Nasz przegląd letnisk artystów nie obejmuje tłumnie odwiedzanych uzdrowisk, jak Zakopane czy Sopot, choć i tam można się natknąć na znane twarze. Przypominamy te miejsca, które w powszechnej świadomości zaistniały dzięki wypoczywającym w nich twórcom. Podążamy tropem myśli Tadeusza Kantora, który uważał, że kiedy Pablo Picasso szedł paryską ulicą, to nie on zawdzięczał coś Paryżowi – raczej odwrotnie.
Zgon
Wieś Zgon, założona w 1708 roku, znajduje się w powiecie mrągowskim, w gminie Piecki, nad jeziorem Mokrym. Nazwa pochodzi nie od śmierci, tylko od zgonu (zaganiania) bydła do wodopoju. Tę mazurską enklawę ciszy i spokoju w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych XX wieku upodobali sobie artyści Studenckiego Teatru Satyryków.
Głównym atutem miejscowości jest jej zabytkowy charakter. Większość tamtejszych budynków ma ciekawą historię. W Zgonie mieszkał pisarz Igor Newerly.
Przed nami półkoliście ukazała się rzadkiej piękności osada. U drewnianych pomostów spokojnie kołysały się łodzie, a na brzegu w słońcu schły rybackie sieci i więcierze. Kolorowe domy wyglądały jak zbudowane z klocków. Nad czerwonymi dachówkami górował stożek wieży z dużym wiatrakiem.
[Jarosław Abramow-Newerly, "Lwy STS-u", Warszawa 2005]
Dzisiaj mieszkańcy Zgonu żyją głównie z turystyki. Zachowały się tu drewniane domy, co na Mazurach jest bardzo rzadkie.
Wakacje tradycyjnie spędzaliśmy na Mazurach, […] w Zgonie wraz z Andrzejem Drawiczem i Andrzejem Jareckim. Drawicz przyjeżdżał tu z początkiem wakacji i siedział do jesieni. Pracował w dziale kulturalnym "Sztandaru Młodych" i zobowiązany był do wykonania miesięcznej wierszówki. Swój gabinet miał w sadzie pod starą jabłonką, gdzie ustawił sobie stół. Tam, maczając pióro w kałamarzu, pracowicie pisał recenzje i artykuły, które potem wysyłał pocztą do Warszawy. W tym celu szedł na stację do Kurwi, która zmieniła nazwę na Karwicę Mazurską, gdzie w jednym pokoiku mieścił się oddział poczty z urzędującym poczmistrzem. […] W lipcu nadjechali Marek Lusztig z Ryśkiem Praczem, którzy wybierali się na dwutygodniowy spływ kajakowy PTTK. […] Wczesnym południem dotarliśmy do obozowiska PTTK w Sorkwitach, w którym czekało sporo wiary z STS-u, w tym Leszek Biskup, który płynął kajakiem ze Stasiem Mireńskim. Z koleżanek były Ziuta Utrata i Anka Tomczyk.
[Jarosław Abramow-Newerly, "Lwy STS-u", Warszawa 2005]
Przyjeżdżali także Andrzej Wiktor Piotrowski, Wojciech Solarz, Agnieszka Osiecka i Konrad Swinarski.
Chodziliśmy razem się kąpać. Kondzio opowiadał o swych teatralnych planach i namawiał Andrzeja [Jareckiego] i Agnieszkę do tłumaczenia songów Brechta.
[Jarosław Abramow-Newerly, "Lwy STS-u", Warszawa 2005]
Urokliwa wieś urzekła młodych ludzi z STS-u. Letni pobyt w Zgonie był dla nich odpoczynkiem, a zarazem czasem skupienia i pracy.
Wojciech Solarz: Kiedy STS wyjeżdżał do Zgonu na Mazury, to nie były to wyjazdy na wczasy. Jechaliśmy po to, by robić kolejny program. STS owładnął nami do tego stopnia, że w pewnym momencie – dość trudnym dla teatru, kiedy próbowaliśmy przezwyciężyć kryzys w naszej działalności – zrezygnowałem z jednego roku studiów w szkole filmowej. Nie żałuję tego roku.
