Obecne funkcjonowanie młodej generacji opiera się na pluralizmie postaw i swobodzie poszukiwań. Jest to sytuacja korzystna, rodząca swoisty ferment, który sprzyja rozwojowi i powstawaniu nowych idei. Uważam, że jest to dobry objaw krzepnięcia pokolenia 20-, 30-latków, szczególnie dobrze widoczny, jeżeli dokonamy porównania z czasem, w którym najstarsi przedstawiciele omawianej generacji zadebiutowali, a więc kilkanaście lat temu. Aby nie poprzestać na nagich sformułowaniach, proponuję małą wycieczkę w przeszłość, do poprzedniej dekady.
Sytuacja wchodzących w życie młodych kompozytorów była odmienna od obecnej. Z perspektywy czasu mogę zaryzykować tezę, że owo początkujące pokolenie nie potrafiło zainicjować swoich karier zdecydowaną, indywidualną propozycją. W mojej opinii pierwszym spektakularnym startem był warszawskojesienny debiut Pawła Mykietyna w 1993 roku (La Strada). Był to nieco inny czas, zwłaszcza pod względem panującej aury estetycznej, dlatego śmiały dyskurs Mykietyna (ur. 1971) z postmodernizmem wzbudził szeroki odzew. W porównaniu jednak z czasem obecnym owo zdecydowane ukierunkowanie się na swojego rodzaju kontynuację dokonań Pawła Szymańskiego można odebrać jako postawienie tezy non plus ultra. Twórczość Szymańskiego, będąca moim zdaniem już niemalże od samego początku twórczością późną, w znaczeniu jej wewnętrznego wytrawienia, pewnej aury końca, jest raczej trudnym zjawiskiem do potraktowania go jako odskoczni dla własnych idei młodego, początkującego kompozytora. Mykietyn jednak zaryzykował, dochodząc we wczesnym przecież wieku do głębokich wniosków na temat kondycji współczesnego twórcy, celnych diagnoz muzycznej rzeczywistości, których zresztą efektem jest przemiana stylu kompozytora. W tamtych czasach muzyka Mykietyna bywała jednak niekiedy odbierana jako pastisz Szymańskiego, zaś atrakcyjna, niezbyt (pozornie) angażująca aura flirtu z pozostałościami systemu dur-moll ułatwiała percepcję jednym, a zniechęcała drugich, nawykłych do wybiegania naprzód, do poszukiwania nowości.
Przychylność środowiska, pewnego rodzaju estetyczny zwrot wobec muzyki otwarcie nawiązującej do systemu tonalnego sprzyjały restytucji prostej emocjonalności i nostalgii za utraconym nastrojem romantycznych odruchów czy klasycyzującego piękna uporządkowanej formy. To przejawiało się w poczynaniach innych przedstawicieli młodej generacji. Np. w Muzyce na smyczki (1993) 22-letni wówczas Maciej Zieliński jawnie kontestuje awangardę, sięgając po środki typowe dla lat czterdziestych ubiegłego stulecia. Podobnie, choć z większym zróżnicowaniem uczynił Paweł Łukaszewski (ur. 1968) w nastrojowej Podróży zimowej. Wspominam te dwa dzieła, albowiem były one wykonane podczas Forum Młodych Kompozytorów w 1994 roku, imprezy, w organizacji której niebagatelny, jeżeli wręcz nie decydujący udział miał Andrzej Kosowski, obecnie redaktor naczelny największej w naszym kraju witryny edytorskiej - Polskiego Wydawnictwa Muzycznego. Forum, zorganizowane przez Akademię Muzyczną w Krakowie było znakomitą platformą wymiany pomysłów i okazją do zadzierzgnięcia artystycznych przyjaźni. Pamiętam swojego rodzaju manifest Andrzeja Kosowskiego, który w nawrocie do neoromantyzmu upatrywał przejawu nowej awangardy, przekonując, że restytucja zarzuconych ideałów jest działaniem nowoczesnym, wyprzedzającym dotychczasowy rozwój muzyki. Wtedy wydawało się to naturalne - współgrało z l'esprit fin de siècle'u, z tendencjami syntetyzującymi, podsumowującymi, nakreślającymi swoje miejsce w szerokim kontekście stylów i nurtów nie tylko wieku XX, ale i epok jeszcze wcześniejszych.
