Elżbieta Czyżewska i Magda Dygat-Dudzińska; fot. Andrzej Dudziński
Kiedy myślę o Elżbiecie Czyżewskiej, pierwsza rzecz, jaka mi się nasuwa, to jej absolutne poczucie niezależności. Jest tak silnie związane z jej osobowością, że dzięki niemu żyje całkowicie pozbawiona strachu, jakby wszystko, co przez lata działo się wokół niej, było tylko tematem do rozmów, scenariuszem filmowym, fikcją potrzebną do komentowania i dyskusji. Jej umiejętność ignorowania przeciwności losu daje jej nad tym losem przewagę. Nieskrępowanie obowiązkami i brak poczucia wdzięczności to następne bardzo ważne cechy jej charakteru.
Elżbieta ma ciekawość życia błyskotliwej, wybitnie inteligentnej dziewczynki, a jej szczery, czysty śmiech kojarzy się z radością dziecka fruwającego na huśtawce. Pisząc to, mam na myśli naturalny niezniszczalny dziewczęcy wdzięk, który większość kobiet traci z latami. Czasami wydaje się, że jest zagubiona, pozornie oszukiwana czy wykorzystywana - w rzeczywistości jednak żenuje tych, którzy próbują ją przechytrzyć. Elżbieta egzystuje ponad dumą, zazdrością i zawiścią. Stara się ich nie zauważać. Jej ekscentryczny styl życia polega na nierozgraniczaniu życia od sztuki. A mimo to jest zawsze bardzo świadoma wszystkiego, co się wokół niej dzieje.
Po marcowych wydarzeniach 1968 roku wyjechała ze swoim mężem, Davidem Halberstamen, dziennikarzem "New York Timesa", do Ameryki. Była wtedy jedną z najbardziej popularnych, lubianych i utalentowanych aktorek w Polsce. Poza talentem, miała osobowość i inteligencję. Poza urodą i wdziękiem była seksowna bez wulgarności.
Po roli Maggie w Po upadku Artura Millera - który widział przedstawienie, będąc przejazdem w Warszawie, i zachwycił się jej interpretacją tej postaci - nie miała właściwie konkurencji. David Halberstam został z Polski wyproszony i Elżbieta, przy akompaniamencie obrzydliwych ataków polskich dziennikarzy (wśród nich i tych, którzy dotąd uchodzili za przyjaciół) opuściła kraj razem z mężem. W Ameryce, co prawda, nie powtórzyła polskiego sukcesu, ale zdobyła stałą i silną reputację, grając w wielu sztukach teatralnych, filmach i telewizyjnych produkcjach. Dostała "Obie Award" - nagrodę dla najlepszej aktorki Off-Broadway - nagroda od której zaczęła się wielka kariera Dustina Hoffmana. Elżbieta ceniona jest przez krytyków za oryginalność i talent.
Znamy się od wielu lat. Poznałyśmy się w Polsce, w Nowym Jorku stało się oczywiste, że tworzymy emigracyjną rodzinę. Poza wspólnym spędzaniem świąt religijnych i świeckich, obowiązkowo oglądamy razem co roku Oscary. Mamy zresztą z Elżbietą umowę, którą ja na niej wymusiłam: jeżeli dostanie któregoś dnia Oscara powie, odbierając statuetkę: - Nie byłoby mnie tutaj, gdyby nie moja przyjaciółka Magda, dziękuję ci za poparcie i wiarę we mnie. - Ten żart zaczął się dawno i co roku się uaktualnia, ale tak naprawdę uważam, że Elżbieta zasługuje na Oscara i wierzę, że powinna wspomnieć o mnie, zaraz po słowach: - This is one night I wish I smoked and drank. - To jest ta jedna noc w życiu, kiedy żałuję, że nie palę i nie piję.
Kilka razy, totalnie bezskutecznie, próbowałam oduczyć Elżbietę od palenia. Potem nie odzywałyśmy się do siebie przez jakiś czas.
Najdłużej nie rozmawiałyśmy ze sobą po kłótni, w której stanęła w obronie kogoś, kogo nie lubię. Nie pamiętam, czy się z tego wycofała, ale po tygodniu ciszy przysłała mi telegram: "Przepraszam, przepraszam i błagam o przebaczenie". W kilka lat później, po awanturze, której tematem była autentyczność Szekspira, przysłała mi książkę Looneya Szekspir zidentyfikowany z bilecikiem: - "Droga Magdusiu, błagam wróćmy do spraw mniej skomplikowanych".
