Fascynująca jest też inna postać kobieca w pańskiej książce. To Elsa Perbel – sekretarka i powiernica tajemnic brata pańskiego dziadka, Ernsta Basta. Przeciwieństwo Pauline.
Perbel pochodziła ze słoweńskiej rodziny. W domu rodziców mówiła po słoweńsku i do pierwszej szkoły chodziła w Karyntii. Jakimś sposobem, do tej pory nie wiem jakim, coś się w jej życiu zmieniło. Prawdopodobnie wpłynęło na nią spotkanie z Ernstem Bastem, młodszym bratem mojego dziadka i postanowiła dołączyć do Niemców. Tak się to zresztą odbywało często – ludzie zmieniali strony. I chociaż była wychowana jako Słowenka, to stała się z czasem zagorzałą nazistką. Po wojnie została aresztowana i skazana na półtora roku więzienia.
Za to, że brała udział w znęcaniu się nad amerykańskimi jeńcami w marcu 1945 roku. To ironia losu, że Słowenka poszła do więzienia za wielkoniemieckie przekonania.
Poznałem pannę Perbel jeszcze w domu wuja Ernsta, który zmarł w 1982. To była taka niewysoka kobieta, bardzo ostra, której wszyscy się bali. Do ostatniego tchu pozostała nazistką. Tak samo zresztą jak mój wujek, mój dziadek, mój ojciec i moja babka, która była niejako głównym ideologiem naszej rodziny. To ona mnie w dużej mierze wychowywała.
W pewnym momencie jednak zerwał pan z babką relacje.
Kiedy wybrałem dla siebie inną drogę, to powiedziałem: "Babciu, ja mam tego dosyć, nie chcę cię znać". To było idiotyczne z mojej strony i bardzo się tego dzisiaj wstydzę. Można to było inaczej załatwić, nie stawiać sprawy na ostrzu noża, ale miałem wtedy 22 lata.
Z kolei dziadka opisuje pan jako ciepłego i troskliwego starszego pana.
Był świetnym gawędziarzem, ale nie opowiadał wszystkiego, co się w naszej rodzinie wydarzyło, tylko bardzo często snuł własne opowieści, oderwane od prawdy. Był zapalonym myśliwym, miał swoje ulubione miejsce, do którego regularnie jeździł przed wojną – leśną chatę w Kočevskim Rogu.
"Gdzie mógł wieść kawalerskie życie i do woli polować" – jak pan pisze.
Jeździł tam aż do wybuchu wojny, dopóki jeszcze było to dozwolone. Więc ja te słoweńskie strony, o których piszę w "Kobiecie bez grobu" – Laško i Kočewski Róg – znałem od dziecka z opowiadań dziadka. O rodzinie za to nic nie opowiadał, a już w szczególności milczał na temat swoich sióstr, które dla niego jakby nie istniały. Mnie, dziecku, malował idylliczny obraz tamtych stron, ale relacji pomiędzy Słoweńcami i Niemcami nie dotykał wcale. Tylko moja babcia mówiła, że Słoweńcy są do niczego, a Polacy to już najgorsi. Może byłem za mały i nie chcieli przy dziecku rozmawiać o tych sprawach. Ale jednak ten duch nazizmu, nienawiści do sąsiada pozostał w tej rodzinie. To pamiętam doskonale. Młodszy brat mojego ojca, który zmarł parę lat temu, był załamany, gdy zdecydowałem się studiować w Polsce. Tak samo moja babcia. Mówili: "Jak to?! Jak możesz? W Polsce? Przecież to jest obcy naród!". Dla nich to było niewyobrażalne, że ktoś z naszej wielkoniemieckiej rodziny wybiera się w te strony pobierać nauki.
Czyli nie udało im się zrobić z pana "prawdziwego" Niemca.
Z pewnością mam niektóre cechy, które mi zaszczepiono w dzieciństwie. W takiej, a nie innej rodzinie zostałem wychowany. Prawdziwy niemiecki mężczyzna nie płacze, nie skarży się, że go coś boli, jest twardy i odważny. Mam to w sobie do dziś, co odbija się w dyskusjach z moim synem na temat tego, jak on wychował swojego syna. Mój wnuk jest delikatnym, wrażliwym dzieckiem. Pamiętam, jak był ze mną na wsi i chciałem go posadzić na traktor do koszenia trawy, ale on nie chciał. Bał się, że coś złego mu się stanie. Gdyby mnie w wieku pięciu lat ktoś powiedział: "Siadaj na traktor" – wielki czy mały, wszystko jedno – to bym wskoczył od razu bez wahania. Chciałbym za wszelką cenę dowieść, że jestem odważny i że się nie boję. Tak zostałem wychowany. Dziś są inne czasy
Z tego co pan mówi, nie tylko mężczyźni, ale i kobiety w pańskiej rodzinie były "twarde".
