''Tutaj mamy XVII-wiecznego diabła – opowiada Grąbczewski – Wtedy przedstawiano go jeszcze ze skrzydłami, ale musiał się czymś odróżniać od anioła. Dlatego miał nietoperze skrzydła. O, to oryginalna odbitka grafiki Wojciecha Kossaka. Było 12. egzemplarzy, 13. – diabelski numer! – wziął dla siebie Kossak. A tutaj diabeł koronkarski, zrobiła je pani Łucja Spyra. Obok wiszą rysunki Andrzeja Mleczki. Zwiedzał kiedyś moje muzeum i zdziwił się, że nie ma żadnych jego prac. Kilka dni później przysłał mi je kurierem...''. Przedpiekle wypełnione jest tomami pism Oskara Kolberga. ''Nie ma polskich książek etnograficznych, które nie odwoływałyby się do Kolberga, to król. Ja korzystałem jeszcze z różnych regionalnych monografii, tam też jest dużo legend, zazwyczaj upchnięte gdzieś pod koniec''.
Wiktoryn Grąbczewski urodził się w 1929 roku. Z wykształcenia jest reżyserem teatru lalek, po szkole przez krótki okres był aktorem. Później poszedł do wojska, gdzie zajmował się animacją ruchu artystycznego, był opiekunem wojskowych zespołów. Odszedł do rezerwy w stopniu podpułkownika, miał wtedy czas, żeby uporządkować swoje zbiory i razem ze swoją żoną, Zofią, stworzyć w Warszawie Muzeum Diabła Polskiego. W międzyczasie opublikował dwie książki: ''Łęczyckie bajanie o Borucie Panie'' (Warszawa, 1990) oraz ''Diabeł polski w rzeźbie i legendzie'' (Warszawa, 1990). Zbiory Muzeum Diabła Polskiego były pokazywane w niezliczonej ilości polskich muzeów (w tym w warszawskim Muzeum Etnograficznym), prezentowano je także w Niemczech, Czechosłowacji, Szwecji, Bułgarii, Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej, na Litwie i we Włoszech.
Filip Lech: Urodził się pan w Łęczycy, podobnie jak diabeł Boruta.
Wiktoryn Grąbczewski: Łęczyca jest bardzo ładnym miasteczkiem. Posiada zamek, który był we władaniu króla Kazimierza i diabła Boruty. Jeden i drugi byli ze sobą bardzo powiązani, opowiada o tym przepiękna legenda.
''Miało się to wydarzyć wczesną wiosną w połowie XIV wieku. Wybrał się do Łęczycy ówczesny król Polski Kazimierz Wielki. Jechał poszóstną karetą po wąskiej grobli, która łączy Topolę z Łęczycą, kiedy to wśród błot ciężki pojazd zapadł się tak głęboko, że nie mogły go konie wyciągnąć. Na próżno fućman ile sił trzaskał z bata, łajał, prosił i sam wraz z przyboczną strażą przestawiał się do karety. Nawet nie drgnęła, a kasztanom grzbiety pokryły się pianą. Król polecił poszukać ludzi, żeby go z błota wyciągnęli. Noc się zbliżała, a królowi pilno było do ''bokóweczki'', która na zamku na niego oczekiwała. Sprowadzenie pomocy nie było łatwe. Wszędzie zalegały błota. Tylko z dala widać było małe migające światełko (...) Na polanie zobaczył ludzi przy ognisku. Byli to smolarze – zwani przez okoliczny lud borutami, bo w borze siedzieli i smołę ze strzab wytapiali. Na wieść o nieszczęściu, jakie przytrafiło się królowi jegomości jeden z nich zaofiarował swoją pomoc (...) Boruta siłacz kazał wyprząc konie, a sam założywszy do dyszla kawałek postronka, zaparł się na grobli i karetę królewską razem z królem wyciągnął. Król za ten nadzwyczajny wyczyn nadał Borucie szlachectwo i mianował go zarządzającym zamkiem łęczyckim. Po czasie zapomniał Boruta, skąd się wywodzi. Zaczął lud łęczycki uciskać, daniny większe niż król mu kazał zbierać i pieniądze w lochach odkładać''. (Opowiadał Ignacy Kamiński, Oraczew, 1957 r. za: W. Grąbczewski, ''Diabeł polski w rzeźbie i legendzie'').
Diabeł Boruta hasał po błotach, podobno do dzisiejszego dnia można go tam spotkać. Ja tak bardzo chciałem go zobaczyć, ale mi się nie udało... Ostatnio w 1939 roku pomagał żołnierzom generała Abrahama i generała Kutrzeby zdobywać Łęczycę, dlatego ten manewr, który zrobiły polskie wojska, tak łatwo się udał. Siedem dni żołnierze polscy byli w Łęczycy, ale w końcu musieli ją opuścić, bo siły niemieckie były zbyt duże. Legenda głosi, że diabeł mógł pomóc im tylko raz. ''Dobrze rzeczy mogę robić tylko raz''. Legend dotyczących patriotyzmu diabła w czasie wojny jest bardzo wiele.
Widział pan bitwę nad Bzurą na własne oczy.
