Robert Olech w filmie Ryszarda Bugajskiego "Układ zamknięty", fot. Krzysztof Kowalski/ Kino Świat.
Choć Ryszard Bugajski opowiada o prawdziwych wydarzeniach i bohaterach, w "Układzie zamkniętym" więcej jest publicystycznych uproszczeń niż psychologicznej prawdy.
Gdzieś słyszeliśmy już tę opowieść. O tym, że żyjemy w bagiennych odmętach III Rzeczpospolitej– zakompleksionej, wąsatej, zamieszkałej przez nikczemnych karierowiczów. Niedawno w swojej "Drogówce" Wojciech Smarzowski opowiadał, że życie tu podłe, a ludzie z gruntu źli.
Bugajski kreśli obraz bardzo podobny. Mamy u niego młodych biznesmenów, którzy dzięki inteligencji i kreatywności założyli znakomicie prosperującą firmę i kilku starszych panów, którzy ich kosztem chętnie napełniliby własne kieszenie. "Układ jest mocny" – mówi jeden z bohaterów filmu i oczywiście ma rację. W "Układzie zamkniętym" za sznurki pociągają bowiem prokurator Kostrzewa (Janusz Gajos), naczelnik skarbówki (Kazimierz Kaczor) a nawet tajemniczy minister (Krzysztof Gordon). Ich macki sięgają wystarczająco daleko, by wrzucić do więzienia niewinnych ludzi i doprowadzić do upadku kwitnący wcześniej biznes.
Polska w sieci układu
O ile Smarzowski odmalowuje w swoich filmach iście Boschowską panoramę nadwiślańskiego społeczeństwa, o tyle Bugajski stawia na proste antynomie – niewinność zderza z nikczemnością, a kolesiostwu przeciwstawia lojalność. "Układ zamknięty" od "Drogówki" dzieli coś jeszcze – dramaturgiczna intensywność. Bo choć w tej ostatniej narracja się rwała, był w niej przyczynowo-skutkowy ciąg zdarzeń i napięcie. U Bugajskiego jest jedynie teatr papierowych postaci.
Polska jest więzieniem – mówi reżyser i opowiada historię, która tę prawdę ma zilustrować. Przez pierwszych pięćdziesiąt minut czekamy, aż bohaterowie zostaną aresztowani, kolejnych siedemdziesiąt oczekujemy na ich uwolnienie. Nie ma tu miejsca na niepewność, emocje, element zaskoczenia. Jest pogadanka o kraju, w którym trzeba udowadniać swoją niewinność, a machineria instytucji łamie kręgosłupy porządnych obywateli.
W filmie Ryszarda Bugajskiego wszelkie zło wyrasta na podglebiu nierozliczonego komunizmu, a jedyną nadzieją jest nowoczesność nadciągająca spoza granicy, konkretnie z Danii, gdzie "nie karze się ludzi za ich kreatywność". To paradoks, że właśnie w Danii powstał niedawno film o podobnych problemach jak te zajmujące twórców "Układu…". W "Polowaniu", jednym z najwybitniejszych obrazów ostatnich miesięcy, Thomas Vinterberg pokazał, że społeczeństwo, które bezwzględnie zawierza instytucjom i procedurom, samo się dehumanizuje.
Film oparty na faktach
"Układ zamknięty" oparty jest na prawdziwej historii, ale to właśnie autentyzmu brakuje w filmie najbardziej. Reżyser "Przesłuchania" stawia na sprawdzone schematy kina spiskowego, ale wypreparowuje je z tajemnicy, która stanowi siłę napędową tego filmowego gatunku.
W "Układzie.." dialogi wprost tłumaczą motywacje bohaterów, a relacje między postaciami rysowane są grubą kreską. Zamiast delikatnych reżyserskich podszeptów otrzymujemy głośno sylabizowane deklaracje. Szkoda, bo niektóre z wątków (choćby niechlubna przeszłość prokuratora Kostrzewy) aż prosiły się o subtelniejsze naszkicowanie.
Publicystyczny thriller
W "Układzie..." nie brakuje też konstrukcyjnych błędów. Bohaterowie znikają nam z oczu, a po chwili - bez fabularnego uzasadnienia - na nowo się objawiają. Nawet kluczowy wątek dziennikarskiego śledztwa traktowany jest instrumentalnie: urywa się i wraca, kiedy twórcy potrzebują łagodnie przejść do kolejnego rozdziału opowieści. Film drażni także drobnymi niedoróbkami: choćby tym, że papieros zapalony na początku trwającej kilka minut sceny niczym gorejący krzew – niby się pali, ale ani trochę nie chce się spalać.
Tym, co ratuje "Układ zamknięty", są aktorzy. O tym, że Janusz Gajos może być poruszający nawet w roli kuchennego mebla, nie trzeba nikogo przekonywać. Jako prokurator Kostrzewa wypada znakomicie: ma urok cwaniaka, który za szelmowskim uśmiechem skrywa podłość. Także Kazimierz Kaczor, dawno nie oglądany na kinowych ekranach, nie zapomniał, jak gra się w filmach, a Przemysław Sadowski i Wojciech Żołądkowicz prezentują bardzo przyzwoity poziom.
Pozostali aktorzy nie mają jednak tyle szczęścia – albo nie dostają nic do zagrania, albo – jak w przypadku Magdaleny Kumorek, czy Urszuli Grabowskiej- konstrukcja ich postaci sprawia, że wypowiadane kwestie szeleszczą papierem. Bo choć "Układ zamknięty" opowiada nam historię prawdziwą, zbyt wiele w nim uproszczeń i narracyjnych potknięć, by owa prawda broniła się na ekranie.
Bartosz Staszczyszyn, 05.04.2013.