Do syntetycznego ujęcia niepozbawionego odniesień do systemu dur-moll odwoływali się również Mikołaj Górecki (ur. 1971), Robert Kurdybacha (ur. 1971) i Marcel Chyrzyński (ur. 1971). Wymienieni powyżej twórcy do tej pory zresztą nie unikają szeroko rozumianego łączenia muzyki tzw. wysokiej z gatunkami lżejszymi. Ich śladem zdaje się podążać Weronika Ratusińska (ur. 1977), chętnie ewokując nastrojowość skal modalnych, w czym Ewa Szczecińska - redaktor i krytyk muzyczny, związana m.in. z Polskim Radiem - upatrywała fascynację muzyką bałtycką. Również i Jakub Sarwas (ur. 1978) podejmował próby eksploracji neoromantycznego języka muzycznego, czego dość wymownym przykładem był utwór ...quia fortis est ut mors dilectio dura sicut inferus aemulatio....
Zainteresowania młodych twórców, wchodzących w czasie przełomu wieków na artystyczny rynek bardzo szybko zaczęły się jednak różnicować. Echa postmodernistycznego flirtu z tonalnością, dialogu z tradycją ustąpiły nieco miejsca indywidualnym poszukiwaniom o raczej modernistycznym obliczu, dlatego też panorama postaw estetycznych stopniowo poszerzyła się. Z jednej strony z całą pewnością pojawiła się polaryzacja nurtów, z drugiej jednak coraz częściej kompozytorzy łączyli wydawałoby się przeciwstawne opcje estetyczne. Tendencje do wpisywania się w określony nurt powoli odchodziły w przeszłość, skazując ideał tzw. szkoły polskiej na zapomnienie. Być może przyczyn takiego stanu rzeczy należy upatrywać w coraz to bardziej powszechnym korzystaniu młodych twórców z możliwości pobierania nauki za granicą, co zaowocowało przenikaniem się postaw i znacznym urozmaiceniem środków.
Dzięki temu swego rodzaju "podaż" nowych i ciekawych zdarzeń w młodym pokoleniu kompozytorskim w ostatnich latach znacznie wzrosła. Twórcy dwudziesto-, trzydziestokilkuletni stawiają punkt ciężkości nie tylko na warsztatowej sprawności, ale także na wykształceniu indywidualnego i niepowtarzalnego oblicza. Nawet kompozytorzy o ustalonej już renomie decydują się na zmianę postawy, opuszczając dotychczasowe środki wyrazu celem intensyfikacji osobistego komunikatu artystycznego.
Pewien wyrazisty moment pojawienia tej tendencji zaistniał w moim odczuciu w roku 2000. Mogłoby wydawać się, że owa okrągła data będzie miała znaczenie jedynie symboliczne, jednakże specyficzny Zeitgeist - jak mi się wydaje - zdołał zapłodnić wyobraźnię wielu młodych (i nie tylko) kompozytorów. Osobiście miałem wówczas przeczucia, że nadchodzący wiek XXI przyniesie nowe, silne impulsy do rozwoju stylistycznych postaw i nurtów, na miarę naszych rozpędzonych czasów. Jak sądzę nie pomyliłem się. Bardzo istotnym wydarzeniem były debiuty Aleksandry Gryki (ur. 1977) i Wojciecha Ziemowita Zycha (ur. 1976), twórców o niezwykle silnym imperatywie wyrażania głębokich obserwacji zastanej rzeczywistości. Dla części odbiorców ich muzyka wydaje się trudna i zanadto wysycona różnymi pomysłami, wielowarstwowa i niejednoznaczna. Z całą pewnością jednak jest to muzyka niepokoju, graniczącego niekiedy ze spazmatycznym lękiem i krzykiem samotności.
