"Kolor jest podstępny. Jest tuż na wprost ciebie, ale nigdy nie zauważasz, co tak naprawdę robi" – pisała Patti Belllantoni, autorka książki "Jeśli to fiolet, ktoś umrze. Teoria koloru w filmie". Nie zawsze dostrzegamy znaczenie filmowych kolorów i cel, w jakim zostały użyte. Tymczasem kolory bywają bardzo znaczące - przenoszą emocje, potrafią zmienić charakter sceny, a z pozornie nieznaczącego rekwizytu mogą stworzyć ważny symbol. Oto kilka polskich filmów, w których kolor ma znaczenie.
"Krótki film o zabijaniu" – Krzysztof Kieślowski
Kiedy "Krótki film o zabijaniu" zaprezentowano na festiwalu filmowym w Cannes w 1988 roku, jeden z francuskich krytyków napisał, że jest to obraz "sfotografowany w obrzydliwym kolorze moczu". Sławomir Idziak, operator filmu, po latach przyznawał, że była to najcelniejsza recenzja filmu, który współtworzył z Krzysztofem Kieślowskim. Opowieść o młodym mordercy skazanym na karę śmierci opowiedziana została za pomocą żółtawych zdjęć, dziwnych, pokazujących świat wyprany z barw. "Ten kolor oddawał beznadziejność i brzydotę opisywanego świata" – mówił Sławomir Idziak.
Ale kolorystyczna koncepcja Idziaka nie była oczywista ani dla samego operatora, ani dla reżysera. Kiedy po raz pierwszy twórcy oglądali wywołany materiał filmowy, zdenerwowany Kieślowski wyszedł z sali trzaskając drzwiami. Sam Idziak z przerażeniem stwierdzał, że poszedł za daleko w swoim eksperymencie. Kiedy film zmontowano, okazało się, że koncepcja spełnia swoje zadanie i pracuje na emocjonalną siłę filmu. Premiera w Cannes przyczyniła się do spektakularnego międzynarodowego sukcesu "Dekalogu", a w swoich kolejnych filmach (od "Podwójnego życia Weroniki" po "Trzy kolory: Czerwony") Kieślowski odważnie wykorzystywał kolor jako narzędzie budowania znaczeń.
"Jasminum" – Jan Jakub Kolski
Filmowa droga Jana Jakuba Kolskiego wiodła od obrazu do opowieści. Kolski, który ukończył studia na wydziale operatorskim, jak mało który reżyser przywiązuje wagę do gry kolorów i światłocieni. W "Pornografii" według Gombrowicza początkowo żywe kolory z czasem gasły, budując coraz bardziej mroczną psychologiczną opowieść. W "Historii kina w Popielawach" słoneczna opowieść o mitycznej przeszłości odcinała się od szaroburej realistycznej opowieści o rodzinie Andryszków.
Jednym z najciekawszych kolorystycznie filmów Kolskiego pozostaje "Jasminum". Ta baśniowa opowieść o pięcioletniej dziewczynce, która wraz z matką, konserwatorką zabytków, trafia do zamkniętego klasztoru, by odmienić życie jego mieszkańców, u Kolskiego została ubrana w pastelowe, "miękkie" kolory. Dzięki zdjęciom Krzysztofa Ptaka możemy "poczuć" zapachy i faktury świata, do którego zaprasza nas Kolski.
"Obława" – Marcin Krzyształowicz
Realistyczna opowieść o egzekutorze AK, który wraz z oddziałem partyzantów ukrywa się w lesie opodal Nowego Sącza, na pozór nie stwarza możliwości dla kolorystycznych eksperymentów. Konwencja filmu historycznego rządzi się przecież swoimi prawami. A mimo to w "Obławie" udało się wykorzystać specyficzną paletę kolorystyczną, by za jej pomocą wydobyć symboliczne znaczenia i wzmocnić historię bohatera.
Wszystko za sprawą scenografii, dokładniej zaś – bukowego lasu, w którym kryją się polscy żołnierze. Wysokie, srebrzyste buki rosnące w środku wielkiego sosnowego boru, pełnego zieleni i brązów, tworzą w "Obławie" konstrukcję podobną do stalowych krat. Filmowane przez Arkadiusza Tomiaka, stają się symbolem podwójnego zniewolenia bohatera, który w leśnej klatce ukrywa się przed niemieckimi oddziałami, ale który jednocześnie żyje w niewoli wyrzutów sumienia i błędów z przeszłości.
