[Tadeusz Dąbrowski: Te Deum. Wydawnictwo a5, Kraków 2005, s. 62.]
"To jest wers pierwszy". Tymi słowami rozpoczyna się ostatni wiersz czwartej książki poetyckiej
Tadeusza Dąbrowskiego. Stanowi on dobre jej podsumowanie, jak gdyby streszczając ścieżkę, którą podąża ta liryka: wąską, pełną zakrętów i uskoków, pomiędzy życiem "czystym" a życiem zamykanym w słowach. Życiem od pisania niezależnym, powiedzmy: literacko nie (nad)świadomym, ale życiem biegnącym niby w rytm napędzanych przez nie słów (jest to więc relacja jak najbardziej zwrotna). To są wiersze, w których równe prawa mają język i wchodząca w niego rzeczywistość. Przychodzą mi na myśl słowa "zamieszkać w języku", przy czym koniecznie trzeba powiedzieć, że "zamieszkać" jest tu może nawet ważniejsze i pseudonimuje szereg "ustateczniających" wartości, przede wszystkim miłość kobiety i więź (co nie znaczy jedność czy zgodę) z Bogiem.
O miłości i dylematach związanych z obecnością/nieobecnością Boga mówi Dąbrowski głosem wyraźnym i suwerennym, z imponującą swobodą odrzucając powszechne dziś przy takich okazjach grymasy, zasłony, błazeńskie zasieki. Jest jak najbardziej serio, gdy bez ostrej ironii, ale z lekkim, a przez to ciepło-ludzkim uśmiechem samopobłażania stwierdza:
[...]
poczułem Cię naprawdę pod postacią ostrego
kamyka na którym ukląkłem wpierw niechcący
a następnie celowo i z którym chciałem przejść
przeklęczeć resztę stacji lecz wmurowany był
w chodnik
Bo Bóg objawia się niespodziewanie i nawet w trakcie spełniania aktu religijnego jego zjawienie się może zaskakiwać. Oto przychodzi nie z nieba i w modlitwie, ale jakby z prochu ziemi, z ostrogi kamienia, jego obecność jest chwilowa i dotkliwa, bo nie pozwala siebie tak po prostu zabrać, a przecież każe o sobie pamiętać. I - zdaje się pytać poeta - czy to nie jego niepewna obecność podtrzymuje nasze życie w chwilach nieuwagi, czy to nie on ożywia nasz oddech, gdy wstrzymujemy go w przerażeniu bądź zachwycie, czy to nie on tchnie w nas słowo i zapala światło w naszych oczach, gdy milczenie i ciemność biorą nas pod ręce? Te Deum. Przeniesione do tytułu tomu początkowe słowa chrześcijańskiego hymnu skłonny byłbym czytać tu nieco inaczej niż w tradycyjnym kontekście; Ciebie Panie - przyzywam i biorę na świadka mojego życia, Ciebie chciałbym uczynić jego uczestnikiem, Tobie przyznaję miejsce w wierszu, bo wiersz jest światem z mojego świata, tak jak Ty dałeś mi miejsce w świecie z Twojego słowa. Nie są te słowa równoważne, tak jak nie jest równoważne myślenie Boga i człowieka, ale poeta wypowiada wiersz w spokojnej pewności bycia sobą, bycia - poprzez słowo - niepodległym, choć mocno niedoskonałym.
Niedoskonałe jest też poznanie, porównywane do kolejnych przybliżeń, trafiających w końcu na barierę naszego umysłu i bardziej jeszcze - duchowości. Pragnienie przeniknięcia drugiego człowieka (tu: kochanej kobiety) powraca w tych tekstach obsesyjnie, natrafiając na coraz inne przeszkody, od zwyczajnego, geograficznego oddalenia przez niewystarczalność języka wymiany po paradoks opisany w wierszu Rozdzielczość, gdzie okazuje się, że zbytnie przybliżenie zaciera obraz, a problem zdaje się leżeć nie w skali, ale raczej w kategoriach jakościowych, samej istocie (sposobie?) poznawania. Człowiek wchodzi w świat, a miłość wchodzi w człowieka. Wiersz nadbudowuje się nad życiem i życie bierze z niego nowy początek. Wróćmy do cody tomu:
"A to jest wers drugi, w którym nie jesteś już [...] człowiekiem z pierwszego wersu", zaś
[...] Ten wiersz jest życiem, robię wszystko,
żeby być sobą w każdym wersie [...]
W swojej czwartej książce
Tadeusz Dąbrowski wydaje się mówić, że życie i pisanie, choć z pewnym trudem, dają się kształtować. Droga, którą kroczymy, do jakiegoś stopnia posłuszna jest naszej woli, a mowa wiązana może unieść ciężar myśli, o ile tylko ta cokolwiek waży... A wierszom autora Mazurka nie brak ciężaru, choć wcale nie są przyciężkie. Przeciwnie, większość z nich została doskonale wyważona i opatrzona czytelną puentą, która zamykając myśl, zarazem inicjuje dalsze jej trwanie... Forma tych wierszy, choć jak najdalsza od ascetyzmu, zwraca uwagę oszczędnością, dopasowaniem frazy do słów, słów do treści, a treści do przesłania.
Stwierdzenie, że poeta to ktoś z ponadprzeciętną wrażliwością, nie jest takim znowu truizmem, jak może skłonni bylibyśmy sądzić. Do tego jeszcze: niemało jest autorów wrażliwych albo lepiej: czułych, wyczulonych na język, lecz z niedostatkiem - jak by to rzec? - wyobraźni?, przenikliwości skierowanej tam, gdzie panuje milczenie? Wrażliwość Dąbrowskiego jest z gatunku tych całościowych. Dzięki temu, a także poprzez fakt, iż od początku swojej pisarskiej drogi ustawił się jakby poza miejscem, skąd wiersze młodszych autorów dobiegały najgłośniej, łatwo mieszając się ze sobą - dziś z pewnością zasługuje na nazwanie osobnym. Wypracował sobie styl bez stylizacji, jego wiersze potrafią autentycznie zaciekawić, ich przejrzystość (co nie znaczy: oczywistość, definitywność) nie jest osiągana kosztem strony formalnej, uważny czytelnik z przyjemnością odkrywa tu równowagę i dopełnienie.
Wiersz Dąbrowskiego, prócz tego, że powstaje z owego cudownego nadmiaru warunkującego sztukę i jako taki jest bytem suwerennym, nie szukającym dodatkowych uzasadnień - służy, proszę wybaczyć to słowo, służy zatem także do "dobijania się do życia", "dobijania do miłości", jest światem, do którego się wchodzi, można nawet w nim żyć. Można z jego pomocą kształtować swoje życie albo - inspirować życie innych. I budzić ich umysły i serca, ich uśpioną uwagę.
"Ostatni wers nadejdzie / jednak szybciej / niż". Tak brzmią ostatnie słowa tomu Te Deum. Ciebie Panie - przyzywam teraz, jak Ty mnie wezwałeś u korzeni bezczasu, mówię do Ciebie, choć nie znam Twego imienia, bo może być tak, że kiedy będę pisał, pochylony nad stołem, ostatnia godzina nadejdzie przed ostatnim wersem.
Rafał Rżany © by "Twórczość" 2006 | |