[Paweł Szlachetko, Janusz R. Kowalczyk, "STS – tu wszystko się zaczęło", Warszawa 2014]
Krzyże
Pierwsze wzmianki o leżącej nad jeziorem Nidzkim wsi Krzyże sięgają 1706 roku. Jedna z etymologii nawiązuje do kształtu krzyża, jaki tworzy w tym miejscu jezioro Nidzkie z zatokami Zamordeje Wielkie i Małe. Inna powołuje się na niemiecką nazwę wsi Kreuzofen, der Kreuz – krzyż i der Ofen – piec. Pierwszymi osadnikami, jacy tu przybywali z Polski, byli smolarze, którzy wypalali drewno.
Krzyże są miejscowością wypoczynkową, przyjeżdża tu wielu znanych ludzi, artystów, naukowców i dziennikarzy. Stale w Krzyżach mieszka tylko 60 osób, jednak latem liczba ta rośnie do 500. Większość gości stanowią osoby stale wracające tu od lat, ceniące sobie lokalny klimat.
Jest na Mazurach, w pobliżu wsi Krzyże, taka droga leśna, na której panuje wieczny mrok i półmrok. Chwilami światło zieleni się tam witrażowo, chwilami zaś gęstnieje do wrzosu. Jeśli jednak cierpliwie tamtędy wędrujesz, doznajesz olśnienia: oto mrok rozpryskuje się nagle i droga wybucha olbrzymią, świetlistą polaną. Ktoś z nas, może Ziemowit Fedecki, może Olga Lipińska, może Andrzej Jarecki, nazwał ten szlak – drogą do jasności. Otóż wszystkie nasze dawne podróże na Mazury miały charakter rytualny, to były drogi do jasności, wyprawy po nieznane.
[Agnieszka Osiecka, "Szpetni czterdziestoletni", Warszawa 1985]
Jerzy Putrament, zapalony wędkarz, akcję swojej powieści "Piaski" osadził właśnie w Krzyżach. O specyficznych relacjach łączących go z grupą przebywających tamże artystów STS-u, wspominała Agnieszka Osiecka.
Gromadka moich przyjaciół z teatru STS zetknęła się z Putramentem na Mazurach, w ukochanych naszych Krzyżach. Przez wiele lat spędzaliśmy wakacje nad jednym jeziorem i przy jednym stole, aż połączyła nas swoista Hassliebe: On uważał nas za hałaśliwych i nieodpowiedzialnych wyrostków, kopał nasze zwierzęta pod stołem i obrażał, hucząc i sycząc, nasze dziewczyny. My uważaliśmy go za politycznego szaławiłę, a groźnej jego postawy rozsierdzonego żubra – baliśmy się trochę. A jednak lubiliśmy się chyba, a co do mnie, to lubiłam Nataszę Putrament. Dzielna ta niewiasta towarzyszyła mężowi jak cień. Chroniła go przed światem i chroniła świat przed nim. Putrament był doskonałym wędkarzem. Jego łódź, sławna "Rapanuja", na całe dnie znikała na jeziorze. Pod wieczór, z głębi siwej wody, rozlegał się wściekły szum i ryk: to nadciągał, na swoim silniku "Moskwa", Jerzy Putrament! Po chwili do ryku silnika dołączał się donośny, męski głos: "Natasza!"... Głos niósł się po trzcinach i szuwarach, trzmiele unosiły się w powietrze, a stada kaczek mdlały na serce. Biedna pani Natasza, ulewa nie ulewa, upał nie upał, na dźwięk tego głosu podrywała się jak żołnierz i kłusowała ku jezioru! Co wieczór, wyprężona i pokorna, przyjmowała powrót "Rapanui" jak komunię. A potem, długo w noc, oprawiała złowrogie, wilcze pyski szczupaków […]
[Agnieszka Osiecka, "Szpetni czterdziestoletni", Warszawa 1985]
Z ludzi kultury bywali w Krzyżach także: Olga Lipińska, Barbara Wrzesińska, Andrzej Strumiłło, Krystyna Sienkiewicz, Daniel Olbrychski, Bohdan Łazuka, Wojciech Młynarski.