"Na srebrnym globie" – Andrzej Żuławski
Obraz Andrzeja Żuławskiego przeszedł do historii głównie za sprawą problemów towarzyszących procesowi jego powstawania. Mimo że prace nad adaptacją fantastyczno-naukowej powieści Jerzego Żuławskiego "Na srebrnym globie. Rękopis z księżyca" ruszyły w 1976 roku, film czekał aż 12 lat na premierę. Władze wstrzymywały prace, film przechodził z jednego studia do drugiego, a część materiałów uległa zniszczeniu.
Ale nie tylko dlatego obraz Żuławskiego jest jednym z najciekawszych w historii polskiego kina. Tym, co wyróżnia go w sposób szczególny, jest specyficzna paleta barw. Film o kosmonautach, którzy pewnego dnia trafiają na obcą planetę podobną do Ziemi, przyobleczony został w trupio sine barwy. Aby osiągnąć taki efekt, operator Andrzej J. Jaroszewicz poddawał negatyw specjalnej obróbce chemicznej, by "wyprać " z niego żywe kolory.
Kiedy po latach niemiecka telewizja 3sat prezentowała film Żuławskiego swoim widzom, próbowano poprawić obraz polskiego twórcy. Przekonani, że film uległ zniszczeniu wskutek niewłaściwego przechowywania, Niemcy poddali go korekcie barwnej, nasycając ciepłymi barwami wbrew kolorystycznej koncepcji reżysera.
"Chce się żyć" – Maciej Pieprzyca
O tym, że kolory potrafią opisywać charakter miejsc i emocje bohaterów, przekonuje w swym filmie Maciej Pieprzyca. Jego "Chce się żyć" to opowieść o chłopcu z porażeniem mózgowym, który pewnego dnia trafia z pełnego miłości rodzinnego domu do placówki opiekuńczej, w której panują surowe zasady, a pacjenci traktowani są w sposób niemalże nieludzki.
Aby podkreślić kontrast między rzeczywistością rodzinnego domu i szpitalnymi wnętrzami Maciej Pieprzyca i Paweł Dyllus, operator filmu, zdecydowali się na grę kolorem. Zdjęcia przedstawiające rodzinny dom Mateusza skąpane są w ciepłych brązach, natomiast druga część filmu rozgrywa się we wnętrzach utrzymanych w kolorach chłodnego błękitu i zieleni. Kiedy na ekranie widzimy ubraną w brązy matkę, która odwiedza Mateusza w szpitalu, nie mamy wątpliwości, że oto w ten bezduszny świat szpitala wdarł się promyk rodzinnego ciepła.
"Disco Polo" – Maciej Bochniak
Jaki kolor mają zbiorowe marzenia? Na to pytanie odpowiada w swym debiutanckim filmie Maciej Bochniak. Jego "Disco Polo" to opowieść o szalonych latach 90-tych minionego wieku, kiedy to polskie społeczeństwo po latach socjalizmu rzuciło się w pogoń za dobrobytem. Jego symbolem była wówczas amerykańska popkultura.
Bochniak wraz z operatorem Tomaszem Naumiukiem opowiada o tych czasach w sposób przewrotny – nie odrysowuje na ekranie realistycznych obrazów epoki, ale rekonstruuje wspomnienia: jaskrawe, błyszczące, pełne barw. Bo jego film to także opowieść o pamięci, która mitologizuje przeszłość.
"Młyn i krzyż" – Lech Majewski
Jak opowiedzieć o malarzu, by na ekranie ożywały jego dzieła? Wystarczy rzut oka na takie filmy jak "Mr. Turner", "Dziewczyna z perłą" czy "Love Is the Devil. Szkic do portretu Francisa Bacona", by zrozumieć, że nic tak nie przenosi w malarską rzeczywistość jak kolor.
Nic więc dziwnego, że gdy Lech Majewski i jego współoperator Adam Sikora w "Młynie i krzyżu" ożywiał obraz "Droga krzyżowa" Pietera Breughla, kluczowym elementem plastycznej wizji były kolory odwzorowywane z płócien flamandzkiego mistrza. Wszystkie kostiumy zostały wykonane ręcznie i specjalnie ufarbowane, a graficy i specjaliści od postprodukcji obrazu spędzili długie miesiące, by osiągnąć odpowiedni efekt. Największym wyzwaniem było podobno odnalezienie odpowiedniego odcienia purpury, który połączyłby filmową opowieść z holenderskim malarstwem.
"Sanatorium pod Klepsydrą" – Wojciech Jerzy Has
Chyba nie ma w polskim kinie drugiego filmu utkanego z równe niezwykłych barw, scenografii, przedmiotów i postaci. Przenosząc na ekran prozę Brunona Schulza, Wojciech Jerzy Has odtworzył rzeczywistość wyśnioną. "Sanatorium pod Klepsydrą" to opowieść o czasie wyśnionym i wydobytym ze wspomnień, utkanym ze zmitologizowanych obrazów i narosłych przez lata emocji.
