Postacią zupełnie inną od Kukuczki był Reinhold Messner, rywalizujący z nim o zdobycie Korony Himalajów. Obaj panowie zaprzeczali, aby toczył się między nimi wyścig. Ale czy we wspomnieniach ówczesnych himalaistów można odnaleźć jednak dowody na to, że była to zażarta walka pomiędzy tymi wspinaczami?
M.P.: Wszyscy używali określenia "wyścig". Pojęcie to zakłada, że zawodnicy startują z jednego miejsca w jednym czasie. W tym wypadku tak nie było, ponieważ Messner rozpoczął zdobywanie Himalajów dziesięć lat przed Kukuczką. Dawało mu to ogromną przewagę. Miał też więcej pieniędzy i możliwości.
Kukuczka na początku nie postrzegał siebie i Messnera jako rywali. Po pewnym czasie jego podejście nieco się zmieniło, ponieważ środowisko zaczęło zauważać, że Kukuczka może dogonić Messnera. W oficjalnych wypowiedziach polski wspinacz wzbraniał się przed nazywaniem tej sytuacji rywalizację. W swoich dziennikach można jednak zauważyć ducha rywalizacji. Po zwycięstwie Messnera czuł pewien żal. Z perspektywy czasu był jednak na straconej pozycji ze względu na przewagę Messnera.
Jego żal widać w dziennikach?
D.K.: Jeśli ktoś zdobywa Koronę Himalajów i jest drugi, to jednak musi czuć żal. Oczywiście nigdy nie wypowiedział tego wprost. Zresztą sam Messner nie krył satysfakcji. Po zdobyciu Korony wysłał do Kukuczki telegram, w którym napisał: "nie jesteś drugi, jesteś wielki". Podkreślił więc pośrednio, że to on jest pierwszy.
M.P.: Na Jurku jednak ciążyło pewne brzemię. Gdy otrzymał informację, że Messner zdobył Koronę zapisał z ulgą: "skończyło się, możemy iść w górę".
D.K.: Bardziej ciążyło mu nie to, że przegrał ten wyścig, ale że wszyscy oczekiwali od niego zwycięstwa i musiał się z tym zmierzyć. Wierzyło w niego nie tylko środowisko, ale również władze PRL. Pamiętajmy, że w latach osiemdziesiątych w Himalajach liczyli się tylko Polacy. Zaczęli dopiero pod koniec dekady lat siedemdziesiątych, ale wzięli je szturmem. Dla władz był to sygnał, że te sukcesy można wykorzystać propagandowo, aby odciągnąć uwagę społeczeństwa od coraz większej beznadziei w kraju.
Wśród himalaistów było wielu opozycjonistów. A jakie stosunki z władzą miał Kukuczka ?
D.K.: Tak jak całe środowisko podejmował grę z władzą, która mogła pokrzyżować wszystkie plany himalaistów choćby poprzez niewydanie paszportów. Rozmawialiśmy z ówczesnym ministrem sportu Aleksandrem Kwaśniewskim, który podkreślał że himalaiści nie uciekali z kraju, gdyż oznaczałoby to odcięcie od gór, ponieważ nie znali oni zachodnich uwarunkowań i tamtejszych sposobów zdobywania funduszy. Pamiętajmy również, że w kraju zostawały ich rodziny. Poza tym, jak powiedział Kwaśniewski: gdzie mieli uciekać? Do Katmandu?
M.P.: To środowisko było bardzo pragmatyczne. Byli postrzegani jako niepokorni, ale działali tak jak prezes Polskiego Związku Alpinizmu Andrzej Paczkowski, który sam powiedział, że w kontaktach z władzą, gdy musiał starać się o fundusze, chował poglądy do kieszeni.
Messner wspinał się dla siebie. Himalaizm nie był dla niego sportem, ale osobistym wyzwaniem. A dla kogo wspinał się Kukuczka?
D.K.: Dla siebie. Chciał zdobywać himalajskie szczyty w inny sposób niż ci, którzy podejmowali się tego wcześniej. Wyznaczał nowe trudniejsze trasy lub wchodził zimą. Był to pomysł polskich himalaistów na osiągnięcie sukcesu. Polacy podołali temu wyznaniu, mimo że inni nie wierzyli w takie wspinaczki.
Dla Kukuczki najważniejsza była południowa ściana Lhotse. To jedna z najtrudniejszych ścian w Himalajach, ciągnąca się 3 kilometry w górę. Nikt wcześniej się nią nie wspiął. Po porażce wyprawy Messnera zdecydował się ją zdobyć. Nie znam odpowiedzi na pytanie, dlaczego. Być może zdecydował o tym gen rywalizacji lub pragnienie udowodnienia, że może wejść na szczyt trasą, o której nikt wcześniej nie myślał aby udowodnić, że jest najlepszy.
Takie indywidualne podejście było powszechne wśród polskich himalaistów?
M.P.: Każdy z nich pracował na swoje nazwisko. Nawet pomiędzy Polakami była wówczas ogromna rywalizacja.
D.K.: Choć oczywiście były różne podejścia. W wielu sytuacjach Wojciech Kurtyka rezygnował z próby zdobycia szczytu, ale Kukuczka uważał, że można iść. I czasami szedł.
Dlaczego na Śląsku było większe zainteresowanie himalaizmem niż w innych częściach Polski?
M.P.: Działał tam najprężniejszy w PRL klub wysokogórski. Na Śląsku były największe możliwości finansowania wypraw. Himalaiści żyli z malowania kominów kopalń, hut, fabryk. Był to więc samonakręcający się mechanizm.
D.K.: Na pomalowaniu jednego komina mogli zarobić 1-1,5 mln złotych. Fundusze te pozwalały na zakup prowiantu i sprzętu. Pamiętajmy, że oblężenie góry mogło trwać 60 dni i uczestniczyło w nim kilkunastu himalaistów i nawet kilkudziesięciu Szerpów.
Potrzeba było również dolarów. Dlatego w polskich wyprawach zawsze byli zagraniczni wspinacze, którzy musieli wpłacać wpisowe w dolarach i to finansowało pozwolenie na wyprawę, jakie trzeba było uzyskać od władz Pakistanu czy Nepalu.