Jan Pietrzak znalazł sobie w Krzyżach drugi dom, który daje mu chwile wytchnienia od miejskiego zgiełku. W stanie wojennym żaden krok satyryka nie mógł pozostać niezauważony.
Warszawa dnia 12 lipca 1983 roku
NACZELNIK WYDZIAŁU III KWMO
w Suwałkach
Niniejszym informuję, że w okresie od 2 lipca do września br. w miejscowości Krzyże [...] p-ta Karwica będzie przebywał figurant tut. Wydziału Jan PIETRZAK – aktor estradowy, satyryk.
W/w prowadzi negatywną działalność polegającą na prezentowaniu programów artystycznych zawierających satyrę polityczną skierowaną przeciwko budownictwu socjalistycznemu w Polsce, polityce PZPR oraz Związkowi Radzieckiemu.
Bardzo często występy Jana PIETRZAKA odbywają się bez zezwolenia władz i zawierają nieocenzurowane teksty.
W związku z powyższym w miarę posiadanych przez Was możliwości proszę o operacyjne zabezpieczenie pobytu w/w na waszym terenie. Uzyskane informacje proszę przesyłać do Wydziału III-1 KSMO.
mjr Witold Górski
Tajne
Egz. nr 2
[dokument opublikowany w: Jan Pietrzak, "Jak obaliłem komunę", Warszawa 2010]
We wsi jest przystań jachtowa i ośrodek wypoczynkowy. Około cztery kilometry od Krzyży leży Leśniczówka Pranie.
Gdy po drugiej wojnie światowej Polska wzbogaciła się terytorialnie o Warmię i Mazury, nad Jezioro Nidzkie do leśniczówki Pranie zaczął przyjeżdżać Konstanty Ildefons Gałczyński. Od 1949 roku do Gałczyńskiego zaczęli przyjeżdżać studenci z Warszawy – ot, tak – żeby zobaczyć się z Poetą, porozmawiać lub po prostu wypić wódkę. Gałczyński pisał, trochę pił – studenci tylko pili i było bardzo przyjemnie. Potem Mistrz przeniósł się w zaświaty, a studenci, którzy go odwiedzali, urządzili pierwszy w Polsce Studencki Teatr Satyryków w Warszawie. W teatrze tym spędziłem kilkanaście lat. Gałczyńskiego już nie było. Sami musieliśmy pić i sami musieliśmy pisać.
[Stanisław Tym, "Mamuta tu mam. Utwory zebrane spod łóżka", Michałów-Grabina 2005]
Konstanty Ildefons Gałczyński po raz pierwszy przybył do Prania w lipcu 1950 roku. Wskazał mu to miejsce wypoczynku slawista Ziemowit Fedecki, pomagający poecie, gdy ten przechodził zawał serca. Gałczyński przyjeżdżał z Warszawy jeszcze przez kolejne trzy lata, jako gość ówczesnego leśniczego Stanisława Popowskiego. Wraz z żoną Natalią snuł plany zamieszkania na stałe w okolicy Jeziora Nidzkiego; zamiary te zniweczyła nagła śmierć poety w grudniu 1953 roku. Studenci tworzący STS przyjeżdżali nad to jezioro już po śmierci poety.
Chałupy
Wieś położona na Półwyspie Helskim – w województwie pomorskim, w powiecie puckim, w gminie Władysławowo. Modę na wypoczynek w Chałupach zapoczątkowała wśród artystów Aleksandra Śląska w 1960 roku. Jeździła tam wcześniej z mężem, Januszem Warmińskim. Miłą miejscowość, gdzie "nikogo nie ma", poleciła Andrzejowi Łapickiemu.
