Franciszek Sterczewski: ''Wyżywienie planety i energia dla życia'' to hasło tegorocznych targów Expo odbywających się w Mediolanie. Dlatego zaproponowaliście, by drewnianą skrzynkę na jabłka uczynić budulcem pawilonu reprezentującego Polskę na tej prestiżowej imprezie?
Piotr Musiałowski: Temat Expo mocno zawęził krąg poszukiwań. Wyszliśmy od jabłek, które dla nas były pierwszym skojarzeniem, bo Polska je masowo eksportuje. Nasi znajomi mają sady jabłkowe, są po prostu producentami. Pewnego razu pojechaliśmy tam w odwiedziny. Atmosfera spokojnego posiłku przy stole, wśród niekończących się rzędów jabłoni, tak nas urzekła, że zastanawialiśmy się, czy by się nie udało przenieść tej sielanki do pawilonu. Spodobał się nam również element charakterystyczny dla tego gospodarstwa, czyli skrzynki do przechowywania jabłek. Przyjęliśmy taką skrzynkę za punkt wyjścia, a potem kombinowaliśmy co można by z niej zrobić. Stwierdziliśmy, że jest w skali człowieka i że dobrze się kojarzy.
Michał Adamczyk: Zastanawialiśmy się, jak na elewacji uzyskać prostym zabiegiem ciekawy efekt. Stąd pomysł ustawienia ściany ze skrzynek. Tworzy się interesująca gra światłocienia, co bardzo uprzestrzennia elewację. A pawilon jest przecież opakowaniem, sam jest taką skrzynką.
Nie szukaliśmy skomplikowanych form. Działaliśmy pod presją czasu i wiedzieliśmy, że musimy wykonać projekt, który jest prosty w montażu, bo wykonawca będzie miał dwa miesiące na wykonanie całego budynku. Przy tym konkursie wszystko było na wariackich papierach ze względu na czas. Od momentu ogłoszenia konkursu do terminu zgłaszania projektów organizator przewidział tylko 3 tygodnie, podczas gdy zazwyczaj przyjmuje się, że dwa, trzy miesiące to przyzwoita ilość czasu na przygotowanie koncepcji konkursowej.
Skrzynki tworzące elewacje pawilonu pożyczacie od polskich sadowników jabłek?
PM: To byłoby idealne, ale budowanie rządzi się swoimi prawami. Tak naprawdę są to drewniane prefabrykaty w modułach 3 na 4 metry, które przypominają prawdziwe skrzynki. Taka technologia przyśpiesza montaż. Czas zdeterminował sposób powstania obiektu.
MA: Życzeniem Expo było to, żeby jak najwięcej materiałów było do recyklingu, czyli do ponownego użycia. Wiadomo, robimy wystawę, więc po wystawie będzie to trzeba rozebrać. Więc lanie tu monolitycznych, żelbetowych słupów, które miałby być na stałe związane z gruntem, powoduje kłopot z rozbiórką. Natomiast nie udało się zupełnie uniknąć betonu, właśnie ze względu na czas.
Budynek jest prefabrykowany w Polsce, podróżuje w kawałkach i jest składany na miejscu. Częścią budynku są polerowane blachy, które mają dawać efekt lustra.
MA: Chcieliśmy znaleźć się w sadzie. Wyobraź sobie: idziesz główną aleją Expo, widzisz wąski pawilon, bo polski pawilon stoi na długiej i wąskiej działce, wchodzisz do środka i nagle okazuje się, że masz pejzaż po horyzont, upchany w ciasną skrzynkę. To ma zaskakiwać i przenosić w polski pejzaż i do polskiego sadu.
Na początku ten sad był tylko rolniczy. A teraz wyewoluował w stronę bardziej magicznego ogrodu. W związku z tym pojawiły się nasadzenia typu: wysokie trawy, czy mchy, kwiaty. Czyli sad podszyty łąką. Zawsze na imprezach typu Expo, czy Biennale w Wenecji w jeden dzień, albo co najwyżej parę, widz ma do przejścia dziesiątki pawilonów, w tym roku w Expo bierze udział 147 państw. Znaczącej części i tak nie zobaczy, bo zwyczajnie fizycznie nie będzie miał siły. Czy zaprojektowaliście pawilon właśnie dla zmęczonych zwiedzających?
PM: Był taki plan, by była to przestrzeń dla relaksu, spowolnienia. Jednak dla organizatora imprezy wymiernym wskaźnikiem sukcesu pawilonu jest tylko ilość ludzi, która się przewinęła przez pawilon. Czyli będą chcieli przepędzać setki ludzi na godzinę, więc z tej przestrzeni relaksu i pauzy możliwe, że zostanie przestrzeń gonitwy.
A co będzie się działo w pawilonie?
PM: Scena koncertowa stanie przed pawilonem i tam będą się odbywać główne wydarzenia. W samym ogrodzie jest to o tyle trudne, że wymaga on ciągłej pielęgnacji i jest bardzo delikatny. Przy tak dużej ilości ludzi nie ma roślinności, która by to wytrzymała. Dlatego mamy ścieżkę, która przechodzi przez ogród. Trudno jest tam organizować imprezy czasowe, natomiast pawilon ma działać na różne zmysły, nie tylko na wzrok, ale również słuch i powonienie.
