Wyjątkowo suche lato sprawiło, że królowa polskich rzek znalazła się w mizernym stanie. W sierpniu 2015 r. poziom wody w Warszawie osiągnął rekordowo niski poziom 50 cm, co spowodowało, że do wielu miejsc w obrębie tej zwykle rwącej i nieprzewidywalnej rzeki można było bez przeszkód dotrzeć pieszo.
Ustępujące wody odsłoniły wrak łodzi zatopionej w czasie Powstania Warszawskiego, części starego mostu, który spłonął pod koniec XVIII w., wagon wykorzystywany przez Niemców podczas likwidacji warszawskiego getta, jak również kawałki pokruszonych macew. Choć wszystkie te znaleziska są fascynujące i odsyłają do różnych momentów skomplikowanej historii Polski i jej stolicy, niektóre z nich zdają się być elementem zupełnie wyjątkowej historii, która łączy sensacyjne odkrycia dokonywane w zaciszu biblioteki z archeologicznymi poszukiwaniami skarbu.
Prawdziwa przygoda zaczyna się w bibliotece
Wszystko zaczyna się w 2009 r., kiedy to Hubert Kowalski, młody archeolog z Uniwersytetu Warszawskiego, bierze pod lupę jedną z najbardziej intrygujących warszawskich legend miejskich. W lecie 1906 r. prasą stołeczną zawładnęła sensacyjna wiadomość o odkryciu, którego przypadkiem dokonali lokalni piaskarze. Wydobyli oni kilka marmurowych rzeźb, między innymi pięknego manierystycznego delfina. Relacje te wieńczyła informacja, że podczas próby wyciągnięcia wielkiego kamiennego orła zerwały się liny i jedynym, co udało się wydobyć, było złamane skrzydło. Wkrótce potem władze carskie zabroniły szukania w rzece jakichkolwiek skarbów.
Jeden z wiodących ówczesnych varsavianistów połączył te znaleziska ze szwedzkim najazdem na Polskę w 1655 r., w szczególności ze świadectwem mówiącym o barkach wyładowanych skarbami, złupionymi z królewskich rezydencji w Warszawie. Źródła podają, że jedna z nich zatonęła wkrótce po odbiciu od brzegu. Jednak ani artykuł, ani wcześniejsze źródła nie wskazywały, w którym miejscu dokładnie ów skarb zatonął.
Śledztwo naukowe zaprowadziło dr. Kowalskiego do kolejnego dokumentu, tym razem pochodzącego już z czasów powojennych - listu, w którym syn jednego z piaskarzy zwraca się do Krajowej Rady Narodowej o zapomogę finansową. Uzasadnia on swą prośbę tym, że jego ojciec zaangażowany był w poszukiwanie zabytkowych artefaktów w Wiśle, nieoczekiwanie podając przy tym szczegółową lokalizację.
To był przełom. Kowalski natychmiast skontaktował się z Marcinem Jamkowskim, filmowcem i doświadczonym fotografem-podróżnikiem, a także reżyserem Konstantym Kulikiem. Razem, w asyście policji rzecznej, wypłynęli na rzekę.
Skarb Wazów
Poszukiwania rozpoczęły się w 2010 r., kiedy poziom wody był jeszcze wysoki. Grupa badawcza, wyposażona w szereg najnowocześniejszych urządzeń elektronicznych, jak echosonda czy sub-bottom profiler (urządzenie do badania morfologii dna morskiego), spróbowała "zajrzeć" pod powierzchnię wody i uzyskać cyfrowy obraz koryta rzeki. Niczego nie znaleziono. Ekipa powróciła rok później z asystą profesjonalnych nurków, co jednak niewiele pomogło, zważywszy na fakt, że – jak wyjaśnia Marcin Jamkowski – widoczność w Wiśle wynosi około 10 cm.
Wreszcie późnym latem 2011 r., gdy poziom wody zatrzymał się na wysokości pasa, dr Hubert Kowalski potknął się w wodzie o kawałek obrobionego marmuru z pięknie wygrawerowanym symbolem. "Snopek – herb dynastii Wazów!" - krzyknął do reszty grupy.
"W tym momencie nie mieliśmy już wątpliwości, że odnaleźliśmy obiekty pochodzące z jednej z królewskich rezydencji, prawdopodobnie z czasów dynastii Wazów" - wyjaśnia Kowalski.
Istotnie, trafili w dziesiątkę. Jeszcze tego samego roku zdołali wydobyć 98 detali architektonicznych, między innymi ogromne, 700-kilogramowe nadproża, łuki i parapety. W 2012 r. ciężkie elementy wydobywano przy użyciu helikopterów. Tego samego roku odnaleziono piękną fontannę ozdobioną manierystycznymi maskami dzikich ludzi. W 2015 r., gdy poziom wody osiągnął rekordowo niski poziom, natrafiono na jeszcze więcej znalezisk, z których najbardziej przykuwającymi uwagę były pięknie wyrzeźbione działa armatnie oraz mnóstwo armatnich kul.
