[Eustachy Rylski: Warunek. Świat Książki, Warszawa 2005, s. 254.]
Czas akcji powieściowej: od 9 września 1812 do końca lutego 1813 roku. Miejsca powieściowych wydarzeń: opuszczony pałac książąt Rohatyńskich w Arancewie na przedpolach Moskwy; bezkresne równiny rosyjskie, rozmyte deszczem, tonące w błocie lub skute mrozem i zasypane śniegiem; dwór grafa Andrzeja Rangułta i jego siostry Anny w Nekli na Litwie. Tło historyczne: rosyjska kampania Napoleona od oblężenia Moskwy po sromotny odwrót rozbitych i zdziesiątkowanych wojsk cesarskich. Protagoniści: hrabia Andrzej Rangułt z Nekli, kapitan gwardyjskiego szwadronu szwoleżerów i porucznik Semen Hoszowski, syn popa z Wikanowki na Wołyniu, kurier sztabu wodza naczelnego.
Pierwszy, niespełna trzydziestoletni, dumny, gwałtowny, szalony Litwin o atletycznej budowie i "brawurowej" urodzie, mistrz wojennego rzemiosła (wyszkolony nakładem wielkich kosztów przez słynnego w Europie preceptora), rozmiłowany w zadawaniu przemocy i przekonany o iluzoryczności śmierci, wyrokiem epoki "wielkich, pięknych wojen" skazany na los żołnierza, był nie tylko jednym z najsłynniejszych oficerów napoleońskich, ulubieńcem cesarza i protegowanym generała Lamonta, ale także symbolem i legendą Wielkiej Armii.
Drugi, również dobiegający trzydziestki, krępy, toporny i mocny, skrupulatny, chytry i ambitny Rusin, nie mniej hardy niż graf Rangułt, ale trzeźwy i pragmatyczny, z dyplomem Korpusu Tyzenhauza w Grodnie, samouk, miłośnik arytmetyki, służył wprawdzie - najsumienniej, jak potrafił - w armii, ale nie czuł się w niej "u siebie". Armia była dlań "nieuleczalnie chojracka, porywająco piękna, w nieznany historii sposób skuteczna, nienasycona w głodzie sukcesów, pewnie prowadzona geniuszem cesarza i dzielnością jego kilkudziesięciu marszałków, a jednocześnie nieodwracalnie przegrana. Bez celu, perspektywy, idei, wkrótce bez przeciwnika, pod ścianą, o którą, jak nie wyhamuje, to się roztrzaska". Przy całej swej wspaniałości - anachroniczna. Jeśli więc on, "mężczyzna o wiek przed tymi", którym służył, wziął udział w anachronicznym przedsięwzięciu, to tylko z zimnej kalkulacji. Zatem kapitan Rangułt, "jakie upiory by go nie nękały", był w gwardii napoleońskiej "u siebie", porucznik Hoszowski - pozostawał obok. "Rozjechał się z wszystkim i wszystkimi, lecz nie ze sobą. Siebie zachował".
Równanie ich, ściślej, równanie Hoszowskiego do Rangułta: plebejusza do jaśnie pana, realisty do fantasty, człowieka myślącego (czy raczej kalkulującego) do człowieka czynu wojennego (czy raczej przemocy), nade wszystko zaś realnego żołnierza do symbolu cnót żołnierskich, to temat i główny wątek tej pasjonującej i uniwersalnej, przy historycznym sztafażu, powieści Eustachego Rylskiego. Powieści, którą pisarz wzniósł się ponad swoje dotychczasowe, nie lada przecież jakie, osiągnięcia prozatorskie, ponad historyczny dyptyk powieściowy Stankiewicz; Powrót (1984), ponad zbiór opowiadań współczesnych Tylko chłód (1987), wreszcie ponad Człowieka w cieniu (2004), powieść osadzoną w realiach końca XX wieku.
Błędem byłoby mniemać, że tylko kompleksy - z jednej strony plebejusza, z drugiej arystokraty - wyznaczyły bieg wydarzeń, które w najbardziej nieoczekiwany sposób sprzęgły ze sobą losy Hoszowskiego i Rangułta i przemieniły tych obcych sobie na początku i zgoła nieprzyjaznych ludzi w nierozłącznych, zdanych wyłącznie na siebie towarzyszy śmiertelnie niebezpiecznej przygody wojennej - dezercji i wielotygodniowej wędrówki przez bezkresne obszary Rosji, o głodzie i chłodzie, w deszczu i błocie, w śniegu i pośród zawiei, z hordą głodnych wilków wokół, z jednako groźnymi francuskimi i rosyjskimi oddziałami za sobą i przed sobą. Kompleksy, owszem, zantagonizowały ich tak mocno, że stanęli do pojedynku w pełni świadomi, że ów akt pogwałcenia cesarskiego zakazu może ściągnąć na nich gniew samego wodza naczelnego. Nie mieli jednak innego wyjścia z patowej sytuacji, pojedynek był bowiem dla szwoleżerów "obowiązkiem świętym" wobec honoru, sprowokowali więc kuriera sztabowego do uczestnictwa w tym - jego zdaniem - bezsensownym przedsięwzięciu o groźnych konsekwencjach: sponiewierali go za odmowę "ukontentowania toastem dyktatora" (którego on miał za uosobienie próżności, egoizmu i niepohamowanej pychy), za niechętną obojętność wobec pronapoleońskiej "egzaltacji panów szwoleżerów", za napiętnowanie ich pijackiego wycierania sobie gąb słowami "Polska", "ojczyzna", "honor"... Uległ więc ich presji po kilku bezcelowych próbach wydostania się z sideł absurdu.
