Zdjęcie z inscenizacji sztuki w Teatrze Narodowym w Rumunii, fot. Teatrului Naţional Târgu-Mureş
Sztuka Dwoje biednych Rumunów mówiących po polsku, pierwszy dramat Doroty Masłowskiej, powstała na zamówienie warszawskiego Teatru Rozmaitości, na skutek wielokrotnych namów ze strony reżysera Grzegorza Jarzyny. Sama autorka mówiła o swoim dziele tak:
"Jest to najbardziej ponura rzecz jaką napisałam i chyba najpoważniejsza, niezależnie od tego, że jest całkiem śmieszna."
Tekst opublikowano w antologii TR / PL, wydanej przez Teatr Rozmaitości w roku 2006 i mającej zbierać spektakle opowiadające o współczesnej Polsce. Tekst ukazał się również dwukrotnie nakładem wydawnictwa Lampa i Iskra Boża (osobno w roku 2006 - zobacz... oraz w książce Dwa dramaty zebrane w roku 2010 razem ze sztuką Między nami dobrze jest).
O utworze można powiedzieć, że stanowi on jeden wielki test projekcyjny, sprawdzający reakcje na wykluczenie i skrajne ubóstwo - zarówno po stronie widzów, jak i postaci. Zasadniczym tematem sztuki jest bowiem osobliwa gra towarzyska, określana jako "prywatka przebierana 'nędza, szczury i choroby' ". Dwójka bohaterów, przedstawiających się jako Parcha i Dżina (co ponoć ma stanowić zdrobnienie od rumuńskiego imienia Pyralgina) jeździ po kraju, udając tytułowych Rumunów i opowiadając wzbudzające obrzydzenie historie o swojej domniemanej ojczyźnie. I tak stereotypy o postkomunistycznej biedzie oraz tęsknocie za kapitalistycznym zachodem znajdują odbicie w opowieściach o rumuńskich dzieciach jedzących piasek i odchody bądź oczekujących prezentów takich jak papierek po batonie Snickers czy tekturowa tacka po frytkach. Motywy podobnych obrzydliwości powrócą zresztą w dramacie Między nami dobrze jest.
Pierwszy akt przedstawia podróż samochodem, którego kierowcę tytułowi bohaterowie sterroryzowali. Bohaterowie udają się w losowym kierunku (kierowca jedzie do Elbląga). Wszystko przedstawione jest w sposób cechujący się rozchwianiem chronologii - na scenie odgrywane mają być sceny z auta, lecz jednocześnie kierowca co jakiś czas wplata wypowiedzi ze swojego zeznania składanego na policji. Jest to zresztą kolejna okazja do parodii oficjalnego, skostniałego języka biurokracji:
"Panie komisarzu, to, że żyję, zawdzięczam wyłącznie sobie, własnej zimnej krwi, temu, że nie dałem się sprowokować, że cały właściwie czas nie reagowałem na próby odebrania mi władz umysłowych.
Na koniec mówi, że został okradziony, mimo że wcześniej pokazana została scena, w której Parcha obdarowuje go pieniędzmi, a potem ten bohater cały czas żałuje utraconych tak głupio pięciu tysięcy złotych.
W drugim akcie okazuje się, że wyjście z raz przyjętej roli biednego Rumuna wcale nie jest takie proste. Bohaterowie wciąż postrzegani są przez pryzmat sugerującego biedę przebrania.
Deklarowanie prawdziwej tożsamości - Parcha przedstawia się jako aktor grający w serialu księdza Grzegorza - nic nie daje, gdy nie można go poprzeć jakimiś widocznymi znakami statusu społecznego. Jedyną osobą, która decyduje się na udzielenie pomocy jest pijana kobieta. Oferuje się ona podwieźć ich do Warszawy, lecz po drodze ulega idiotycznemu wypadkowi (zderzenie z dzikiem). Korzystając z sytuacji, Parcha okrada ją. W końcu niedobrana para bohaterów znajduje nocleg u dziada, cierpiącego w dodatku na urojenia prześladowcze (wciąż mówi on o tajemniczych "onych", którzy przychodzą i dotykają zebrane przez niego śmieci).
