy wydawał się być nierealny. Niechętnie wracam do tamtych dni.
Z leniwego poranka wybudził mnie telefon z redakcji "Newsweeka". Nie mogłem uwierzyć w to, co usłyszałem. To był czas, kiedy jeszcze mieliśmy w domu telewizor. Włączyłem go od razu, z nadzieją, że usłyszę lepsze wiadomości. Niestety, to, co usłyszałem przez telefon, okazało się prawdą. Potem dzwonili przyjaciele, znajomi, rodzina i NAPO (agencja fotografów – przyp. red.). Podjęliśmy szybką decyzję o spotkaniu przed Pałacem Prezydenckim na Krakowskim Przedmieściu. Chcieliśmy być razem.
Stamtąd zapamiętałem światło, dużo porannego światła.
Styl wyświetlania galerii
wyświetl pojedynczy obrazek
Od kilku tygodni pracowałem nad reportażem o ludziach, którzy po pracy snują się po ulicach Warszawy. Wymyśliłem sobie, że będę "wycinał ich z rzeczywistości" za pomocą lampy błyskowej. Testowałem różne rodzaje filmów i sposobów wywoływania, by uzyskać efekt, na którym mi zależało. Dzień przed katastrofą znalazłem wizualną formę.
Kolejne dni były falą wielu emocji: strachu, niedowierzania, smutku i przygnębienia. Pamiętam uczucie niepewności i bezsilności. I w kółko powracające pytanie, co dalej, jak i czy się pozbieramy.
Format wyświetlania obrazka
pełna szerokość [1160 px]
Z serii "Polska w żałobie", fot. Maciej Jeziorek / NAPO Images
10 kwietnia rano pracowałem nad złożeniem reporterskiego aparatu otworkowego (w którym światło przechodzi przez otwór o małej średnicy, a nie przez obiektyw - red.), którego chciałem użyć do fotografowania na terenie byłego getta warszawskiego. Siedziałem przy kawie, włączyłem telewizor i doznałem szoku. Pierwszą myślą było: kto z fotoreporterów leciał z Prezydentem? Zacząłem dzwonić po znajomych – nikt z kumpli, którzy tam mogli być, nie odbierał. Dopiero po czasie okazało się, że lecieli drugim samolotem lub jechali pociągiem. Później pojechałem do Warszawy, chyba do Sejmu. Pamiętam, że w drodze przypomniał mi się Zbigniew Wassermann, bo kilka dni wcześniej robiłem mu zdjęcie na korytarzu sejmowym. Kończyłem wtedy projekt o polityce w Sejmie i chodziłem tam z fleszowym ringiem (specjalną lampą błyskową – przyp. red.). To była dość nietypowa konstrukcja i często posłowie pytali mnie: „Co to za licho?”. Tak było też z Wassermanem. Przez tego ringa kilka chwil sobie pogadaliśmy, tak po prostu. To była jakaś taka fajna rozmowa. Jak to piszę, to do dziś mam ciarki.
Styl wyświetlania galerii
wyświetl pojedynczy obrazek
Potem w Warszawie zaczęła się praca dla zagranicznych tytułów, taka klasyczna "rąbanka fotoreporterska" – twarze, świeczki, tłumy. Po kilku dniach zrozumiałem, że nic od siebie nie daję w tych zdjęciach, że muszę się zatrzymać. Przypomniał mi się składany w dzień katastrofy aparat i słowa Rolanda Barthesa o tym, że trzeba łapać lśnienie, bo znika, a to lśnienie osób i zdarzeń jest tak nikłe i kruche, że trzeba je łapać jak najprościej. Wykonałem kilkanaście średnioformatowych negatywów i dopiero przy wywoływaniu ich zorientowałem się, że nie pamiętam dokładnie, czy w ogóle ustawiałem parametry w aparacie. Do dziś pamiętam poczucie, które mi wtedy towarzyszyło – to było trochę jak ze snu.