W sumie w ciągu ostatnich pięciu lat ekipie udało się wydobyć spod wody około 20 ton fragmentów barokowej architektury, pochodzącej w większości z Villi Regii (Pałacu Kazimierzowskiego), jednego z licznych luksusowych pałaców na terenie Warszawy, splądrowanego przez Szwedów w 1656 r. Części te zostały prawdopodobnie wyrąbane, ponumerowane i zapakowane na barki celem przewiezienia do Szwecji, tak jak wiele innych zabytków polskiego dziedzictwa narodowego.
Potop
W 1655 r. Polska stała się celem inwazji militarnej, na której czele stała Szwecja i w której swój istotny udział miały także sprzymierzone armie Brandenburgii i Transylwanii. Przez 5 lat kraj był systematycznie plądrowany i łupiony, co doprowadziło go do ruiny, której rozmiary, zdaniem niektórych badaczy, przerastały to, czego Polska doświadczyła podczas II wojny światowej.
Źródła historyczne podają, że szwedzcy najeźdźcy doszczętnie zdewastowali 188 miast i miasteczek, 81 zamków i 136 kościołów. Niektóre miasta, jak Warszawa, straciły 90 proc. populacji i w zasadzie nie zostały odbudowane po inwazji. W okresie, o którym mowa, populacja Rzeczpospolitej zmniejszyła się o jedną trzecią, sam kraj utracił zaś status supermocarstwa. Dojmujący i traumatyczny charakter tej inwazji znalazł odzwierciedlenie w historycznym terminie, którym Polacy zwykli określać ten moment w swoich dziejach - "Potop".
Potop odcisnął piętno także na zasobach kulturowych Polski, bo Szwedzi rozpoczęli zakrojony na ogromną skalę i doskonale zorganizowany proces grabieży skarbów kulturowych Rzeczpospolitej. Pałace, dwory i kościoły utraciły tysiące dzieł sztuki, ksiąg i bogactw, które nie miały do Polski powrócić.
Z samego Zamku Królewskiego w Warszawie najeźdźcy wynieśli około 200 obrazów, kilkadziesiąt dywanów i tureckich namiotów, a także instrumentów muzycznych, mebli, figur z brązu, chińskiej porcelany, broni, tkanin, książek czy drogocennych manuskryptów. Podobny los czekał i inne budowle reprezentacyjne Warszawy, takie jak pałace: Kazanowskich, Ossolińskich czy Daniłłowiczów, Zamek Ujazdowski, dwa pałace królewskie oraz rezydencje prymasów i biskupów.
Wszystko to wpisywało się w szerszą strategię, którą Szwecja realizowała przez cały XVII w. Wojny prowadzone za Bałtykiem (w Niemczech i Polsce, ale i w stosunkowo odległych Czechach) uważane były za militarne ekspedycje, których celem miały być nie tylko zdobycze materialne, ale i kulturowe. Znaczną część zasobów biblioteki w Uppsali, którą wówczas utworzono, stanowiły właśnie książki zrabowane przez szwedzkich żołnierzy w Europie. Po złupieniu Fromborka w 1626 r. Szwedzi wywieźli stamtąd księgozbiór Mikołaja Kopernika (łącznie z wczesnym wydaniem O obrotach sfer niebieskich), jak również zbiory biblioteki katedralnej.
Te i inne ważne dla polskiej tożsamości dzieła, włączając w to najwcześniejszą wersję Bogurodzicy (najstarszej polskiej pieśni religijnej), znajdują się w Szwecji po dziś dzień. W Krakowie, który również nie uniknął grabieży, szwedzcy żołnierze zniszczyli Ołtarz Św. Stanisława, kradnąc przy tym relikwie.
Wojny w XVII w. zamieniły Polskę w kulturalną pustynię, i ugruntowały pozycję Szwecji jako nowej znaczącej siły w Europie.
Z Polski do Szwecji
Ogromna większość zrabowanych dzieł sztuki, elementów architektury i innych bogactw bez przeszkód dotarła do Szwecji i jest tam do dziś. Skarby te uświetniły kolekcje królewskie i zbiory państwowych muzeów, stając się integralną częścią kulturalnego krajobrazu tego kraju, jak np. dwa brązowe lwy z Zamku Królewskiego w Warszawie, które stoją przy Rezydencji Królewskiej w Sztokholmie.
"W Szwecji nikt nie zaprzecza rodowodowi tych artefaktów. Wiadomo doskonale, że pochodzą z Polski. Wiele detali architektonicznych zostało włączonych do różnych pałaców, zamków i rezydencji w całej Szwecji. W zasadzie w każdym szwedzkim mieście można znaleźć coś z Polski" - wyjaśnia dr Kowalski. "Oczywiście, nie każdy o tym wie" - dodaje.
Reżyser Konstanty Kulik podkreśla, że ekipa filmowa nie zamierza zajmować się kwestią restytucji tych obiektów. "Próbujemy tylko opowiedzieć ten rozdział historii Europy".
"Dla nas artefakty, które znaleźliśmy w Wiśle, są tylko punktem wyjścia do opowiedzenia historii Potopu – ale nie tylko tej, którą jest znana po naszej Bałtyku. Chcemy pojechać do Szwecji i wytropić elementy, które współtworzyły tamtejszą wersję historii tamtych czasów" – wyjaśnia Kulik.
Autor: Mikołaj Gliński, 5 października 2015, aktualizacja: marzec 2018, listopad 2021