Akt trzeci pokazuje kolejny poziom wykluczenia, tym razem zachodzącego w ramach dwuosobowej grupki przebierańców. Parcha coraz intensywniej wypomina Dżinie fakt, że przed ich bezsensowną podróżą zapomniała odebrać dziecko z przedszkola, a także krytykuje całe jej życie (choćby angażowanie się w przypadkowy seks po to, by nie spędzać kolejnej nocy w kawalerce z dzieckiem i z nienawistną matką). Dżina, nie wytrzymując tej presji psychicznej, wiesza się. Potem następuje wzięta jakby ze snu końcówka, w której po śniegu przypływa rudowęglowiec Ibupron (wcześniej przedstawiany jako cel całej bezsensownej podróży), Dżina odcina się scyzorykiem ze sznurka i, przedstawiana jako żona Parchy, udaje się na ucztę przygotowaną na ich cześć. Kiedy jednak Parcha wstępuje do łazienki umyć ręce, znów widzi tam wiszące ciało Dżiny.
Jak wiadomo, opowieści o tajemniczych, biednych wędrowcach często pojawiały się w baśniach, legendach bądź przypowieściach. W jednym z wywiadów autorka zwraca uwagę na ten fakt, pokazując jednocześnie, w jaki sposób jej sztuka zniekształca ten schemat:
"Oni wchodzą w historię jakąś ewangeliczną, baśniową. 'Jestem czarodziejem najpiękniejszych baśni i przyszedłem tu w przebraniu żebraka sprawdzić, czy ludzie są dobzi' - to jest cytat z 'Calineczki', którą cały czas wałkowała moja córka, kiedy pisałam 'Rumunów'. Taką tam w pewnym momencie składają deklarację - tak naprawdę stoi jednak za tym nuda, pustka, cynizm, rzeczy z innej, mrocznej puli."
Sztukę faktycznie można uznać za mroczne odwrócenie opowieści o anonimowym dobroczyńcy bądź o świętym czy władcy w przebraniu odwiedzającym swoich poddanych. Medialna "władza" Parchy (przekładająca się nawet na powodzenie u kobiet, mylących rolę księdza Grzegorza z rzeczywistością) nie należy, jak się okazuje, do niego, a już na pewno nie zapewnia jej rola "biednego Rumuna mówiącego po polsku".
Z kolei feministyczne odczytanie sztuki niechybnie zwracałoby uwagę na fakt, że nawet na symulowanym dnie hierarchii społecznej Parcha jest osobą dominującą. W rozmowach z innymi ustawia on Dżinę jak reżyser, odnosząc się do niej bezpośrednio - ustawicznie krytykuje jej sposób na życie, mimo że sam jest narkomanem z zanikami pamięci. Ponieważ zaś Dżina odgrywa ciężarną (bądź faktycznie jest w ciąży - podobne niejasności są charakterystyczne dla tej sztuki), to para, dla której nigdzie nie ma miejsca, stanowi również obrazoburczą aluzję do świętej rodziny. Stanowi to asumpt do kolejnego żartu językowego - niekiedy postać ta jest przedstawiana jako Regina Salwe (po łacinie Salve Regina oznacza "witaj, Królowo", a fraza ta stanowi początek hymnu maryjnego).
Język sztuki, poza zwyczajowymi u autorki zniekształceniami, obfituje w nawiązania popkulturowe. Parcha mówi przykładowo o Dżinie: to jest głupia Rumunka, prostaczka, całe życie pracowała w fabryce małp i psów, nie umie się zachować przy ludziach - parafrazując piosenkę zespołu Lady Pank.
Biorąc to wszystko pod uwagę, należałoby chyba stwierdzić, że Dwoje biednych Rumunów mówiących po polsku stanowi interesującą współczesną inkarnację teatru absurdu.
Autor: Paweł Kozioł, czerwiec 2011
Bibliografia:
Wywiady:
- "Jesteśmy tylko kostiumami", "Gazeta Wyborcza" 02/03-12-2006.
- "Duży mrok", "Didaskalia" 4 (72) / 2006.
Omówienia:
- Marcin Kościelniak, "Cola bez cukru", "Tygodnik Powszechny" 2006 oraz http://www.trwarszawa.pl/recenzje/cola-bez-cukru