Powieściowy opis zatonięcia "Patny" jest jednym z najintensywniejszych fragmentów w całej historii literatury, przy czym siła jego bierze się nie z mnożenia efektów, ale z ich ograniczania. Całe cztery setki muzułmańskich pielgrzymów zmorzył sen, żaden nie wie o zbliżającym się zatonięciu. Nad statkiem wisi "dręczące milczenie właściwe chwilom poprzedzającym katastrofę", morze jest spokojne "jak staw", Jim zaś stoi nieruchomo w miejscu, z nogami "przyrośniętymi do desek". Potem następuje ów nieszczęsny skok, który naznacza całe dalsze życie bohatera. Jest to w warstwie wizualnej i fabularnej fragment niezwykle - by tak rzec - gładki i elegancki. Kotłowanina i zgiełk nie odbywają się na pokładzie "Patny", ale w sercu bohatera, do którego nie dany jest nam dostęp inny niż intuicyjny (nie wykrzykuje deklaracji, a i post factum stwierdza, że w owym kluczowym momencie "nic nie myślał").
Gdyby Brooks trzymał się wiernie tego opisu, stworzyłby niezapomnianą filmową scenę. Rzecz jednak w tym, że odeń odszedł: problemem jego adaptacji nie jest nadmierna wierność Conradowi, ale właśnie fabularna swawola. Marlow powiada o Jimie (oczywiście w trybie domysłu, nad wyraz jednak trafnego, jak się zdaje):
[...] bał się tego, co miało nastąpić. Przeklęta wyobraźnia roztaczała przed nim całą okropność panicznego popłochu: gwałtowny pęd ludzi tratujących wszystko po drodze; żałosne krzyki, tonące łodzie [...].
Tymczasem u Brooksa wszystko to, co "miało nastąpić" - a co w powieści, nota bene, w ogóle nie nastąpiło, "Patna" bowiem uratowała się i żadnej paniki nie było - cały ów "paniczny popłoch" odbywa się naprawdę. Jim jest tego popłochu częścią i kiedy w końcu staje na krawędzi statku, rzuca pełne wahania spojrzenia to w tę, to w tamtą stronę, po czym w końcu decyduje się na skok.
Mogłoby się wydawać, że mamy do czynienia co najwyżej z banalnym w swej motywacji zabiegiem reżyserskim polegającym na przydaniu widowiskowości scenie, która w książce miała rzekomo zbyt małą dynamikę wizualną. Zapewne tak właśnie jest, nie należy jednak przeoczyć wielkiej implikacji emocjonalnej, psychologicznej i (sic!) filozoficznej, którą wplótł Brooks w swój film i (niechby nawet nieświadomie) wywrócił tym samym na nice centralny problem powieści Conrada.
Idzie bowiem właśnie o to, że u Brooksa bohater się waha. Peter O'Toole spogląda to w lewo, to w prawo, tak jakby rozważał w swej duszy dwa równorzędne warianty zachowania i podejmował w tej sekundzie decyzję, który z owych wariantów wybierze. "Albo - albo": albo heroizm, albo tchórzostwo. Uproszczone odczytania powieści Conrada - powielane w dziesiątkach bryków i na setkach godzin lekcyjnych - tak właśnie przedstawiają tragizm Jima; jest on rzekomo człowiekiem, który wybrał nie tę wartość, którą wybrać był powinien, a następnie pragnie ów "nieszczęśliwy" wybór odkupić.