[Michał Głowiński, Kładka nad czasem. Obrazki z Miasteczka. Wydawnictwo Literackie. Kraków 2006, ss. 216.]
Michał Głowiński po raz kolejny - po Czarnych sezonach (1998) i Historii jednej topoli (2003) - daje prozę wspomnieniową, rzecz intensywnie autobiograficzną. Najnowsza jego książka, Kładka nad czasem. Obrazki z Miasteczka, to rzecz, w której ewokowane przez narratora historie związane są z Pruszkowem, rodzinną miejscowością autora, przy czym nazwa miasta nie zostaje tu wyartykułowana wprost ani razu. Wyprowadzamy ją z kontekstu - ze wzmianek o rzece Utracie, znanym szpitalu psychiatrycznym czy stacji Kolei Wiedeńskiej. Głowiński próbuje więc z jednej strony nadać Miasteczku wymiar uniwersalny, z drugiej zaś - nie rości sobie pretensji do wykreowania holistycznej wizji przeszłości, nie próbuje nakreślić pełnej panoramy miejsca, w którym spędził dzieciństwo i młodość. Interesują go raczej fragmenty rzeczywistości, jej odblaski, które pozostają w pamięci i które stają się następnie przedmiotem opowieści. Nie jest to bynajmniej - podkreślmy - jakiś artystyczny minimalizm, bardziej idzie tu, jak sądzę, o świadomość formy, ustawioną u Głowińskiego, jednego z najwybitniejszych rodzimych literaturoznawców, na najwyższym z możliwych diapazonie.
Autor Parodii konstruktywnej doskonale zdaje sobie sprawę, że tekst artystyczny zawsze (bez względu na klasyfikacje genologiczne) jest synekdochą, a i literackie możliwości opisu świata jako sensownej i harmonijnej całości uległy najpewniej wyczerpaniu. Zatem gestem, na którym zasadza się nowa proza Głowińskiego, jest selekcja - narracyjne lustro, przechadzające się po Miasteczkowych zakamarkach,
"skromne jest i małe, popękane i porysowane, [...] jest w stanie rejestrować jedynie wycinki i epizody". O tych wycinkach narrator - w tym przypadku literacki odpowiednik autora - opowiada wszakże językiem oszczędnym, acz wysmakowanym, soczystym, a jednocześnie ujmująco wyważonym. Wszystko to przekłada się na bardzo dobrze skomponowany i sprawnie napisany zbiór drobnych opowiadań autobiograficznych.
Kładkę nad czasem... tworzy dwadzieścia niewielkich tekstów prozatorskich, spiętych klamrą Prologu i Epilogu (ten ostatni ma charakter wyraźnie metatekstowy i jest eksplikacją obranej przez wybitnego polonistę strategii artystycznej, stąd - na razie - zaznaczam tylko jego obecność, by wrócić doń w stosownej chwili). Tytułowe obrazki ogniskują się wokół charakterystycznych - i ważnych dla pisarza - punktów na mapie miasteczka (warsztaty, tabor kolejowy, dworzec, biblioteka, Czarna Ulica) oraz osobliwych, niepozbawionych kolorytu, postaci (Andzia Przysmak, Głupi Zdzisio, Gazeciarz, Siwek, Józef Jelitko). Narrator w towarzystwie diabła Asmodeusza - który u Głowińskiego, na przekór tradycji i etymologii, jest demonem łagodnym - przerzuca metaforyczną kładkę w przeszłość i zagląda nie tylko do miejsc najbardziej dla Miasteczka reprezentatywnych. Przeciwnie, pociągają go również przestrzenie marginalne i regiony zapomniane - stary cmentarz, sklep rzeźniczy na uboczu, zapuszczone podwórka. Opowiadający nie snuje tu klasycznych, regularnych (chronologicznie linearnych) wspomnień. Raczej zapuszcza swoją nostalgiczno-retrospektywną sondę tu i ówdzie, dotyka niektórych miejsc i osób, by oświetlić je kawałkiem rozbitego zwierciadła wspomnień i natychmiast porzucić, pozostawiając ich absolutne (obejmujące wszystko) życiowe koleje w niedopowiedzeniu, nie-do-opisaniu.