Z drugiej zaś strony pojawiają się zjawiska stanowiące jak gdyby świadome zdystansowanie się od świata zastanego, będące artystyczną ucieczką we własną rzeczywistość, niekiedy ezoteryczne. Przykładem tego typu postawy jest muzyka Dobromiły Jaskot (ur. 1982), ewokującej specyficzną nastrojowość i w warstwie przekazu nieco zredukowaną do zawoalowanych sugestii. Taką też odczytuję sztukę Agaty Zubel (ur. 1978), kreującej swoiste zapamiętanie w wirtuozerii wykonawczej i bogactwie środków. Spoglądając zatem na panoramę postaw młodego pokolenia kompozytorskiego AD 2006 mogę z całą śmiałością postawić tezę o wysoce zapładniającym potencjale zróżnicowania postaw, pluralizmie, który utwierdza twórców w słuszności poszukiwań indywidualnych rozwiązań i stylów.
Odwrót od taktyki przynależności do mainstreamów zdaje się coraz bardziej być cechą immanentną pokoleniu kompozytorskiemu urodzonemu po 1970 roku. Jakkolwiek należy oddać sprawiedliwość faktom i zaznaczyć, że indywidualizacja postaw to w ostatnich czasach powszechna tendencja wśród wszystkich pokoleń, to jednak takie postępowanie kompozytorów początkujących znamionuje silną dążność do odnalezienia własnego, niepowtarzalnego pola działania. Osobiście uważam to zjawisko za bardzo pozytywne, albowiem młodzi kompozytorzy w miejsce kontestacji osiągnięć pokolenia pięćdziesięciolatków preferują przejęcie postaw zaznaczenia indywidualnych dążności i postaw. Innymi słowy nie oglądają się na starszych kolegów i uparcie "robią swoje".
Rok temu w komentarzu do pierwszego festiwalu prawykonań NOSPR Ewa Szczecińska ogłosiła tezę "górą pięćdziesięciolatkowie". Z perspektywy mojego pokolenia była to recenzja miażdżąca. Okazało się, że "...dzieści" to neandertalczyk wobec "...siąt", że w moim pokoleniu zaledwie się początkuje, pohukuje, zaczyna, natomiast w pokoleniu naszych ojców wszystko kwitnie. Nie wątpię, nie śmiem zaprzeczać. Ale zastanawiam się nad istotnymi różnicami w oglądzie rzeczywistości w pokoleniu urodzonym w latach pięćdziesiątych, sześćdziesiątych, a pokoleniem młodszym. Owo młodsze pokolenie - naturalnie z pewnymi wyjątkami - bardzo silnie zainteresowane jest kreacją nowego stylu wyrażania prywatności, łączącego swoisty ekshibicjonizm z wysoce przerafinowaną formą ekspresji artystycznego przetworzenia odbicia zastanego świata. To nieuchronnie rodzi potrzebę fenomenologicznego ujmowania poszczególnych postaw, w takim aspekcie np. szkoła polska lat sześćdziesiątych czy siedemdziesiątych to anachronizm rodem z ery gramofonów. To jasne, że pokolenie 50-latków góruje - jakżeby inaczej - sprawnością warsztatową, doświadczeniem, również świadomością pokoleniowej tożsamości. Ale wynika to m.in. z tego, że w pokoleniu naszych ojców stabilizacja, stabilność estetyczna jest walorem, cechą o którą się zabiega, wręcz walczy. Wykucie własnego stylu wypowiadania się poprzez dźwięki jest zatem priorytetem kompozytora, jak zresztą zadeklarował w rozmowie prywatnej Tadeusz Wielecki, kompozytor o niezwykle wyrazistym i indywidualnym stylu. Śmiem twierdzić, że podobne podejście cechuje również i Krzysztofa Pendereckiego, twórcę rozpoznawalnego niemal bezbłędnie już po kilku dźwiękach.