Has stworzył na ekranie świat hiperrealny, budując go z drobnych szczegółów. Tu każda barwa miała znaczenie, stopień nasycenia koloru albo jego wyblakłość opisywały intensywność wspomnień bohaterów, to dzięki kolorom ożywała na poły magiczna rzeczywistość filmu.
Aby w pełni docenić dziś pulsujący barwami film, warto sięgnąć po jego odnowioną cyfrowo wersję, której rekonstrukcję nadzorował Witold Sobociński, jeden z mistrzów polskiej szkoły operatorskiej odpowiedzialny za zdjęcia do filmu Hasa.
"Jak daleko stąd, jak blisko" – Tadeusz Konwicki
Obok filmów, których paleta barwna w całości podporządkowana jest narracji i wraz z innymi elementami języka kina buduje znaczenia, są też takie, w których kolor pojedynczych scen zapada w pamięć na lata, stając się wizytówką filmu. Jednym z takich obrazów jest "Jak daleko stąd jak blisko" Tadeusza Konwickiego, oniryczna opowieść o mężczyźnie, który udaje się w podróż po swoich wspomnieniach, by dowiedzieć się, dlaczego jego przyjaciel popełnił samobójstwo.
Jedną z najdziwniejszych i najciekawszych scen jest ta, która otwiera "Jak daleko stąd, jak blisko", by później powrócić w ostatnim akcie. Oto na ekranie widzimy sylwetkę Żyda frunącego na tle nieba. Konwicki pokazuje ów lot w sposób niezwykły. Zamiast klasycznego pozytywu filmowego korzysta tutaj z chemicznie opracowanego negatywu autorstwa Mieczysława Jahody, widzimy jedynie czarną sylwetkę bohatera i grę kolorów: fioletu, błękitu i szarości. Świat poniżej tonie w ciemnych zieleniach i dziwnych czerniach. Bo u Konwickiego podróż samobójcy porwanego przez diabły za swoje grzechy ma podkreślać ponadnaturalność świata, o którym opowiada reżyser.
"Sól ziemi czarnej" – Kazimierz Kutz
W pierwszej części "Tryptyku śląskiego" Kazimierz Kutz opowiadał historię siedmiu braci, którzy w 1920 roku biorą udział w II powstaniu śląskim. Poetycki, poruszający film Kutza nie był klasyczną wojenną opowieścią, a raczej filmową balladą o Śląsku, ludziach go zamieszkujących, a także walce o polskość.
W jednej z najpiękniejszych scen filmu powstańcy wychodzą z bezpiecznej kryjówki, by stawić czoło oddziałom wroga. Ubrani w białe koszule zrywają się do biegu. Rozedrgana kamera Wiesława Zdorta podąża za nimi, pokazując ich plecy. Nagle z tyłu pada salwa niemieckiego oddziału, a na koszulach biegnących mężczyzn wykwitają krwawe plamy. Koszule powstańców, którym Polska nie podążyła z pomocą, na oczach widza zamieniają się w narodowe flagi.
"Brzezina" – Andrzej Wajda
Chyba żaden inny spośród polskich reżyserów nie tworzył filmów równie malarskich jak Andrzej Wajda. Dość wspomnieć o "Krajobrazie po bitwie", "Tataraku", czy "Weselu", o których plastyczności pisano naukowe prace. Jednym z plastycznie najciekawszych pozostaje "Brzezina" według Iwaszkiewicza ze zdjęciami Edwarda Kłosińskiego i Zygmunta Samosiuka, opowieść o głodzie życia i nieuchronności śmierci, o spotkaniu Erosa z Tanatosem, w której kolory opisują emocjonalne stany bohaterów.
W jednej z pierwszych scen filmu Staś grany przez Olgierda Łukaszewicza przybywa do leśniczówki . Nie ma prezentu dla małej bratanicy, dlatego wręcza jej przywiezioną pomarańczę, której kolor odznacza się na tle szarości otaczającego świata. Owoc staje się tu symbolem życia i znakiem obcości.
I oto ta pomarańcza, ofiarowana bladej, ciemno ubranej dziewczynce, każe nam natychmiast odczuć całe smutne ubóstwo egzystencji mieszkańców leśniczówki i odwrotnie w tym właśnie otoczeniu staje się symbolem całej "zagraniczności" Stasia, odrębności świata, z jakiego tu przybył, i jego własnej inności
– pisała o tej scenie Hanna Książek–Konicka.