Tak, miałem 10 lat. Przebywałem wtedy w szpitalu, mój ojciec był lekarzem. Widziałem żołnierzy, którzy wypierali niemieckie wojska: bili się wręcz, kolbami. Zginęło bardzo dużo ludności cywilnej, rozstrzeliwali ich Niemcy. Straszny widok. Jak przymknę oczy, to widzę żołnierzy leżących w szpitalnych korytarzach, już nie było wolnych łóżek. Przynosiłem im wodę, poprawiałem posłania, pomagałem jak mogłem.
Bitwa nad Bzurą była jedną niewielu wygranych bitew w kampanii wrześniowej. Okoliczni chłopi przeprowadzali żołnierzy przez ścieżki między bagnami – stąd legendy o Borucie, który im pomagał.
Kiedy po raz pierwszy usłyszał pan o Borucie?
Prawdopodobnie od razu jak się urodziłem. Opowiadały mi o nim moje babcie, mama, ale nigdy mnie Borutą nie straszyły. To był diabeł przyjemny, miły, pomocny, do tego patriota. Wiele osób się ze mnie śmieje, że robię diabła patriotą, ale to nie ja – to miejscowe legendy. Spisałem ich małą cząstkę, gdyby ktoś dokładnie poszperał, mogłaby powstać wspaniała książka o patriotyzmie Boruty.
Wiele spisanych przez pana legend opowiada o okresie napoleońskim. Dlaczego Małego Kaprala posądzano o współpracę z siłami nieczystymi?
Tylko liznąłem ten temat, jakiś naukowiec powinien zająć się tym na poważnie. Napoleon odnosił zbyt duże sukcesy, ciągle zwyciężał, doszedł prawie do Moskwy, pokonał generała Kutuzowa. Ludzie nie mogli pojąć, że posiadał tak wielką armię. Tylko z pomocą diabłów mógł tego dokonać. Podobnych rzeczy dokonał Hitler, ale polskie diabły nigdy mu nie sprzyjały.
W jaki sposób zdobywał pan swoją kolekcję?
Jeździłem do artystów i gawędziarzy. Jeśli zdobyłem nową legendę, do której nie miałem jeszcze żadnego eksponatu – szedłem do artysty, żeby ją zilustrował. ''Zrób mi pan Borutę związanego z lasem'', nie mówię nic innego, nie podpowiadam jak ma wyglądać.
Będąc kierownikiem zespołu artystycznego w wojsku jeździłem po całej Polsce. Kiedy inni odpoczywali po występach, ja wsiadałem w samochód i szukałem po okolicy artystów ludowych. Miałem w notesie listę rzeźbiarzy z całej Polski. Najbardziej lubiłem rozmawiać z takimi artystami jak Antoni Kamiński, Kazimierz Kowalski (spisywał też legendy), Bolesław Grabski.
Skąd pan wiedział, do kogo jechać?
Przede wszystkim z czasopism etnograficznych i wystaw. Na wystawach pytałem się wszystkich artystów o diabły: czy zna pan jakieś opowieści? Czy mógłby mi pan ją wyrzeźbić? W czasach PRL były też wielkie jarmarki z rzemiosłem ludowym. Poza tym pomagali mi działacze ludowi – ludoznawcy, ale też posłowie. Tak budowałem swoją kolekcję. Trwało to około 60 lat. Teraz przyjmuję tylko najcenniejsze eksponaty. Nigdy nie sprzedałem żadnego diabła, chociaż za niektóre egzemplarze oferowano mi naprawdę dużo gotówki, po kilkadziesiąt tysięcy złotych.
Spotkał pan ludzi, którzy twierdzili, że osobiście spotkali diabła?
Spotkałem może z trzy takie osoby. Jeden pan na wystawie mojej kolekcji sprzeczał się ze mną, że diabeł jest o wiele groźniejszy i okrutniejszy, że nie wolno kpić z diabła. Diabeł, którego on widział był groźny, buchała mu para z ust. Pamiętam jak dziś, nie mówił o ogniu, tylko o parze. Ale to było dawno temu, dzisiaj ludzie już nie widzą diabłów. Co najwyżej sobie z nich kpią.
Inne diabelskie muzeum znajduje się w Kownie.
Kolekcję przedstawień Boruty posiada też Muzeum na Zamku w Łęczycy. Muzeum Diabłów w Kownie ma największą kolekcję świata, a wszystkie polskie eksponaty dostali z naszego muzeum. Przygotowując ekspozycje zapomnieli o jednej rzeczy. Nie spisali żadnych legend, opowieści dotyczących swoich eksponatów. W kowieńskim muzeum liczą się tylko obiekty, u mnie jest odwrotnie. Prowadzę księgi, w których zapisuję każdy szczegół towarzyszący moim eksponatom – legendy, ich dokładne pochodzenie. Mój zbiór liczy ponad 1200 obiektów, niestety nie wszystkim towarzyszą legendy. Wtedy staram się do nich dobierać przysłowia albo legendy typowe dla danego regionu. Etnografowie zarzucają mi, że to mistyfikacja.
Czy miał pan jakieś nieprzyjemności związane ze swoją pasją?
Nie, nie miałem. To już nie jest średniowiecze. Owszem, dyskusje były, czasem bardzo ostre... Raz ktoś się mnie pytał: po co propagować diabła? Ja propaguję legendy.