A tymczasem Aleksandra Gryka, enfant terrible oraz czołowa awangardzistka mojego pokolenia jawnie kontestuje istnienie jakichkolwiek "duchów pokolenia" ("nie wierzę w duchy" - jak zaświadcza wywiad telewizyjny sprzed 3 lat zrealizowany przy okazji projektu "Nowe Generacje"). Mało tego, uważa ona poszukiwanie własnego języka estetycznego za kwestię drugorzędną. To samo potwierdzają moje rozmowy z kompozytorami tego pokolenia, m.in. z Wojciechem Zychem - dla nas imperatyw autonomii środków nie jest tak silny, jak imperatyw wymowności, docierania do istoty rzeczy. Nie styl jest więc ważny, lecz przekaz. Styl może się nawet zapętlić w daleko idącym samozapędzeniu, ale niezależnie od okoliczności młodym twórcom przedstawia się to zaledwie jako moda. Za to istota przekazu - coś leżącego głębiej, w pokładach znacznie mniej eksternalizowanych - to jest istotne najbardziej. Powraca zatem idea Ives'owska, idea prymatu przekazu odbicia świata zastanego, wyższości treści nad estetycznym "ubrankiem". Idea pracy nad tym, co oferuje zastana rzeczywistość, nawet owa nieznośnie skrzecząca, bez zbytniej dbałości o indywidualność wypowiedzi. Albowiem - jak zdają się twierdzić młodzi kompozytorzy - dobry twórca nie musi dbać o własny styl, albowiem go samoistnie posiada.
Można oczywiście podejść do kwestii dialogu z rzeczywistością w sposób poetycki, podobnie, jak uczynił Wojciech Widłak (ur. 1971) w symfonicznym Wziemięwzięciu. Tragedia zamachu terrorystycznego z dnia 11 września 2001 roku stała się dla kompozytora impulsem do stworzenia fresku o silnie metaforycznym wydźwięku, ważniejszy dla Widłaka staje się bowiem aspekt osobisty, ucieleśniony poezją Ernesta Brylla, aniżeli wymowne i jednoznaczne stylistycznie epatowanie cierpieniem. Wziemięwzięcie - utwór rekomendowany na ostatniej trybunie UNESCO w Paryżu - to dzieło stonowane, zaplanowane w formie łukowej, czytelne w przebiegu i rozwijające się z dbałością o klarowność struktur motywicznych. Nawet niespokojne wystąpienia waltorni czy kulminacyjne partie instrumentów blaszanych nie budzą zarzutów o bruityzm, jednakowoż korespondują z przewodnią ideą utworu.
Nieco inaczej z kolei postąpił niżej podpisany [Maciej Jabłoński] (ur. 1974) w 5. Symfonii, będącej odbiciem psychologicznego portretu współczesnego człowieka - z jednej strony poddanego wciąż skrajnie zróżnicowanym bodźcom zewnętrznym, z drugiej zaś rozpaczliwie poszukującego własnego miejsca w świecie (co dobitnie podkreślają silne napięcia w tej muzyce, a zwłaszcza dwa chaotyczne wyładowania na samym końcu utworu). Emocjonalny rozdźwięk pomiędzy silnymi pragnieniami (kreowanymi wciąż m.in. przez media) a chaosem współczesnego życia nieodmiennie stanowi oś moich poczynań od kilku lat.
Innego rodzaju kreacja artystycznego przetworzenia świata zastanego zawarta jest w introwertycznych, niekiedy nawet egocentrycznych (podkreślam - w pozytywnym rozumieniu) ujęciach Dobromiły Jaskot, Tomasza Praszczałka (ur. 1982), Jacka Kity (ur. 1982) czy Katarzyny Szwed (ur. 1980). Dlaczego używam tutaj epitetu "egocentryczny"...? Otóż dlatego, że wspomniani twórcy, podobnie jak i wielu ich rówieśników, zdaje się drążyć pokłady osobistych, intymnych nieomal pokładów własnej psychiki, refleksji powstających w zderzeniu oczekiwań z rzeczywistością otaczającego ich świata. Dlatego w tej muzyce trudno doszukiwać się dramatyzmu, wybuchów gniewu i epatacji patosem. Osią artystycznego działania staje się świat wewnętrzny, przemyślany, osobisty i nieco ściszony. Zauważmy przy tym tendencję młodych twórców do wypowiedzi skrótowych, niezbyt rozbudowanych, jak gdyby autorzy odżegnywali się od zanadto męczącego odbiorcę stylu wypowiedzi. Jest zresztą w tym podejściu spora doza pokory, jak gdyby owi kompozytorzy unikali porywania się z motyką na słońce w postaci tworzenia dzieł wymownych, dotyczących wielkich tematów i głębokich doświadczeń.
