Łatwość, z jaką przyjmujemy okupację Krymu i wojnę na wschodzie Ukrainy, lekkość, z jaką przełykamy hasło "Krym nasz" jest dowodem skuteczności selekcjonera?
Mówi pan "my, społeczeństwo rosyjskie"? Przecież my nie przyjmujemy okupacji Krymu z łatwością, my ją przyjmujemy z zachwytem! W rosyjskiej telewizji zobaczy pan dokładnie to, co opisywał Orwell. Tak, "Krym nasz" to właśnie nowe społeczeństwo historyczne – to naród radziecki.
Czyli to spuścizna gułagu, o którym z uporem przypomina Kizny?
Nie tylko gułagu. Selekcjoner starający się wydzielić i stworzyć nowy gatunek rośliny, najpierw definiuje cele selekcji, np. wydzielenie roślin nie poddających się mrozom, albo np. żyta łatwego w koszeniu. Jakiego narodu Stalin potrzebował, jakie stawiał przed sobą cele? I co na tej glebie jako owoc stalinowskiej epoki wyrosło?
Stalin potrzebował narodu tchórzliwego, wiarołomnego, gotowego wykonać dowolny rozkaz idący z góry. Jednocześnie narodu, który zbity w tłum, choć złośliwy i agresywny, zdolny będzie do przejawiania czegoś w rodzaju bohaterstwa. Społeczne zamówienie, jak je formułowała władza, znajdziemy w gazetach tamtej epoki, chociaż jasne, że cechy, o których mówię nazywano innymi słowami: wierność partii, czujność – to przecież eufemizm donosicielstwa. I nieustanna agresja wobec sąsiadów. To powrót do praw rządzących przyrodą zwierząt. Okazało się, że, jeśli trochę pomóc, proces degradacji idzie bardzo szybko. Idealiści starają się wiązać patriotyzm z altruizmem… Ale przychodzi moment, kiedy i oni są zmuszeni spojrzeć prawdzie w oczy.
Powodował nami wstyd
Ale przecież wielu ludzi nie poddało się selekcji.
Czytał pan "Zniewolony umysł" Miłosza i wie, jakie były motywy i racje mądrych, wykształconych ludzi popierających "linię partii". Ja takich utalentowanych i wykształconych ludzi znałem wielu. Np. akademik Nikołaj Nikołajewicz Siemionow, laureat nagrody Nobla, kandydat na członka Komitetu Centralnego KPZR. Noblista to zwykle człowiek z głową, prawda? Rozumie i potrafi zanalizować trudne procesy. Ale i on jest poddawany naciskom, tłumaczy się sam przed sobą, że to, co robi, służy nauce.
Kiedyś moi koledzy naukowcy mówili mi, że niepotrzebnie wdałem się w politykę. Nie jesteś impotentem naukowym – powiadali – nikt ci nie przeszkadza w zajmowaniu się tym, co lubisz i potrafisz. Co byś powiedział – pytali – gdyby nagle ktoś wtrącał się w twoje badania w biofizyce? A sam pchasz się w rzeczy, na których się nie znasz. To samo powiedział mi Siemionow. Zaprosił mnie i grono moich przyjaciół na spacer. Zwykle zapraszał do domu, ale tym razem wolał pospacerować. Kiedy wyszliśmy, powiedział: "Sierioża, słyszałem, że jest pan autorem listu w obronie Siniawskiego i Daniela. Jak pan mógł to zrobić? Uczony może pisać tylko o rzeczach, które wnikliwie przebadał. A pan nie zna szczegółowo całej tej sprawy". Ja na to: "rzeczywiście nie badałem dokumentów, to nie było możliwe. Ale nie ma prawa zabraniającego autorowi publikowania tekstów pod pseudonimem. Dlaczego więc oni będą za to sądzeni?" Siemionow pomyślał i powiedział: "naturalnie ma pan rację. Ale czy chciałby pan, żeby wprowadzono takie prawo? Przecież obaj wiemy, kto i jak pisze u nas prawo".
To mówił akademik, państwowa figura. Już lepiej, żeby ci dwaj siedzieli bezprawnie, niż żeby wprowadzono taki przepis – uważał. Taki tok rozumowania u ludzi myślących to właśnie rezultat selekcji.