Format wyświetlania obrazka
pełna szerokość [1160 px]
fot. Karolina Jonderko / NAPO Images
Kiedy wydarzyła się katastrofa, byłam na drugim roku Filmówki. Wszyscy dostaliśmy wtedy maila z zadaniem: sfotografować żałobę narodową w naszej miejscowości. W Rydułtowach, gdzie wówczas mieszkałam, oznaki żałoby były dość skromne: znalazłam tylko jeden balkon, na którym wywieszono flagę z czarną wstążką. Postanowiłam pojechać do Warszawy.
Na bieżąco śledziłam wiadomości, więc wiedziałam, gdzie się udać – od razu poszłam pod Pałac Prezydencki. Pamiętam swoje zdziwienie, kiedy się tam pojawiłam. W telewizji widziałam żałobę, przygnębionych ludzi ze zniczami. A na żywo zobaczyłam jarmark – stoiska z flagami, proporczykami, zniczami po zawyżonej cenie, ludzi robiących sobie selfie. W głowie jednak wciąż miałam zadanie do zrealizowania, czyli sfotografowanie żałoby narodowej. Szukałam jej, szukałam zadumanych ludzi, szukałam smutku. Udało mi się zrobić kilka zdjęć w tym duchu.
Format wyświetlania obrazka
standardowy [760 px]
fot. Karolina Jonderko / NAPO Images
Parę tygodni później prezentowaliśmy swoje prace na uczelni. Wiele osób nie dostało zaliczenia, bo sfotografowali to, co działo się naprawdę: jarmark. Według profesora naszym zadaniem było "uchwycenie żałoby narodowej". To była dla mnie ważna lekcja o mediach. Rozdźwięk między tym, co jest pokazywane a prawdą jest bardzo duży. To była gorzka lekcja.
Format wyświetlania obrazka
standardowy [760 px]
Do Smoleńska przyjechałem o świcie 10 kwietnia, specjalnym nocnym pociągiem wraz z Rodzinami Katyńskimi. Miałem relacjonować obchody na cmentarzu ofiar katyńskich. Zamiast tego musiałem szybko odnaleźć się w relacjonowaniu śmierci prezydenta. Na lotnisko wojskowe w Smoleńsku dotarłem około godziny po katastrofie. Informacja o rozbitym samolocie nie była znana od razu zgromadzonym na terenie cmentarza.
Po przyjeździe pod bramę lotniska od razu zaczęliśmy biec w stronę prześwitującego z daleka przez gałęzie drzew tylnego statecznika w kolorze biało-czerwonym. Zostaliśmy jednak momentalnie zatrzymani przez oddziały lokalnej milicji. Z grupą paru innych fotografów postanowiliśmy schować cały sprzęt fotograficzny do toreb i obejść całe lotnisko od drugiej strony. Udało nam się tam dojść nie wzbudzając podejrzeń. Tam pierwszy raz zobaczyliśmy dziesiątki mniejszych i większych kawałków poszycia samolotu rozrzuconych w pobliżu niewielkiego blokowiska, ludzi robiących zdjęcia telefonami i milicjantów pilnujących kawałka skrzydła opartego o drzewo. W tej samej chwili spostrzegliśmy, jak jakiś mężczyzna próbował zabrać spory biało-czerwony kawałek poszycia skrzydła i odjechać z nim na składaku. Prawdopodobnie chciał go sprzedać na złom. Jeden z moich kolegów podbiegł do niego i zaczął mu tę część wyrywać. To był surrealistyczny widok. Nie pomyślałem nawet, żeby sfotografować tę sytuację, po prostu patrzyłem. Po chwili mężczyzna odjechał z pustymi rękami a mój kolega odłożył część samolotu w to samo miejsce. To był dopiero początek tego trudnego, bardzo długiego dnia.
Format wyświetlania obrazka
pełna szerokość [1160 px]
Z serii "Portrety żałoby", fot. Adam Lach / NAPO Images dla The New York Times
10 kwietnia obudziłem się o we Wrocławiu. Była sobota, wstałem wyjątkowo wcześnie, mimo faktu, że dzień wcześniej siedziałem do późna. Już po 8.00 dotarła do mnie informacja o problemach w Smoleńsku. Zacząłem dzwonić do przyjaciół z mediów, wszyscy byliśmy przerażeni tym, co się mogło stać i jakie to może mieć konsekwencje. Pytaliśmy siebie nawzajem, kto mógł być w tym samolocie ze znajomych dziennikarzy, fotografów i osób publicznych.