Klarowność i poukładanie, choć z drugim dnem to cechy, które odnajduję w dziełach kompozytorów z Wrocławia. Oczywiście - stawianie na jednej płaszczyźnie estetyki Agaty Zubel, Cezarego Duchnowskiego (ur. 1971) i Marcina Bortnowskiego (ur. 1971) byłoby bluźnierstwem, jednakowoż elementem wspólnym jest u wspomnianych przywiązanie do czytelności wyrażania estetycznych refleksji. Bortnowski, urodzony strukturalista, unika rozpasania formy, skupiając się na eksponowaniu prekompozycyjnie cyzelowanych modeli w dość zawężonym świecie harmonicznych upostaciowań i przywiązania do klasycznych form. Duchnowski - silnie związany ze swoim komputerem - daje wyraz bezpretensjonalnemu i czytelnemu konceptowi prezentacji głębokich i oryginalnych idei (cykl monad). Z kolei sztuka Agaty Zubel, niespotykanej w swoim mistrzostwie wokalistce, w znakomity sposób wykorzystuje zdobycze warsztatu wykonawczego, dzięki czemu jej utwory emanują wirtuozerią i zmysłową wręcz przyjemnością zarówno odtwarzania jak i słuchania, czego dobrym przykładem jest 2. Symfonia kompozytorki, dzieło par exellence widowiskowe i ciekawie wykorzystujące możliwości topofonii brzmienia zespołu symfonicznego rozmieszczonego wokół publiczności.
Przyjemność odbioru zdaje się determinować twórczość najmłodszych postaci, Jacka Ajdinowicia (ur. 1985), Dagmary Jack (ur. 1984), Marcina Gumieli (ur. 1984), Bartosza Kowalskiego-Banasewicza (ur. 1978), Jakuba Ciupińskiego (ur. 1982) - trudno bowiem zaprzeczyć obecności w ich postawach silnych związków z estetyką neoklasycystyczną, estetyką dla nieco starszych twórców jawnie anachroniczną, używając żargonowego sformułowania dwudziestolatków "oldskulową". Wspomniani kompozytorzy nie obawiają się posądzenia o anachronizm, o hołdowanie dawno przebrzmiałym ideom, przez co ich sztuka emanuje bezpretensjonalnością i przystępnością. Nie musi to oczywiście oznaczać uproszczenia, co udowadnia dyplomowa Suita Ciupińskiego, z kapitalnie wykorzystaną warstwą elektroniczną i umiejętnym posłużeniem się techniką zapętleń, tzw. "loopów". Niezależnie jednak od stopnia zaawansowania technologicznego jest to muzyka odżegnująca się od wielkich porywów emocjonalnych, daleka od przeżywania romantycznych uniesień czy ekspresjonistycznych zrywów. Jest to sztuka wyraźnie nakierowana na stworzenie sytuacji przyjemnego odbioru, reprezentująca postrzeganie sztuki jako divertissement, jako zabawy, rozrywki (sic!) na wysokim poziomie.
W tym miejscu pozwolę sobie na wyrażenie nieco bardziej osobistych przemyśleń. Dwa lata temu miałem okazję być świadkiem pierwszego wykonania Ładnienia Pawła Mykietyna, utworu niezwykle ważnego w ewolucji estetyki tego kompozytora. Był to bardzo ważny moment, który uzmysłowił mi zaistnienie pewnego przełomu, zwrotu w estetyce Mykietyna. Nie bacząc na reakcję środowiska dał Mykietyn niezwykle przejmującą, osobistą, nieomal intymną refleksję na temat tekstu Świetlickiego, będącego gorzką diagnozą życia w oczach wrażliwego artysty. Na tym samym koncercie miała miejsce premiera Przyjaciół Kaspara Hausera Zycha - utworu stanowiącego wyrafinowane połączenie warsztatu wysokiej klasy z manifestacją umiejętności muzycznego malarstwa - i to w sensie jak najbardziej niebanalnym, współczesnym, dalekim od prostej programowości.
