Polska, ta nazwa od miesięcy oznacza nadzieję. Nadzieję, którą przywrócił bunt w Poznaniu wszystkim tym, których jest być może wiele, ale którzy są odosobnieni; tym, którzy nie chcą, albo już więcej nie chcą szukać w stalinizmie choćby zdeformowanych cech socjalizmu. Nadzieję przywróconą tym, którzy uparli się czekać, aż głos manifestujących w Berlinie Wschodnim, pośpiesznie stłumiony, doczeka się w jednym miejscu na świecie swojego echa, aż proletariat pokaże, jak rozprawia się z reżimami ucisku i wyzysku opatrzonymi etykietką "socjalizm".
Polska wciąż jest krajem nadziei. Zburzenie Budapesztu, zamordowanie, zatrzymanie, wygnanie lub zmuszenie do milczenia węgierskich bojowników, rozwiązanie rad robotniczych, wszechwładza policji - wszystkie te akty świadczące o wściekłości zagrożonej Władzy nie wystarczyły, by przywrócić porządek w świecie Stalina. W Warszawie wciąż trwa reżim powstały wskutek październikowych dni. W centrum świata otoczonego żelaznym drutem, który - z przyzwyczajenia lub przez szyderstwo - wciąż nazywa się "sowieckim", otoczeni przez trudne do zniesienia reżimy, Polacy z dnia na dzień bronią swojej wolności.
Ale jak długo jeszcze? Presja ZSRR nie słabnie. Rząd w tym kraju zmierza do przywrócenia władzy, która nic nie będzie zawdzięczać rewolucyjnym siłom, jakie go stworzyły. Tysiąc oznak świadczy o odrodzeniu, jakiego nie śmieliśmy się spodziewać zaledwie rok temu, a jednak tysiąc oznak wskazuje na całkowite zobojętnienie Państwa, Partii, myśli politycznej. Doprawdy, dziwne zrzucanie skóry: stara, popękana skóra, oddzielona, wraca do życia w szczelinach nowej skóry, czas biegnie w obie strony na raz. Metamorfoza określiła już niezatarte kształty, ale działające siły wciąż zmieniają stosunek pomiędzy nimi.
GOŁYM OKIEM
Czuję się w obowiązku zaświadczyć o tym właśnie odrodzeniu. Chociaż wiemy w Paryżu, że dyktatura policji już upadła, że więzienia opustoszały po wyjściu więźniów politycznych, że zniesiono przywileje wysokich rangą biurokratów, że w partii i na łamach prasy można swobodnie wyrażać swoje poglądy, że podejrzliwość i strach zostały już wygnane z rozmów: na miejscu co chwila zaskakują nas oznaki wolności, która jest tym bardziej widoczna, że tak długo była tłumiona.
Claude Lefort "Socialisme ou Barbarie", tom IV (9. rok) marzec-maj 1957 | |