"Tramwaj zwany pożądaniem" - Brando czyli Kowalski
-Ty zdrowy, pewny siebie Polaczku - skąd możesz wiedzieć, co to niepokój? - pyta Blanche swego szwagra w filmie Elii Kazana.
-Nie jestem Polaczkiem! Ludzie z Polski to Polacy, nie Polaczki. A ja jestem w stu procentach Amerykaninem. Urodziłem się w największym kraju na świecie i jestem z tego dumny! Nigdy już nie nazywaj mnie Polaczkiem!
Brutalny, władczy i silny – taki był najsłynniejszy Kowalski amerykańskiego kina. Stanley Kowalski, w którego postać w 1951 roku wcielał się Marlon Brando w "Tramwaju zwanym pożądaniem" Elii Kazana był odpychający i uwodzicielski zarazem. Nie potrafił panować nad emocjami i ciągle pił alkohol, ale jednocześnie był bodaj najprzystojniejszym brutalem, jakiego wydało powojenne kino amerykańskie.
Dla Marlona Brando rola Kowalskiego stała się pierwszą przepustką do wielkiej kariery. Kiedy w 1947 roku na deskach teatru zaczynał grać postać mizoginicznego twardziela ze sztuki Tennessee Williamsa, dostawał za swą pracę 550 dolarów tygodniowo. Cztery lata później, za filmową adaptację dostał już 80 000 dolarów, a czterdzieści pięć lat (i wiele znakomitych ról) później za dziesięciominutową rolę w "Kolumbie odkrywcy" Johna Glena zgarnął okrągłe pięć milionów dolarów– prawie dziesięć tysięcy razy więcej niż wynosiła jego młodzieńcza tygodniówka.
"Gran Torino" - Clint Eastwood leczy rasizm
Stanley nie był jedynym niesympatycznym Polakiem, jakiego portretowali amerykańscy twórcy. Równie nieprzyjemny był inny Kowalski - Walt grany przez Clinta Eastwooda w "Gran Torino". Stary rasista wciąż opowiadał dowcipy o czarnoskórych i Indianach, a gdy do domu obok wprowadziłasię rodzina azjatyckich imigrantów, Walt patrzył na nich z pogardą.
Ale koniec końców Walt Kowalski u Eastwooda okazywał się ucieleśnieniem amerykańskich wartości. Facet, który przed laty walczył w Wietnamie, po latach znów stawał do walki - tym razem w obronie słabszych. Aby ochronić chłopaka z sąsiedztwa przed młodymi gangsterami, gotów był poświęcić życie. Clint Eastwood swym filmem uciekał od stereotypowego obrazu Polaka w Ameryce i pokazywał, że potomkowie polskich imigrantów to nie tylko żałosne "Polaczki" (jak słynna rodzinka ze "Ściganego" Andrew Daviesa), ale też ostoja amerykańskich wartości.
"Znikający punkt" Kowalski do Polski, Kamiński do Hollywood
W filmie Eastwooda kluczowym rekwizytem był tytułowy samochód – Ford Gran Torino, którego Walt Kowalski przekazywał swemu młodemu przyjacielowi z sąsiedztwa. Filmowi Kowalscy w ogóle są miłośnikami motoryzacji, a ich samochody stanowią symbol amerykańskich wartości. Taką samą rolę pełnił bowiem Dodge Challenger z 1970 roku w "Znikającym punkcie" Richarda C. Sarafiana z 1971 roku. Bohaterem tego filmu drogi był Kowalski, były rajdowiec zatrudniony przez firmę zajmującej się przewozem samochodów. Pewnego dnia Kowalski przyjmuje zakład, że przejedzie z Denver do San Francisco w ciągu 15 godzin. Wsiada więc w samochód i pędzi na złamanie karku, ściągając na siebie uwagę policjantów, którzy urządzają wielki pościg za szalonym kierowcą.
Po latach film Sarafiana stał się klasykiem amerykańskiego kina kontestacji i jednym z najsłynniejszych hollywoodzkich filmów drogi. Mimo że Sarafian udzielał na jego temat wielu wywiadów, nie wiadomo, dlaczego bohater jego filmu nosił polskie nazwisko. Faktem jest natomiast, że ten buntownik z wyboru ma w sobie sporo cech przypisywanych Polakom. Anarchista, który swą wolność ceni bardziej niż życie mógłby się świetnie odnaleźć nad Wisłą.
Z filmem Sarafiana wiąże się jeszcze jeden polsko-hollywodzki akcent. To właśnie "Znikający punkt" był przełomowym obrazem w życiu Janusza Kamińskiego, polskiego operatora filmów Stevena Spielberga. Kamiński obejrzał ten film jako szesnastolatek i zachwycił się opowieścią o potrzebie wolności, której nie można pokonać. Dla młodego Kamińskiego była to opowieść o marzeniu, które trzeba gonić i przeszkodach, które należy pokonać. Po latach w New York Timesie wspominał:
Dla większości polskich dzieciaków Ameryka była po prostu dobrym miejscem do życia. Ja widziałem w niej nie tyle kraj bogactwa, gdzie każdy ma swój własny samochód i dom, ale jako kraj wolności, gdzie każdy jest wolny(….) Oto dlaczego tak bardzo chciałem tu przyjechać".