Wtedy właśnie, dwa lata temu uzmysłowiłem sobie, że konstytuowanie się panoramicznego rozkładu postaw w moim pokoleniu dobiegło końca. Dotknięcie sedna, istoty w artystycznych wypowiedziach Mykietyna, Zycha, Gryki rzuca w rezultacie nowe światło na poczynania kompozytorów młodszych. Stopniowo okres poszukiwań przeistoczył się w okres dawania świadectwa postrzeganej prawdzie. Oczywiście - subiektywne podkreślanie ważności dokonań wspomnianych kompozytorów koresponduje z moimi osobistymi preferencjami estetycznymi, przyznaję - po prostu lubię muzykę wyrazistą, wymowną, trudną, osobiście przedkładam muzykę niepokoju (obecnego nawet w pozornie stonowanym Interialcell Oli Gryki) nad dzieła subtelne, stonowane i wysmakowane. Ale oddziaływanie tego typu ekspresji nie byłoby możliwe bez ukonstytuowania się całokształtu kontekstu - innymi słowy bez pluralizmu postaw nie można podejmować uczciwej próby formułowania wniosków, jakie jest owo najmłodsze pokolenie polskich kompozytorów.
A zatem - jakie ono jest?
Próby znalezienia odpowiedzi na owo pytanie podejmowane były od dawna. Przy okazji projektu "Warszawska Jesień - nowa generacja" (2003) pojawiła się idea określenia młodego pokolenia pod jakimś wspólnym szyldem, aczkolwiek próby te spaliły na panewce. Kolejni indagowani twórcy oddalali ten temat, niezależnie od wieku. Podobnie reagowali Michał Talma-Sutt (ur. 1968) i Aleksandraa Gryka, Ewa Trębacz (ur. 1973) i Cezary Duchnowski. Kolejną próbą był - bardzo ważny moim zdaniem - cykl wywiadów z młodymi kompozytorami, opublikowany w trzecim numerze "Glissanda" [zob. www.glissando.pl] z 2005 roku. Ewa Szczecińska, Jan Topolski, Michał Mendyk i Daniel Cichy usiłowali z wielkim zapałem wydobyć co nieco z przedstawicieli pokolenia dwudziestokilkuletnich kompozytorów - na próżno jednak. Sążniste, naznaczone świadomością etosu kompozytora wypowiedzi Wojciecha Zycha, pełne dezynwoltury zdania Oli Gryki czy emanujące nieco ezoteryką refleksje Dobromiły Jaskot (że nie wspomnę o ironicznym Tomaszu Praszczałku) nie dawały najmniejszych podstaw do wykreowania wspólnego mianownika, być może każdy z tych twórców zajęty jest niemal wyłącznie własnym światem i nie zamierza "współpracować" z innymi celem stworzenia nowej szkoły polskiej. Mało tego - niektórzy twórcy jawnie odcinają się od swoich starszych kolegów po fachu, czego dowodem są słowa Michała Talmy-Sutta: "Kicz w muzyce? Koncert fortepianowy Pendereckiego?"
Jak zatem widać - sami zainteresowani nie są zainteresowani w precyzyjnym ustalaniu granic czy cech własnego pokoleniowego podwórka, czemu ja się nie dziwię. Nie leży to bowiem w kręgu zainteresowań tego pokolenia, które zdaje się nie dostrzegać zagrożeń dla własnej tożsamości. Nie tylko nie pragną oni mówić wspólnym językiem, ale i nie zamartwiają się zbytnio, że ten własny język może być zbyt słabo rozpoznawalny. Ciekaw zatem jestem, jak owe postawy będą ewoluować w przyszłości, są to przecież twórcy o skrystalizowanych zapatrywaniach estetycznych.
Autor: Maciej Jabłoński - kompozytor, wykładowca Akademii Muzycznej w Krakowie, publicysta i popularyzator muzyki współczesnej, współpracuje z Polskim Wydawnictwem Muzycznym, Polskim Radiem, "Ruchem Muzycznym", "Glissando" i in.