Styl wyświetlania galerii
wyświetl pojedynczy obrazek
Kiedy przed 9.00 podano oficjalną informację, zalałem się łzami, myślę, że jak cała Polska tego dnia. O 10.00 poszedłem do centrum i wróciłem do knajpy, z której wyszedłem sześć godzin wcześniej. Zamówiłem wódkę. Zszokował mnie fakt, że ulice wyglądały normalnie, jakby ludzie nie wiedzieli jeszcze jak reagować.
Wieczorem siedziałem w pociągu do Warszawy. Zadzwonili z "The New York Timesa", bym fotografował dla nich w tym czasie, zależało im na czymś osobistym. Kiedy z samego rana w niedzielę dotarłem na Krakowskie Przedmieście, przeszedł mnie dreszcz. To była przejmująca chwila ciszy i wewnętrznego lamentu, choć przed Pałacem Prezydenckim stały setki, jeśli nie tysiące osób. Od początku zastanawiało mnie, czy ta tragedia nas połączy, czy podzieli. Niestety, już od niedzieli słyszałem dyskusje, pretensje i różne teorie spiskowe. Ludzie zaczęli handlować za niebotyczne ceny polskimi flagami, inni kradli zdjęcia znajomym fotografom z internetu, a następnie je drukowali i sprzedawali przechodniom.
Format wyświetlania obrazka
standardowy [760 px]
Z serii "Portrety żałoby", fot. Adam Lach / NAPO Images dla The New York Times
Starałem się skupić na emocjach – żałobie, niepewności, smutku – by móc je zapamiętać i sfotografować. Fotografowałem przez wszystkie dni żałoby, często odreagowując z przyjaciółmi w pobliskich "Zakąskach i Przekąskach". Wszyscy byliśmy załamani i wykończeni. Pracowaliśmy od wczesnych godzin porannych aż do 1-3 w nocy dnia następnego. Fotografowałem na negatywach, więc codziennie w nocy wywoływałem i skanowałem zdjęcia w Relaksie (laboratorium fotograficzne w centrum Warszawy – przyp. red.), który traktował nas priorytetowo i przesuwał wszystkie inne zlecenia.
Format wyświetlania obrazka
standardowy [760 px]
fot. Piotr Małecki / NAPO Images
Przed 10 kwietnia od prawie dwóch tygodni byłem w Anglii, gdzie pracowałem nad reportażem o pubach. Niespodziewanie gruchnęła wiadomość o tragedii pod Smoleńskiem. Podano niewiele szczegółów, jedynie, kto był na pokładzie i dokąd był lot. Jeden szczegół był najważniejszy – nikt nie przeżył. Pamiętam, że stałem gdzieś na ulicy w północnym Londynie, rozglądałem się po ruchliwym skrzyżowaniu, po spieszących gdzieś ludziach i pomyślałem, że boję się wracać do Polski, bo chyba rozpęta się tam piekło.
Format wyświetlania obrazka
standardowy [760 px]
Gabinet Lecha Kaczyńskiego, fot. Piotr Małecki / NAPO Images
Wszystkie loty do Polski były odwołane przez eksplozję wulkanu na Islandii. Pomyślałem – co za surrealistyczny zbieg okoliczności. Zanim udało mi się wyjechać do domu, słuchałem Brytyjczyków. Wielu z nich bardzo emocjonalnie wypowiadało się o tragedii, jaka spotkała mój naród. Współczuli mi, wspierali. Gdzieś pod skórą wszyscy, oni i ja, wiedzieliśmy, że to jest niesłychanie ważny moment, koniec i początek czegoś nowego.
Format wyświetlania obrazka
pełna szerokość [1160 px]
Z serii "Żałoba narodowa", fot. Ewa Meissner / NAPO Images
Tego dnia obudził mnie telefon od rodziców z informacją o tym, że rozbił się samolot z Prezydentem w Smoleńsku i wszyscy na pokładzie zginęli. Pamiętam, jak w szoku próbowałam zebrać myśli i drżącymi rękami włączyłam telewizor, bardzo się bojąc tego, co zobaczę. Szok mieszał się z niedowierzaniem i emocjonalnym déjà vu z 11 września 2001 roku. Przez godzinę nie byłam w stanie wstać z kanapy, chłonęłam wiadomości.