I rzeczywiście nikogo nie było. Tylko dróżka przez las i rybackie chałupy. Pojechaliśmy do Chałup, naopowiadaliśmy innym i zaraz wszyscy zaczęli się tam zjeżdżać. Warmińscy już tam byli, myśmy ściągnęli Konwickich. Potem pojawili się Morgensternowie, Hanuszkiewiczowie przemknęli jak przelotne ptaki, na jeden sezon. Był Dejmek, Dygat i Kalina. Byli Trzaskowscy, Kurylewiczowie. […] Pod koniec lat sześćdziesiątych Chałupy stały się centrum towarzysko-intelektualno-artystycznym, zrobił się tam prawdziwy deptak. Trzeba się było tam pokazać. Ci, co byli obok, w Kuźnicy, uważani byli za gorszych. Musieli przyjeżdżać do nas na kawę.
[Andrzej Łapicki, "Po pierwsze zachować dystans", Warszawa 1999]
W Chałupach bywali zaprzyjaźnieni z sobą ludzie świata kultury: Zofia Kucówna, Adam Hanuszkiewicz, Danuta Konwicka, Tadeusz Konwicki, Andrzej Łapicki, Janusz Minkiewicz, Henryk Tomaszewski, Alina Szapocznikow, Roman Cieślewicz, Zofia Nasierowska, Janusz Majewski, Krystyna Morgenstern, Janusz Morgenstern, Andrzej Trzaskowski, Janusz Głowacki, Maryna Miklaszewska, Olek Chylak, Teresa Byszewska, Jan Lenica, Magdalena Zawadzka, Gustaw Holoubek, Erwin Axer, Kalina Jędrusik, Stanisław Dygat, Kazimierz Kutz, Krystyna Podleska, Elżbieta Czyżewska, Wiesław Gołas, Edward Dziewoński, Mieczysław Jahoda, Kazimierz Dejmek, Andrzej Kurylewicz, Wanda Warska.
Przy domu był ogródek. Wszyscy przyjeżdżający do Chałup uważali za swój obowiązek złożenie nam wizyty. Nasz domek był znaczniejszy od innych, w centrum. Ci, którzy mieszkali po drugiej stronie torów, za szlabanem, towarzysko mniej się liczyli. Tam była leśniczówka. Kilku miłych kolegów – Miecio Milecki, Henryk Bąk, Mieczysław Voit, Witold Skaruch – zrobiło sobie tam melinę. Tam bez przerwy odbywało się straszne picie. Ale ponieważ byli pod lasem, mieli dobre powietrze, więc jakoś im specjalnie nie szkodziło. Na ogół dożyli późnego wieku.
[Andrzej Łapicki, "Po pierwsze zachować dystans", Warszawa 1999]
Andrzej Łapicki uważa, że Chałupy miały styl. "Kto nie był wtedy choć raz w Chałupach, ten nie liczył się towarzysko". Przylgnęła do nich nazywa polskiego Saint-Tropez.
Potem – gdy Wodecki zaśpiewał "Chałupy Welcome to" – zaczęło się robić dość paskudnie. Pojawili się naturyści. Ktoś się rozebrał, potem drugi i raptem okazało się cała plaża jest goła. Lata siedemdziesiąte, campingi, to już był zmierzch. Zaczęliśmy szukać nowego miejsca.
[Andrzej Łapicki, "Po pierwsze zachować dystans", Warszawa 1999]
Relację z pionierskich czasów "nagich" Chałup zdał Janusz Głowacki. Milicyjny patrol nakrył go wraz z redaktorem Andrzejem Markowskim z pisma "Szpilki" na opalaniu się w stroju Adama. Dzika plaża w Chałupach na Półwyspie Helskim zyskała wtedy skandalizującego kronikarza.