Konflikt postaw, przedstawiony z fascynującą finezją na stu stronicach pierwszej części Warunku zatytułowanej "Arancewo", był tylko przygotowaniem do nie mniej pasjonującego wnikliwością psychologiczną i precyzją narracyjną opisu zbliżania się do siebie dwu biegunowo odległych, niekiedy wręcz wrogich światów - świata rusińskiego plebejusza i świata litewskiego (ściślej litewsko-polskiego) jaśnie pana (część druga "Nekla") w warunkach ekstremalnego zagrożenia. Oto bowiem Hoszowski i Rangułt, przyłapani na łamaniu kategorycznego zakazu, zostali uwikłani w uknutą przez dowództwo intrygę, w wyniku której kapitan, jako defraudant kasy sztabowej, miał zginąć honorowo w pojedynku z Hoszowskim, unikając sądu wojennego i plutonu egzekucyjnego, porucznik zaś miał zostać "sprzątnięty" po cichu jako niepożądany świadek haniebnej afery. Zdawało się, że nie ma dla nich ratunku, że za moment po słynnym szwoleżerze zostanie tylko legenda, a po nieznanym kurierze sztabowym wszelki słuch zaginie, jednak tyleż brawurowy, co desperacki czyn Rusina spowodował nagły i niebywały zwrot w biegu wydarzeń. Kula, która miała zabić Rangułta, rozniosła na strzępy jego katów, wojskowa podwoda, która miała stać się trumną Hoszowskiego, posłużyła skazańcom za narzędzie dezercji. Bo w jednej chwili stali się dezerterami, skutymi ze sobą werdyktem sądu wojennego i okrutniejszym od niego wyrokiem rosyjskiej zimy.
Ocalenie mu życia przez Hoszowskiego nie zbliżyło Rangułta do porucznika, uczyniło go tylko jego honorowym dłużnikiem. Proces równania tak bardzo nierównych sobie mężczyzn zapoczątkowała sytuacja, której wyznacznikami stały się: paraliżujące zimno, głód, brud, wyczerpanie, strach, zagubienie w bezkresie rosyjskich równin. Doświadczali wszystkiego jednako, równo ulegali zezwierzęceniu. Nim jednak doszli do tego samego stanu degradacji psychofizycznej, szwoleżer przeżył krótkotrwałe odrodzenie w wyniku pozbycia się żołnierskiej skóry, która go od pewnego czasu mocno uwierała. Wyczerpany wojaczką, zdeprawowany zadawaniem przemocy, do tego spustoszony gruźlicą, był gotowy do... życiowej zmiany (ku frustracji zwierzchnika, generała Lamonta, rozkochanego w szalonym szwoleżerze i za wszelką cenę chcącego ratować jego legendę). Gdy więc dramatyczne okoliczności przyszły mu w sukurs, z ulgą i nadzieją poddał się przemianie: "Kapitan Rangułt gasił siebie. Odbijał od brzegu w nieznane, chłonął, stygł. Sam stawiał sobie opór i sam go łamał".
Hoszowski był zmieniony, ale rozpoznawalny, Rangułt "zanurzał się w brudną otchłań, w jakąś pokraczną zmysłowość". Wkrótce urok przygody przepadł w "przejmujących zimnem mgłach" i we "wszechogarniającym błocie", Litwin zobojętniał, Rusin sposępniał, "ale to, co między nimi, złagodniało".
Na przemian padali i podnosili się, silniejszy wspierał słabszego, przezorniejszy mniej przezornego, twardszy mniej odpornego. Przeważnie Hoszowski był tym silniejszym, rozsądniejszym, bardziej wytrwałym. To on bronił Rangułta przed skutkami jego nieobliczalności, jaśniepańskiej dumy i szwoleżerskiego poczucia honoru. On pokazał Rangułtowi, czym jest rozumnie pojęty, nie czczy honor. Hrabia w zamian ukazywał mu rzeczy "piękne". Jeśli przeżyli straszliwą rosyjską zimę, to dlatego, że właśnie ona, "bezlitosna i suwerenna", nauczyła ich "pokory wobec przestrzeni, bezludzia, kategoryczności", pozwoliła im poznać "miarę rzeczy" i tym samym zyskać "cień szansy". Odnaleźli go w nadziei, że jeśli jeszcze pokonują przestrzeń, to "po coś", i we wspólności cierpienia. Ich szansą była wspólność.