Potem rozdzwoniły się telefony i wspólnie z kolegami z NAPO zdecydowaliśmy, że spotkamy się pod Pałacem Prezydenckim. Tam zebrał się już tłum warszawiaków. Bardzo ciężko było mi tego dnia fotografować, bo najistotniejszą rolę odgrywały oczy – spojrzenia, łzy ludzi. Brakowało mi odwagi do robienia bliskich portretów, do ingerencji z aparatem w intymność, ból i smutek. Skupiłam się na szerszych planach.
Styl wyświetlania galerii
wyświetl pojedynczy obrazek
Po dwóch dniach z Krakowskiego Przedmieścia i okolic zrobił się jarmark. Fotografowałam go, odczuwając absurdalność sytuacji i ostatecznie te zdjęcia nie trafiły do wspólnego projektu o żałobie, który jako agencja opublikowaliśmy. Żałowałam, że nie mogłam pojechać z kolegami na pogrzeb Pary Prezydenckiej do Krakowa. Przez cały tydzień bardzo się wspieraliśmy i pomagaliśmy sobie, spotykając się w nieodżałowanych "Zakąskach i Przekąskach" pod Pałacem Prezydenckim.
Format wyświetlania obrazka
standardowy [760 px]
Z serii "Żałoba narodowa", fot. Ewa Meissner / NAPO Images
W dniu pogrzebu Prezydenta słońce mocno świeciło w Warszawie i dzięki niemu wyraźnie docierały do mnie kolory, które po tygodniu smutku i narodowej żałoby zaskoczyły mnie swoją intensywnością i energią. Nieśmiało pojawiała się też miejscami zieleń.
Format wyświetlania obrazka
pełna szerokość [1160 px]
fot. Maciek Nabrdalik / VII
Trudno w tym czasie było rozmawiać o czymkolwiek innym. 96 osób. Miałem wrażenie, że ta tragedia dotyczyła nas wszystkich, że każdy znał kogoś, a najdalej znał kogoś, kto znał kogoś, kto w wyniku tej katastrofy stracił bliskich.
Format wyświetlania obrazka
standardowy [760 px]
fot. Maciek Nabrdalik / VII
Od lat fotografowałem politykę, więc na mojej liście tych połączeń było dużo, ale najgłębiej została we mnie rozmowa z niedoszłą bohaterką mojego zdjęcia. Od kilku tygodni umawiałem się na portret z krytyczką sztuki dla portalu piszącego o designie. Długo odkładaliśmy spotkanie, w związku z czym wiedziałem już dość dużo o planach i życiu mojej rozmówczyni.
10 kwietnia wylądowałem w Warszawie po powrocie z Czarnobyla. Od razu udałem się na Krakowskie Przedmieście. Po kilku godzinach, zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami, zadzwoniłem do niej po raz kolejny. Spokojnym głosem powiedziała mi, że na razie nie będzie w stanie się spotkać, że jej mąż pracował w otoczeniu prezydenta i że zginął w katastrofie. Złożyłem kondolencje. Nigdy więcej się nie słyszeliśmy i nigdy nie zrobiłem tego portretu. Ta rozmowa została we mnie do dzisiaj.
Format wyświetlania obrazka
pełna szerokość [1160 px]
"Pogrzeb nr 2/2010" z cyklu "Rytuały przejścia", fot. Przemysław Pokrycki
Pamiętam, że były dni, kiedy fotografowałem 4-5 pogrzebów dziennie. Wpadałem zrobić zdjęcie i za chwilę jechałem w inne miejsce. Sfotografowałem pogrzeby 36 osób w różnych miejscach w Polsce. Pamiętam, że dosyć łatwo było fotografować, nikt mi nie robił problemów i nie zabraniał dokumentowania.