Steve Jobs w latach 70. pracował w sadzie w Kalifornii, dzięki czemu wpadł na pomysł, by nazwać firmę swoją późniejszą firmę Apple. Może na fali jego popularności warto by zorganizować zajęcia ze zbierania jabłek? Albo może hasło "poczujcie się jak Polacy na saksach"?
PM: O warsztatach związanych z cyklem rozwoju jabłoni pisaliśmy w pierwszych opisach pracy konkursowej. Jabłonie ozdobne nie dają jednak tak dorodnych i smacznych jabłek – za to osiągniemy efekt wizualny, na którym nam zależy.
A jak oceniacie inne pawilony narodowe? Który jest godny uwagi?
M: Ja mogę powiedzieć od siebie, że bardzo lubię pawilon austriacki. To jest pawilon, do którego autorzy wpuścili las. Od początku austriackiej działki zaczyna się płaszczyzna na której piętrzy się typowy, iglasty, alpejski las. No i ta kosodrzewina jest po prostu złapana w pudełko z dziurą w suficie.
Czyli pawilon trochę pokrewny do polskiego?
MA: W pewnym stopniu tak. Natomiast co jest fajne i czego bardzo zazdrościmy Austriakom, to że u nich ekspozycja to jest po prostu ten las. A gdzieś z tyłu jest mała część biurowo-informacyjna, związana z wymogami Expo i przedstawiciela Austrii. U nas te oczekiwania strony zamawiającego, czyli polskich agencji, były takie, że im sam sad nie wystarczał jako ekspozycja. Potrzebowali bardzo dużo przestrzeni na jakieś targi, sklepy itd. Skończona wypowiedź na temat wyżywienia planety to według zamawiającego za mało i odwiedzającemu sam ogród absolutnie nie wystarczy.
PM: Podobno to jest trzeci pawilon pod względem powierzchni części użytkowej na całym Expo. Projekt ma ok. 2000 m2 powierzchni, z czego 500 to ogród, a aż 1000 jest przeznaczone dla sklepów z suwenirami, części technicznej itd.
A czym my oprócz mazowieckiego sadu, powinniśmy się chwalić na Expo?
PM: Próbowaliśmy zrobić to stworzyć charakterystyczny polski mikroklimat, dać namiastkę przeniesienia w polski krajobraz. Jeśli część wizytujących zostanie wciągnięta w tę historię o polskim sadzie, będzie to dla nas sukcesem. To jest dość trudne, ale podobnie jak w pawilonie austriackim, chodzi o pewnego rodzaju skromność. Że skromnymi środkami wyrazu osiągamy jakiś efekt, a nie, że jest ciśnienie, że musimy być najlepsi, najwięksi, bo coś mamy aż tak bardzo super.
MA: W wiele pawilonów ładuje się mnóstwo pieniędzy, w wielkie wystawy naszpikowane elektroniką, owinięte kilometrami kabli, po prostu kupą pieniędzy, która po chwili znika. Dla nas to było ważne, by użyć prostych technologii. Nie marnujemy bezmyślnie pieniądze, ale pokazujemy, że można zrobić fajną strukturę, ciekawą architekturę po prostu tanią skrzynką.
A jakie będzie życie po życiu pawilonu?
PM: To jest niezwykle rzadkie, że się udaje umiejętnie zaadaptować lub przenosić pawilony. Expo wymaga szybkiego demontażu obiektów zaraz po zakończeniu imprezy. W październiku targi się kończą i do końca grudnia wszystkie pawilony muszą być zdemontowane i wywiezione z Mediolanu. Stąd wybór metody pozwalającej, by pawilon można było szybko złożyć i rozłożyć. Praktycznie całość jest skręcana. Co do przenoszenia pewnie byłaby taka możliwość, ale nie wiem kto chciałby przyjąć taki pawilon.
Wasze projekty lubicie prezentować za pomocą wyjątkowo ciekawych makiet. Skąd u was taka biegłość?
PM: Przez pierwsze lata naszej działalności, aż do ubiegłego roku, zajmowaliśmy się głównie robieniem makiet dla innych architektów. Nie robimy typowych makiet, jak dla firm deweloperskich, lecz wyczute, często wykonane z drewna modele, które są ładnymi obiektami same w sobie. Ta działalność makieciarska, przez pierwsze lata dała możliwość funkcjonowania pracowni. Bez tego trudno nam byłoby wystartować, nie mając marki czy zleceń. Teraz kończymy z makietami dla innych, bo zaczęliśmy coś wygrywać no i realizować, bo pawilon będzie pierwszą naszą poważną realizacją. Natomiast makiety wciąż są dla nas wsparciem.
W dobie wizualizacji 3D polscy architekci nazbyt często nie korzystają z makiet przy projektowaniu, wyręczają się komputerem. Negatywne skutki braku pracy z makietą widać dopiero po realizacji.
MA: Jeżeli w ogóle makieta się pojawia, to jest to z reguły forma prezentacji skończonego obiektu, a nie jako materiał do przepracowania jakiegoś problemu. 90 % makiet wykonuje się po to by przekonać klienta, a nie jako prototyp w procesie projektowym, by sprawdzić jakość projektu.
PM: Wizualizacja bardzo oszukuje oko. Można zaczarować inwestora. Oszukać nawet samego siebie. A makieta jest szczera do bólu. Wszystko na niej wyjdzie.
Rozmawiał Franciszek Sterczewski. Wywiad ukazał się w kwietniu 2015 r. na: www.notesna6tygodni.pl