Tomasz Kizny, fot. dzięki uprzejmości Fundacji Opowiedz To - Picture
Znakomity polski fotoreporter opowiada o pracy nad nowym albumem "Wielki Terror 1937-1938", w którym zebrał fotografie ofiar NKWD, zdjęcia miejsc ich pochówku i portrety ich potomków.
Kinga Kenig: Portrety ofiar Wielkiego Terroru to cały przekrój społeczeństwa: robotnik, stolarz, cieśla, ślusarz, emerytka, pisarz, księgowy, duchowny, pułkownik, nauczycielka, parobek. Jak ważne było dla ciebie pokazanie społecznej różnorodności represjonowanych?
Tomasz Kizny: Zbiory centralnego archiwum FSB, które były moim pierwszym źródłem, zawierają teczki i zdjęcia ofiar elit ZSRR. To był problem, bo nie chciałem wpisać się w mit, który przez lata funkcjonował w świadomości europejskiej i rosyjskiej: że Wielki Terror to była tylko czystka w szeregach partii. W rzeczywistości elity stanowią tylko 10 procent ofiar, 90 procent to byli zwykli ludzie.
Udało mi się dotrzeć do archiwum moskiewskiego NKWD, które represjonowało zwykłych ludzi. Pracowałem tam trzy tygodnie, wybrałem i skopiowałem około tysiąca zdjęć. Oryginały to odbitki na cienkim matowym papierze, formatu 6x9 cm, profil i en face więźnia. W sumie zebrałem ok. 1300 zdjęć ofiar Wielkiego Terroru.
Sam przefotografowywałeś oryginały?
Tak. Obcowanie z oryginalnymi odbitkami to było duże przeżycie. Samo archiwum jest przygnębiającym miejscem: ogromna hala zastawiona stelażami, na których od podłogi po sufit, leżą w pudłach teczki ofiar. Sprawiało to wrażenie jakby kolumbarium z tragicznymi losami dziesiątków tysięcy ludzi, pogrzebanymi w tej masie papieru. W teczkach są skąpe dane o ich życiu, nieprawdziwe zeznania, które składali pod wpływem tortur, wyroki śmierci i te fotografie.
Co zrobisz z resztą portretów ofiar? W albumie znalazło się jedynie 60.
Książce towarzyszy wystawa, na której pokazuję 400 fotografii w formie projekcji audiowizualnej. Pojawiają się twarze ludzi, słyszymy ich noty biograficzne czytane przez lektora. Cała projekcja trwa cztery godziny, po czym się zapętla. To nieskończona litania żałobna. Policzyłem, że by pokazać w takiej formie 1 mln 450 tys. ofiar Wielkiego Terroru (licząc zmarłych w obozach), projekcja musiałyby trwać półtora roku.
Kim byli więzienni fotografowie?
Tego nie wiemy. Udało mi się jedynie znaleźć raport lejtanta NKWD z 1937 r. z prośbą o zwiększenie liczby ich etatów. Pada tam również zdanie, że skazani są fotografowani w niewłaściwym momencie. Musiała istnieć instrukcja, która określała właściwy czas fotografowania - prawdopodobnie zaraz po zatrzymaniu. W czasie gdy nasilenie terroru sięgało zenitu, NKWD nie nadążało fotografować. Dlatego niektóre zdjęcia robiono kilka dni przed, a nawet w dniu egzekucji.
Ułożyłeś album w sposób bardzo tradycyjny i uporządkowany. Nie kusiło cię, żeby poeksperymentować z jego formą?
Świadomie zrezygnowałem z eksperymentów formalnych. Jak się przyjrzysz, na zdjęciach osób noszących okulary w soczewkach widać odbicie okien. Okruch minionej rzeczywistości, detal skupiający w sobie tragizm tamtej chwili. Kontur okien nieznanego pomieszczenia więziennego i światło dnia, na które wtedy patrzył ten człowiek. Możnaby zrobić duże powiększenie tego fragmentu zdjęcia. To byłoby interesujące wizualnie i znaczeniowo. Jednak ja nie chcę iść tą drogą ze względu na powagę tematu i szacunek dla dokumentu fotograficznego.
Druga część albumu to też tradycyjna fotografia dokumentalna: seria statycznych krajobrazów, miejsc egzekucji i pogrzebania tysięcy ludzi. Jednak zamiast krzyży i grobów widzimy las, pejzaż, śmietnisko, drogę, osiedle...
Upływ czasu, procesy przyrody, działalność człowieka sprawiły, że te miejsca nie mówią nic o tym, co tam się stało. To są nieme pejzaże.
Trudno wpaść na tak prosty pomysł pokazania czegoś, czego nie ma?
Bezradność i niepokój - te dwa uczucia pojawiają się, gdy stajesz na miejscu sowieckich pól śmierci. Cisza i obojętność pejzażu. Jak to fotografować? W lesie, gdzie są zbiorowe groby 20 tys. osób. założyłem obiektyw 90 mm i zrobiłem zdjęcia na chybił trafił, nie patrząc w wizjer. Wyszło interesująco: przypadkowe fragmenty rzeczywistości, która i tak jest nieprzenikniona. Zdałem sobie jednak sprawę, że idąc tą drogą, będę raczej mówił o bezsilności medium fotograficznego wobec tej materii, a nie o istocie rzeczy. Wydało mi się to mało ważne, sztuczne i zrezygnowałem z tego pomysłu. Tragedia skrywa się za banalną transparentnością obrazu, ale ona tam jest. Pomimo wszystko, te zwyczajne, statyczne fotografie są obrazami-przeciw-zapomnieniu.
Trzecia część albumu składa się z portretów i wywiadów z krewnymi ofiar. Jak do nich dotarłeś?
Adresy i telefony dostawałem od stowarzyszenia Memoriał. Rozmowy z tymi ludźmi były najbardziej przejmującą częścią mojego projektu. Mimo podeszłego wieku dzieci ofiar cały czas żyją tym wszystkim. Pozbawienie człowieka prawa do grobu, miejsca gdzie może odprawić ceremonię żałobną zostawia stygmat bólu do końca życia.
Czy praca nad „Wielkim Terrorem” jakoś cię zmieniła jako fotografa i człowieka?
Trudno powiedzieć. To co robimy jakoś wpływa na to, kim się stajemy. Pięć lat pracy to kawałek życia. Przyglądałem się w tym czasie wszystkiemu, co może być najgorsze w człowieku. To ważne, ale też przygnębiające doświadczenie. Chciałbym teraz zrobić coś po jasnej stronie, jak cykl "Pasażerowie", nad którym po publikacji "Gułagu" pracowałem na stacjach metra w kilku stolicach Europy i w Nowym Jorku. Coś, co pozwoliłoby na jakiś czas odetchnąć od obcowania ze złem.
Rozmawiała: Kinga Kenig
4.04.2013
- Sponsorzy projektu "Wielki Terror 1937-38":
Bundesstiftung zur Aufarbeitung der SED-Diktatur, Berlin
Gerda Henkel Stiftung, Dūsseldorf - Współpraca:
Wissenschaftskolleg zu Berlin – Institute for Advanced Study
Międzynarodowe Stowarzyszenie "Memoriał", Moskwa
Fundacja Opowiedz To – Picture This, Warszawa