Format wyświetlania obrazka
pełna szerokość [1160 px]
Pamiętam głównie atmosferę tego wyjątkowego czasu, rodzaj podskórnego napięcia. Mieszkam na warszawskiej Ochocie i wówczas widywałam czarne samochody z ciałami ofiar katastrofy jadące z lotniska ulicą Raszyńską. Pamiętam też moment, kiedy samochód z trumną Marii Kaczyńskiej jechał przez Plac Zawiszy i ludzie rzucali żonkile i tulipany na jego trasie. To było poruszające i jednoczące.
Format wyświetlania obrazka
standardowy [760 px]
To były tak wyjątkowe dni, że fotografowanie było czymś oczywistym. Fotografowałam w trakcie uroczystości żałobnych na placu Piłsudskiego i pod Pałacem Prezydenckim na Krakowskim Przedmieściu. Miałam wrażenie, że to jakiś kolejny zwrot historii, jakiś chocholi taniec, z którego nie możemy się uwolnić. Estetyka Holgi (automatyczny, plastikowy aparat produkcji chińskiej - red.), której wtedy używałam, jakoś do tej onirycznej atmosfery pasowała.
Format wyświetlania obrazka
pełna szerokość [1160 px]
Z serii "Katastrofa smoleńska", fot. Maksymilian Rigamonti
Pamiętam krzyk mojej żony. Po nim sprawy przybrały dynamiczny obrót. Wsiadłem w auto i pognałem do ambasady Federacji Rosyjskiej. Drogę znałem na pamięć, bo tydzień wcześniej odbierałem wizę na lot 7 kwietnia do Smoleńska. Wtedy lądowaliśmy na tym samym lotnisku. Mój paszport z wizą otrzymałem po niespełna minucie, bez opłat. Pani w okienku w tym samym czasie wysyłała faksem potwierdzenia wiz osób znajdujących się na pokładzie samolotu. Rosyjską więc miałem, teraz tranzytowa przez Białoruś. Jest sobota, konsulat zamknięty. Dzwonię, pukam. Cisza. Bez wahania decyzja – jedziemy!
Na granicy w Brześciu jak zwykle długa kolejka. Omijam stojące samochody i wpycham się przed przejście. Krzyczymy: "jesteśmy dziennikarzami!". Polska służba graniczna przepuszcza po szybkiej kontroli. Ok, teraz Białorusini. Wyjmujemy legitymacje prasowe i przykładamy do szyby samochodu. Machnięcie ręką, nawet paszportu nie sprawdzili.
Format wyświetlania obrazka
standardowy [760 px]
Z serii "Katastrofa smoleńska", fot. Maksymilian Rigamonti
Dojechaliśmy do Smoleńska o 4.00 nad ranem. Niewyobrażalny widok. Ogon samolotu było widać już z ulicy. Drobne brzózki i drobne kawałki aluminium dookoła. Surrealistyczny świat. Życie się toczy, jakby nic się nie stało, przejeżdżają stare łady ze spojlerami z biedatjuningu, jakaś para nowożeńców pozuje do zdjęć, szarzy ludzie idą do pracy. Pomyślałem - oni chyba tego nie widzą? Wrak był dla nas jak magnes. Teraz żałuję tych niezrobionych zdjęć.
Po drugiej stronie drogi stał hotel na niewielkim pagórku. Po długim dniu spędzonym na miejscu katastrofy, w tym ciągłym oczekiwaniu na rozwój wydarzeń, po ganianiu się z FSB (Federalna Służba Bezpieczeństwa, służby specjalne Federacji Rosyjskiej - red.), aby mieć lepszy kadr, siadaliśmy na ławce przed wejściem. Wieczorem, gdy zachodziło słońce, ten ogon ciągle tam leżał, w błocie, powyginany. W nienaturalnej pozycji. Zapamiętam tę ciszę na zawsze.
Format wyświetlania obrazka
standardowy [760 px]
Transmisja uroczystości pogrzebowych, fot. Michał Szlaga
W katastrofie straciłem przyjaciela, Arama (Arkadiusza) Rybickiego. Dobrze znałem też Annę Walentynowicz i poszedłem z aparatem na jej pogrzeb, choć później się okazało, że to jednak nie był jej pogrzeb. Nie miałem natomiast ambicji, aby z tym tematem pracować na bieżąco, robiłem jedynie notatki mju (kieszonkowy aparat na kliszę – przyp. red.).