Dzięki niej dotarli, skrajnie wyczerpani, do posiadłości Andrzeja Rangułta w Nekli na Litwie. Tam pod opieką siostry kapitana, Anny, Semen Hoszowski szybko powrócił do sił, hrabia natomiast poddał się gruźlicy. Lecz przed śmiercią spłacił dług zaciągnięty wobec Rusina: ocalił mu życie, zabijając wojennych kamratów, którzy przybywszy do Nekli po klęsce Wielkiej Armii, postanowili wymierzyć "sprawiedliwość" porucznikowi za "złamanie im świata". Dla Hoszowskiego oznaczało to zrównanie z Rangułtem, dla Rangułta tylko wyrównanie rachunków. "Bo nic nie mamy wspólnego, Semen. Ty mi uratowałeś życie, ja tobie. Jesteśmy kwita" - zaznaczył swoją osobność hrabia, odrzucając też połowę zawartości - tak zapobiegliwie i skrzętnie przez porucznika hołubionej - sakwy kurierskiej, czyli kwotę, jaką syn wołyńskiego popa przyjął od generała Lamonta "za głowę" kapitana. W Rangułtowym rozumieniu zobowiązań honorowych - zarówno wobec towarzyszy broni, jak i w stosunku do służebnych zwierząt, zwłaszcza koni - nie było miejsca na rozliczenia pieniężne, kalkulacje, kombinacje, kompromisy. Rangułt raczej pozwoliłby się zabić, aniżeli upokorzyć (kapitalna scena spotkania dezerterów przebranych w chłopskie łachy z rosyjskim oddziałem), Hoszowski przyjmował upokorzenia, byle tylko ocalić skórę. Kapitan nawet umierając z głodu, nie zjadłby swoich koni, porucznik uczyniłby to bez skrupułów. Rangułt "pożyczył" sobie kasę sztabową, by odegrać pieniądze szwoleżerów (i ocalić swój honor), Hoszowski uzależnił udział w pojedynku od wyniku gry w kości (na pieniądze, oczywiście). Z tych i innych powodów prostak nigdy nie "smakował" jaśnie panu, bez względu na głębokie doświadczenie wspólności podczas trudów wędrówki.
Trawiony obsesją Rangułta porucznik podjął wysiłek, aby dosięgnąć go - swego idola?, nieosiągalny cel? - po jego zgonie. Dosięgnąć to znaczy odrzeć z tajemnic osłaniających legendę, oddzielić ziarno ludzkiej prawdy od plewy bohaterskiego mitu, zakwestionować antynomię: osoba-symbol, której nie mógł pojąć jego trzeźwy umysł. Pierwszym stopniem ku Rangułtowi jako osobie-legendzie stała się jego siostra, hrabianka Anna, samotna stara panna, która - uzależniona odeń erotycznie - wtajemniczyła go w sprawy rodziny. Gdy to nie wystarczyło, Hoszowski wykreował się na strażnika legendy Rangułtowej. I taki wymyślony przez siebie wyruszył do polskiego korpusu rozbitej Wielkiej Armii, aby oczyścić szwoleżera z niesławy, odzyskać przyznaną mu tuż przed hańbiącymi zajściami Legię Honorową i "wydestylować na diament" jego mit. To był - w jego mniemaniu - warunek sine qua non ich równości. Bo "we wzajemności strażnik jest legendzie co najmniej równy - mówił sobie Hoszowski, tracąc miarę rzeczy. - Co najmniej równy. Aby nim zostać, musi się przed legendą uwiarygodnić, żeby go nie odrzuciła". Dał się ponieść szalonym nadziejom: "Gdzież Rzeczpospolita znajdzie bezstronniejszego strażnika dla ochrony swego mitu? Kto nieuchronniej wyłączy mit z republikańskiego pogaństwa, zręczniej wyłuska z litewskiej mroczności, paradniej postawi obok najznakomitszych rycerzy, najjaśniejszych świateł wielkiej Rzeczypospolitej? Nikt mu już nie zarzuci, że jest obok. To on teraz wyznaczy odległość od centrum. [...] Spieszył będzie z legendą wszędzie tam, gdzie zacznie mętnieć, ślepnąć, cuchnąć, gdzie zjawią się pokusy szalbierstwa. Nikt nie odważy się użyć legendy do celów, których nie przeniknie wcześniej jej nieprzekupny strażnik. [...] Nie dezerter wraca więc do pokonanej armii, lecz sędzia. Nie oficer, który podda się sprawiedliwości, ale ten, który ją wymierzy".
Dokąd zawiodły samozwańczego strażnika legendy jego niepomiarkowane rojenia - autor powieści nie dopowiedział. Porzucił go po prostu na zaśnieżonej drodze, oko w oko z nadciągającą rosyjską kolumną, "uchwyconą w żelazne kleszcze imperialnej dyscypliny". Nie dowiemy się więc nigdy, jak ów wplątany w sidła własnych kompleksów i ambicji biedak spełnił warunek równości i czy rozwiązał nurtujące go od pierwszego spotkania z Rangułtem równanie. A może dowiemy się tego z innej, nie mniej porywającej powieści o tym samym zawiłym problemie? Tyle przecież w Warunku zawiązanych nowych wątków!
Maria Jentys © by "Twórczość" 2006 | |