Figurą, którą narrator przywołuje, by objaśnić własną metodę opowiadania, jest pozbawione pośpiechu kluczenie -
"idę, chodzę, biegnę, spaceruję, kroczę, kręcę się, wędruję, wałęsam się, drepcę [...] ale też błądzę, [...] moja droga pełna jest stacji, ważnych dla mnie". Wszystko bowiem, co znajduje się między okładkami Kładki nad czasem..., nosi piętno biograficznej historii przestrzeni jest tu w zasadniczym paśmie prywatną historią Głowińskiego - jego chłopięctwa i okresu dojrzewania, ale także jego żydowskiej rodziny, której zawiłe losy opisywał chociażby w Czarnych sezonach. Postaci i zdarzenia fikcyjne sąsiadują więc w najnowszej prozie znakomitego profesora z autentycznymi - narrator w sposób zawoalowany przywołuje sylwetki zapoznanych, związanych z Pruszkowem, pisarzy (Wojciech Wyganowski), snuje opowieść o zapomnianych bibliotekarkach (pani Paulina), rekonstruuje losy Tauby Głowińskiej, której grób znajduje się na jednym z pruszkowskich cmentarzy.
Myliłby się jednak ten, kto uznałby, że mamy tu do czynienia z precyzyjną relacją biograficzną. Głowiński od początku krąży w swoich opowieściach wokół domysłu, plotki, klechdy, lokalnej legendy, małej narracji, słowem - wokół opowieści, które powtarza się latami, tak że trudno ostatecznie dociec: pewnik to czy tylko zbiorowa mitologia. Ale też prawda historyczna jako kategoria legitymizująca narrację wspomnieniową nie ma dla autora Gier powieściowych znaczenia decydującego. Narrator - świadomy destrukcyjnej roli zacierającego szczegóły czasu - "kraje tak, jak materii staje", czyli dopowiada i uzupełnia to, co zostało w przekazywanych z ust do ust historiach pominięte. Paradoksalnie zatem proza, w podstawowej swojej warstwie wspomnieniowa, staje się swoistą apologią fikcji.
W tym miejscu trzeba nam powrócić do dyskursywnego zakończenia Kładki nad czasem. Michał Głowiński tłumaczy w nim globalny zamysł swoich najnowszych opowiadań. Otóż ambicją pisarza było uczynienie z Miasteczka swego rodzaju mikrokosmosu - autonomicznego obszaru literackiego, w którym (podobnie, jak w Faulknerowskim hrabstwie Yoknapatawpha) to, co wymyślone, równoważne jest wobec tego, co rzeczywiste. Bywa, że - jak pisał również przez Głowińskiego cytowany Tocqueville - istota fikcyjna jest bardziej interesująca od istoty rzeczywistej, zdarza się, że zmyślenie bardziej pociągające jest od autentyku. Dlatego najnowszy tekst prozatorski znanego teoretyka literatury - tekst niejednoznaczny, wymykający się oczywistym zaszeregowaniom gatunkowym, wyzuty z ambicji historycznych i archiwistycznych - wziąłbym najchętniej za pochwałę literatury, rozumianej jako odpowiednio spreparowana kontaminacja faktów i fantazmatów. I nawet jeśli nie ma w Kładce nad czasem siły narracyjnej autora Wściekłości i wrzasku (czego Głowiński jest zresztą w pełni świadomy), to na pewno widoczna jest w opowiadaniach o Miasteczku przemyślana koncepcja literatury oraz znamiona bardzo rzetelnej roboty pisarskiej. Tylko tyle? Aż tyle.
Artur Madaliński © by "Twórczość" 2006 | |