Thomas Looney próbuje udowodnić, że niewykształcony aktor - kupiec ze Stratfordu, William Shakespeare, który nigdy nie opuścił Anglii, nie miał w domu ani jednej książki i nie pozostawił strony napisanej własną ręką - nie mógł być największym dramaturgiem wszech czasów.
Walt Whitman, Henry James, Ralph Waldo Emerson, Mark Twain, Sigmund Freud, Orson Welles, Tyrone Guthrie, Charlie Chaplin, Charles Dickens wierzyli, że tak wybitny człowiek renesansu, wykształcony w Cambridge i w Oxfordzie, Edward de Vere, będąc nieustannie w konflikcie z królową Elżbietą I i niejednokrotnie przez nią więziony, potrzebował Shakespeare'a jako frontu dla odpolityczniania znaczenia tekstów.
Po śmierci de Vere'a w 1604, Shakespeare wrócił do Stratfordu, zajął się interesami i zamilkł na zawsze.
Taka właśnie jest Ela, nie tylko, że ma zdolność przekonywania każdego do wszystkiego, to jeszcze doprowadza do tego, że przekonani - ja, w tym wypadku - usiłują przekonać innych.
Elżbieta kieruje się mottem: "Poznać i odrzucić". Nigdy nie wypowiada się na tematy, o których mało wie. Jest niesłychanie ambitna, nauczyła się pisać wszystkimi palcami, szybko i sprawnie, na swoim nowym laptopie, ale nie wiadomo po co, bo nie lubi pisać, nie odpisuje na e-maile, tylko na nie oddzwania. - Wolę żywy głos - mówi.
Jak każdy normalny Amerykanin, a teraz także i Polak, zamiast się spotykać, spędzamy godziny, rozmawiając przez telefon. Zaczynamy z Elżbietą rozmowy telefoniczne od środka zdania, a kończymy na: - No, to już nie mamy sobie nic do powiedzenia.
Próbowałam to zdanie na innych znajomych w Polsce, ale się poobrażali.
W 1981 roku poleciała do Polski kręcić film, nie było jej dwa miesiące. Mieszkała w hotelu Europejskim. W tym czasie na placu Zwycięstwa, teraz Piłsudskiego, leżał ułożony przez mieszkańców Warszawy krzyż z kwiatów dla właśnie zmarłego kardynała Wyszyńskiego. Paliły się na nim znicze i świeczki.
Jednej nocy Elżbieta zatrzymała się przed krzyżem z kwiatów, żeby odpalić od świeczki papierosa i znalazła się oko w oko z dwoma czarnymi oczkami i sterczącymi uszkami. Bezdomna suczka nazwana została przez Elżbietę Halinką na pamiątkę Haliny Mikołajskiej i przyleciała z nią do Nowego Jorku. W jakiś czas potem Elżbieta musiała wrócić do Polski na postsynchrony, a Halinka wylądowała u nas. W desperacji wyrwania się z domu w celu odnalezienia Eli rozszarpała nam kanapę i wygryzła część drzwi, łamiąc sobie przy tym większość paznokci.
Elżbieta Czyżewska podziwiana i kochana była przez wielu mężczyzn, ale nikt chyba nie dorównał Halince w miłości do Eli. Z wzajemnością zresztą.
Któregoś dnia Halinka, przywiązaną jak zwykle przed sklepem, znikła. Wszyscy znajomi przeczesywali Manhattan, Andrzej zrobił portret pamięciowy Halinki, który został rozlepiony w okolicy, nie był jednak wierny oryginałowi, bo kiedy w końcu po dwóch dniach zadzwonił telefon, głos w słuchawce zapytał: - Czy to pani zgubiła tego szczura?
Halinka była śliczna, miała kruczoczarną sierść i pyszczek małej foczki. Pojechaliśmy ją odebrać i Halinka na widok Elżbiety wykonała taniec, który można by porównać tylko do wybuchu radości Nurejewa, w chwilę po otrzymaniu w Paryżu azylu. Fruwała po mieszkaniu, przelatywała nad nami, aż w końcu oplotła się wokół Elżbiety jak bluszcz.