Tak było, ale tylko częściowo. Panna Erbel, którą traktowano jak krewną, była bardzo surowa. Babcia też była twardym człowiekiem. Nigdy nie przyznała, że Niemcy robili coś złego Polakom czy Żydom. Nie. To zawsze była wina innych, a myśmy się tylko bronili... Kobiety często się włączały do nazizmu, to jest dosyć dokładnie opisane w literaturze historycznej, często służyły w obozach koncentracyjnych. Ale już w starszym pokoleniu w mojej rodzinie tak nie było. Moi pradziadkowie mieli czterech synów i cztery córki. Jedna wyszła za Austriaka, druga za Żyda, trzecia za Chorwata, a czwarta za Słoweńca. Ideologia nie przesądziła o ich wyborach, a przecież były wychowywane tak samo. Może działo się tak dlatego, że one nie studiowały i w związku z tym nie należały do korporacji studenckiej Germania, gdzie młodzi mężczyźni uczyli się antysemityzmu, antyslawizmu i wielkoniemieckiego myślenia, które wpajało przekonanie, że to my urzędujemy w Europie i że świat należy do nas. Kobiety nie znały tego. Moja rodzina jest przykładem tego, jak pogmatwane były te losy i jak nieoczywiste były wybory w obrębie jednego domu.
Pańska książka pokazuje też, że Austriacy to bardzo niejednorodny naród.
Bo wszyscy jesteśmy w tej części Europy do pewnego stopnia mieszańcami. A naród austriacki jest bardzo późnym i wyimaginowanym pojęciem. Przedtem w Austrii żyło wiele narodów: Niemcy, Czesi, w Galicji żyli Polacy i Ukraińcy, no i byli też Słoweńcy. My Austriacy nie jesteśmy jakimś czystym narodem, nie możemy o sobie powiedzieć, że żyjemy tu już 800 lat i nie było przed nami wcześniej żadnej innej nacji. Oczywiście że były i bardzo dobrze. W Wiedniu w XIX wieku pojawiło się bardzo wielu Czechów, którzy niejako zbudowali to miasto. Osiedlali się głównie w dziesiątej dzielnicy i już tam zostali. Dziś w tej części miasta mieszkają głównie Turcy. Jak widać, zawsze byli tu ludzie różnego pochodzenia narodowościowego. Na przykład ja siedzę teraz na wsi przy granicy ze Słowenią, skąd przyjeżdża do mnie mój pracownik, a z kolei sprzątaczka przyjeżdża z Węgier. I dla mnie to jest normalne. Panna Perbel była Słowenką, a została Niemką. Szwagier mojego dziadka nazywał się Guido i był pół-Żydem, a potem przyłączył się do nacjonalistycznych Ustaszy w Chorwacji. To się wydaje nienormalne, ale przecież on wrósł w moją rodzinę, gdzie wielkoniemieckość i germanizm były najważniejsze. I ten biedy Guido w to wsiąknął. Ja też zostałem wychowany w tym duchu i gdybym w pewnym momencie się nie oderwał od mojej rodziny, to pewnie wstąpiłbym do nacjonalistycznej korporacji studenckiej, które do dziś istnieją i są ważne w Austrii.
Czy czuje się pan zakładnikiem historii rodzinnej?
W pewnym sensie jest to przekleństwo, bo nie mogę się od tej historii oderwać, ona ciągle mnie śledzi, trafiam na coraz to nowe informacje, przychodzą do mnie listy, e-maile od ludzi, którzy chcą mi coś przekazać na ten temat. Ta historia jest przez to nadal żywa. Na dodatek staje się coraz bardziej aktualna, bo znowu w Europie – zresztą nie tylko tu, ale szczególnie na naszym kontynencie – obserwujemy powrót ostrego nacjonalizmu. Takiego, który wyklucza innego człowieka, zamyka się na sąsiada. Słychać głosy, że należy zamknąć granice. Dawne pojęcia i hasła wracają, widzę tu różne paralele do czasów przedwojennych i z tą myślą też pisałem "Kobietę bez grobu".
Co sprawiło, że te podobieństwa historyczne się wyostrzyły? Kryzys migracyjny z 2015 roku?
To się zaczęło jeszcze wcześniej, przejawy nacjonalizmu było widać choćby na Węgrzech czy w Austrii przed 2015 rokiem, ale kryzys migracyjny to wzmocnił i stanowił dobry powód, by domagać się zamknięcia granic.