"Łowca androidów" - replikant z wąsem
Kowalscy prawie zawsze przestawiani byli jako faceci twardzi i niebezpieczni. Nie inaczej było z Leonem Kowalskim (granym przez Briona Jamesa) w "Łowcy Androidów". Nie miał seksapilu Marlona Brando ani buntowniczej natury Barry’ego Newmana, miał za wąs, dzięki któremu łatwiej odnaleźć w nim ślady stereotypowego Polaka.
W przeciwieństwie do swych poprzedników Leon nie był człowiekiem, lecz replikantem. Niebezpiecznym quasi-robotem, który musi zostać "wycofany z obiegu" - czyli zabity. Aby jednak nie popełnić pomyłki i nie uśmiercić człowieka identycznego jak jego replikant, łowcy androidów z filmu Scotta przeprowadzali na przyszłych ofiarach test na człowieczeństwo. O tym, jak niebezpieczne bywają jego wyniki przekonuje powyższe nagranie.
"Pingwiny z Madagaskaru" – Kowalski, pingwin renesansu
To nie ostatni Kowalski, który nie jest człowiekiem. To samo nazwisko nosi także jeden z "Pingwinów z Madagascaru". Dlaczego nosi polskie nazwisko? Nie wiadomo. Wiadomo natomiast, że jest najzabawniejszym osobnikiem całej pingwiniej bandy. Pingwin Kowalski jest nie tylko świetnym zwiadowcą, ale też uwodzicielem kobiet, piosenkarzem, poetą i tancerzem.
"Grawitacja" - Matt Kowalsky czyli Mister Universe
Kowalski z Madagaskaru to z pewnością najbardziej pewny siebie spośród wszystkich filmowych Kowalskich. Chyba nawet Stanley grany przez Marlona Brando musiałby mu pozazdrościć powodzenia u płci przeciwnej. Jedyną konkurencją dla czarno-białego koleżki mógłby być jedynie Matt Kowalsky. Bohater "Grawitacji" grany przez George’a Clooneya nawet w dziwacznym skafandrze pozostaje czarującym amantem. Bohater Clooneya nie był jednak pierwszym mężczyzną z rodu Kowalskich, który odwiedził kosmos. Takie samo nazwisko, pisane jednak przez "y" na końcu, nosił major Charles Kawalsky z "Gwiezdnych wrót", w którego wcielali się zarówno John Diehl jak i znany z serialowej wersji Jay Acovone.
"Na południe", czyli Ray Kowalski
Serialowy rodowód miał także najsympatyczniejszy z ekranowych Kowalskich. Nie stworzyli go Amerykanie, lecz Kanadyjczycy. W serialu "Na Południe" realizowanym w latach 90-tych oficer kanadyjskiej policji konnej w poszukiwaniu sprawiedliwości i morderców swego ojca przybywał do Chicago, by w wielkomiejskiej dżungli walczyć z gangsterami. Jego przewodnikami po mieście i mapie przestępczego świata byli miejscowi gliniarze. Wśród nich nie zabrakło Polaka, Raya Kowalskiego, detektywa granego przez charyzmatycznego Calluma Keitha Renniego. Szybko zaskarbił sobie sympatię amerykańskiej i polskiej publiczności, dzięki czemu do dziś w Internecie znaleźć można tego typu kompilacje scen z jego udziałem.
Pani Kowalska, czyli ukochana Lexa Luthora
Nie wiadomo, dlaczego w tłumie filmowych Kowalskich spotykamy niemal wyłącznie mężczyzn. Faktem jest jednak, że polskie bohaterki pojawiają się w amerykańskich filmach rzadziej aniżeli panowie. Wśród nielicznych białogłowych z rodziny Kowalskich jest Kitty Kowalski, dziewczyna Lexa Luthora (Kevin Spacey), głównego wroga Supermana z "Superman: Powrót" Briana Singera. Grana przez Parker Posey była trochę naiwna, trochę głupiutka, przez co stawała się narzędziem w rękach demonicznego złoczyńcy.
O tym, że Hollywood woli Kowalskich płci męskiej, przekonała się bohaterka filmu "Hot Shots" Jima Abrahamsa z 1991 roku. Blondynka grana przez Kristy Swanson w jednej ze scen mówi do głównego bohatera (Charlie Sheen): " Jesteś równym gościem!", na co ten odpowiada "Ty też!". Widocznie dla filmowych bohaterów nazwisko Kowalski zarezerwowane jest dla twardzieli pokroju Brando, Eastwooda i Clooneya.
Źródła: New York Times, "Zrozumieć Hollywood. Równanie z niewiadomą" David Thompson, wyd. pol. Twój Styl 2006.