Łączy nas też grudniowe wspomnienie z 1981 roku. Na trzy dni przed Wigilią, w tydzień po ogłoszeniu stanu wojennego, poszliśmy do "Carnegi Deli" - żydowskiej restauracji przy Siódmej Alei na Manhattanie. Poza Elżbietą był jeszcze mój przyjaciel z dzieciństwa, Olek Gruszczyński, emigrant marcowy, wtedy ceniony duński operator filmowy, dziś ceniony amerykański operator i reżyser. Olek przyszedł ze swoim przyjacielem Duńczykiem. Zamówiliśmy barszcz i karpia w galarecie, ogórki kiszone i śledzie, dla podtrzymania tradycji. Nikt jednak, oprócz Duńczyka, nie jadł. Współczuł nam, ale głód wziął górę nad współczuciem. W wiszącym nad barem telewizorze od czasu do czasu pokazywały się czołgi sunące w ciszy po pustych ulicach, wojskowi ze skwaśniałymi twarzami poruszali ustami, a generał chował się sam przed sobą za ciemnymi okularami. Potem obraz znikał, pojawiały się niesłychanie radosne świąteczne reklamy z Mikołajami i pięknymi kobietami myjącymi włosy i znów wracali tupiący dla rozgrzewki żołnierze w zmarzniętym, zaśnieżonym kraju.
Kiedy znowu podszedł do nas kelner, Elżbieta powiedziała: - Jesteśmy Polakami, to naszą ojczyznę pokazują teraz w telewizji. - Kelner z niezadowolonego zrobił się wściekły. - To przez tę waszą cholerną rewolucję przerwali transmisję z meczu! I niech wam się nie wydaje, że będę się nad wami wzruszał, bo jestem czarny! - powiedział odchodząc, zostawiając nas w niemym zdziwieniu.
Za oknem potomkowie pasażerów "Mayflower" wychodzili ze sklepów obładowani paczkami.
Telewizor nad barem, dotąd z wyciszonym dźwiękiem, nagle głośno wrócił do meczu. Nie widzieliśmy kelnera przez długi czas. Przywlókł się w końcu i powiedział, że mecz się skończył, więc już nie będzie na nas zły. Znów pojawiły się ponure twarze w mundurach.
Poczuliśmy się opuszczeni, mieliśmy wrażenie, że nikogo z tych 7 milionów ludzi, zamieszkujących wyspę Manhattan i okolice, nie obchodzi los Polaków.
Nie mogliśmy wiedzieć, że w tym czasie prezydent Reagan, razem z sekretarzem stanu Alem Haigem, przekonywał członków swojego rządu, że trzeba pomóc rewolucji rozpoczętej w Polsce. "Musimy zdecydowanie przeciwstawić się tej przeklętej sile zła. Nasi sojusznicy w Europie powinni zdawać sobie sprawę, że to dla nich jedyna okazja i że jeżeli nas teraz nie poprą, zapłacą za to w przyszłości" - tak mówił wtedy Reagan. Ale my, nieświadomi tego, co dzieje się w Białym Domu, siedzieliśmy patrząc smętnie w dal, zostawiające nietknięte śledzie, karpie w galarecie i kiszone ogórki. Gdybyśmy wtedy wiedzieli, że już za zaledwie 8 lat zmienią się losy milionów Polaków, nie zmarnowałoby się tyle jedzenia.
Znajomi potwierdzają fakt twojego istnienia, kiedy słuchają i zapamiętują, co do nich mówisz, kiedy zadają pytania, pamiętają o urodzinach. - Nigdy nie daję prezentu, którego bym nie żałowała - mówi Elżbieta i to jest prawda.
Elżbieta nie dzieli z nikim swojego życia, jest wolna i niezależna, ale ceną za tę niezależność może być samotność. Nigdy nie odnosiłam wrażenia, że Elżbieta chciałaby, czy mogła poświęcić swoją wolność dla kogokolwiek i myślę, że samotność traktuje jako część życiowego scenariusza, bo wielka sztuka aktorska nie zawiera się w wyrazie twarzy i ruchu ciała, ale w ruchu myśli połączonej z duszą, przekazanej w formie intensywnej izolacji.
Fragment książki Mały alfabet Magdy i Andrzeja Dudzińskich. Wydawnictwo Literackie, Kraków 2009.
Zobacz również: Pożegnanie: Elżbieta Czyżewska (1938-2010)