Format wyświetlania obrazka
pełna szerokość [1160 px]
W poniedziałek po katastrofie robotnicy wyszli ze stoczni na Plac Solidarności, żeby pod Pomnikiem Poległych Stoczniowców oddać hołd ofiarom. Wykonałem tam serię fotografii do projektu "Stocznia" i dwóch z nich użyłem w 2013 roku w książce pod takim samym tytułem. Nie są podpisane, więc ludzie o kontekście powstania zdjęć dowiadywali się tylko na oprowadzaniach po wystawach.
Fotografia na moście jest absolutnie wyjątkowa, myślę że znajduje się na niej około jednej trzeciej załogi zakładu, może więcej. Taka fotografia mogłaby powstać w latach 80., kiedy pracowało tu piętnaście tysięcy pracowników. Obecnie na tym moście, będącym drogą do działającej jeszcze części Stoczni na wyspie Ostrów, można zobaczyć jednocześnie co najwyżej kilka, maksymalnie kilkanaście osób. Most jest często pusty. Wiedziałem, że to może być wyjątkowa okazja. Zdążyłem ustawić się na odpowiedniej pozycji i zrobiłem zdjęcia.
[{"nid":"5683","uuid":"da15b540-7f7e-4039-a960-27f5d6f47365","type":"article","langcode":"pl","field_event_date":"","title":"Jak by\u0107 autorem - w kinie?","field_introduction":"Polskie warto\u015bciowe artystycznie kino i kino autorskie - to niemal synonimy. Niewiele znale\u017a\u0107 mo\u017cna wyj\u0105tk\u00f3w, kt\u00f3re potwierdza\u0142yby t\u0119 regu\u0142\u0119. Wyj\u0105tki te by\u0142y rzadkie w przesz\u0142o\u015bci, dzi\u015b s\u0105 nieco cz\u0119stsze, ale i dobrych film\u00f3w dzi\u015b mniej ni\u017c to kiedy\u015b bywa\u0142o.","field_summary":"Polskie warto\u015bciowe artystycznie kino i kino autorskie - to niemal synonimy. Niewiele znale\u017a\u0107 mo\u017cna wyj\u0105tk\u00f3w, kt\u00f3re potwierdza\u0142yby t\u0119 regu\u0142\u0119. ","topics_data":"a:2:{i:0;a:3:{s:3:\u0022tid\u0022;s:5:\u002259606\u0022;s:4:\u0022name\u0022;s:5:\u0022#film\u0022;s:4:\u0022path\u0022;a:2:{s:5:\u0022alias\u0022;s:11:\u0022\/temat\/film\u0022;s:8:\u0022langcode\u0022;s:2:\u0022pl\u0022;}}i:1;a:3:{s:3:\u0022tid\u0022;s:5:\u002259644\u0022;s:4:\u0022name\u0022;s:8:\u0022#culture\u0022;s:4:\u0022path\u0022;a:2:{s:5:\u0022alias\u0022;s:14:\u0022\/temat\/culture\u0022;s:8:\u0022langcode\u0022;s:2:\u0022pl\u0022;}}}","field_cover_display":"default","image_title":"","image_alt":"","image_360_auto":"\/sites\/default\/files\/styles\/360_auto\/public\/field\/image\/machulski_1.jpg?itok=dDrSUPHB","image_260_auto":"\/sites\/default\/files\/styles\/260_auto_cover\/public\/field\/image\/machulski_1.jpg?itok=X4Lh2eRO","image_560_auto":"\/sites\/default\/files\/styles\/560_auto\/public\/field\/image\/machulski_1.jpg?itok=J0lQPp1U","image_860_auto":"\/sites\/default\/files\/styles\/860_auto\/public\/field\/image\/machulski_1.jpg?itok=sh3wvsAS","image_1160_auto":"\/sites\/default\/files\/styles\/1160_auto\/public\/field\/image\/machulski_1.jpg?itok=9irS4_Jn","field_video_media":"","field_media_video_file":"","field_media_video_embed":"","field_gallery_pictures":"","field_duration":"","cover_height":"266","cover_width":"470","cover_ratio_percent":"56.5957","path":"pl\/node\/5683","path_node":"\/pl\/node\/5683"}]