Jest ktoś podobny do was, dysydentów lat 70. w dzisiejszym życiu publicznym?
Chyba nie. Na marsze protestu wychodzą dzisiaj dziesiątki tysięcy ludzi. Ich motywy są podobne do naszych – to przede wszystkim protest moralny. Ale my nie próbowaliśmy zmieniać państwa. Świetnie rozumieliśmy, że to się udać nie może i że owoce naszej działalności może będą widoczne w dalekiej przyszłości… Kiedyś dysydent Borys Cukierman rozmawiając z pewnym historykiem starożytności powiedział, że państwo radzieckie będzie trwać niewzruszenie, na co ów historyk miał odpowiedzieć: "nawet Imperium Rzymskie upadło". Cukierman – "Tak, ale to trwało trzysta lat!". A historyk: "To perspektywa, która mnie w zupełności satysfakcjonuje". I nas też satysfakcjonowała.
Powodował nami wstyd, walczyliśmy o prawo do szacunku dla samych siebie. Wiele osób wychodzi dzisiaj na ulicę z tych samych powodów. Ale organizatorzy są zwykle zwolennikami realpolitik i nie stronią od metod, po które my nigdy byśmy nie sięgnęli. Nie będę ich teraz wymieniać: nie czas na krytykę ludzi, którym grozi sąd i więzienie.
Państwa i narody są, a człowieka brak
Oprócz liderów opozycji są przecież i inni – aktywiści NGO, choćby młodzież, która stworzyła stronę internetową o naruszeniach praw człowieka i obywatela, jakby na wzór dawnej podziemnej "Kroniki Wydarzeń Bieżących".
OVD Info, tak, to zresztą dzieci i wnuki dawnych dysydentów. Są jeszcze ludzie skupieni wokół Memoriału, o którym już wspominałem. Inicjatorzy ulicznych protestów to jednak inni ludzie. Wielu z nich nie ma najlepszego zdania ani o starej szkole dysydenckiej ani o jej dzisiejszych spadkobiercach. Uważają, że nasz dawny protest nie przyniósł żadnych efektów. Owszem, dysydenci siedzieli, ale po co siedzieli, komu i do czego to było potrzebne? Ot, grupka szaleńców, którzy nie odnaleźli się w normalnym życiu, nie zrobili kariery zawodowej, szukali więc popularności na innym polu. Dzielnie trzymali się w więzieniach, czyli byli gotowi zapłacić za tę swoją popularność. My rzeczywiście byliśmy gotowi wiele zapłacić, ale nie za popularność, a za prawo do szacunku dla samych siebie.
Krytyka władzy jest dzisiaj podobna, ale cele, jakie stawia przed sobą opozycja są bardziej pragmatyczne. To nie zarzut. Liderzy polskiej opozycji w latach 70. i 80. też zajmowali się polityką, a nam się wydawało, że polityką się nie zajmujemy. Nawet kiedy już po rozpadzie ZSRR zostałem deputowanym do Dumy, wciąż jeszcze uważałem, że nie zajmuję się polityką.
W rzeczywistości ciągnęło mnie do polityki, ale innej. To był idealizm polegający na przekonaniu, że potrzebny jest nowy paradygmat polityczny. Mieliśmy dość makiawelizmu, przerabialiśmy go i widzieliśmy, że to ślepa uliczka. Próbowaliśmy więc szukać nowych dróg. Andriej Sacharow był naprawdę wielkim uczonym, a co może pociągać wielkiego uczonego? Próba znalezienia ogólnych reguł dla zjawisk, którymi się zajmuje. Stworzenia modelu wyjaśniającego mechanizmy, którym podlegamy i wskazanie celu i sposobów, w jaki można je osiągnąć.
Wielu ludzi tego formatu: Bohra, Einsteina, Russela, Sacharowa, w jakiejś mierze także Gorbaczowa łączyło przekonanie, że w polityce potrzebny jest nowy globalny paradygmat. I niech pan zauważy, że w ich rozmyślaniach o polityce, często może powierzchownych, pojawia się nowy podmiot – człowiek. Czy ktoś wcześniej zwracał uwagę na człowieka? W czasach Machiavellego w ogóle nie pojawia się człowiek! Państwa i narody są, ale człowieka nie ma.