Była to starannie przygotowana akcja. Patrol wyczołgał się zza wydm i ruszył w naszą stronę, maskując się gałęziami, jak las Birnamski w "Makbecie". A wtedy czasy były takie, że opalać się nago u nas mogli tylko i wyłącznie Niemcy wschodni. Otrzymaliśmy obaj wezwanie na kolegium orzekające za obrazę moralności i pewnie by się na tym skończyło, gdyby nie mój głupi pomysł, opisania tego w felietonie w "Kulturze". Felieton się nazywał "Polowanie na rozbierańca". I zaczynał się od tego, że z redaktorem Markowskim analizowaliśmy bez majtek, za to na szachownicy, bo akurat się kończyły szachowe mistrzostwa świata, wariant obrony Niemzowitcha, zastosowany w partii Fischer–Spasski, aż tu zza gałęzi wychylił się plutonowy milicji. – Ciekawe, gdzie trzymacie dowody osobiste? – zapytał i zaproponował mi zbicie konia. Cenzura to przepuściła, ale się zrobiła afera. Rzecznik prasowy MSW pułkownik Kudaś-Bronisławski przysłał w tej sprawie pełen oburzenia list do "Kultury". A Janek Pietrzak komentując to wydarzenie w kabarecie Pod Egidą, powiedział, że "pułkownik Kudaś przysłał w tej sprawie do »Kultury« list otwarty… Chyba z przyzwyczajenia". Na kolegium orzekające w Pucku zjechali się prawie wszyscy znajomi z Chałup. A tam spędzała wakacje cała tak zwana elita towarzyska: pisarze, aktorzy, reżyserzy. Przyjechał też z kroniką filmową Marek Piwowski. Posadzono Markowskiego i mnie na regularnej ławie oskarżonych, na której powiesiłem majtki, prezentując je potem przed kamerą, jako poszlakę. Rozwścieczony plutonowy wykrzykiwał, że świetnie wie, jakiego konia miałem na myśli. A ja się broniłem, że nie mogę odpowiadać za skojarzenia świadka. Podekscytowany obecnością kamery i sławnych ludzi przewodniczący kolegium, spytał dramatycznie: "– Co oskarżony chce powiedzieć w ostatnim słowie?" – No to wpadając w odpowiedni ton powiedziałem: "– Chciałem prosić kolegium o darowanie mi życia". W kronice to nie poszło, a nas skazano na najwyższy wymiar kary. Nie pamiętam ile, ale ponad trzy tysiące. […] dostałem jako męczennik, odznaczenie niemieckiego towarzystwa nudystów i zaproszenie na jakieś wakacje na Renie, gdzie już ze strachu nie pojechałem. Ale pamięć o moim czynie nie zginęła. Wiele lat później na Manhattanie zaczepił mnie wzruszony rodak: "– Czy pan Janusz Głowacki? – zapytał. – To pan się rozebrał na plaży w Chałupach. Chciałem powiedzieć, że pana podziwiam".
[Janusz Głowacki, "Z głowy", Warszawa 2004]
Jurata
Wschodnia część miasta Jastarnia, położona na Mierzei Helskiej, nad Morzem Bałtyckim. Kurort wypoczynkowy z letnim kąpieliskiem morskim, w powiecie puckim, w województwie pomorskim.
Nazwa Jurata pochodzi od żmudzkiej bogini. Legenda głosi, że wbrew woli ojca, boga Gorka, zakochała się w ubogim rybaku. Za karę jej podwodny bursztynowy pałac został roztrzaskany na kawałki – jego okruchy można do dziś odnaleźć na nadbałtyckich plażach.
Na początku ubiegłego stulecia oprócz sosnowego lasu, dziewiczych wydm i piaszczystej drogi prowadzącej do Helu nie tam było nic. Szczególne walory klimatyczne i krajobrazowe postanowili wykorzystać zamożni przemysłowcy, zakładając w 1928 roku Spółkę Akcyjną "Jurata". Powstawały komfortowe wille, domy letniskowe, hotele, pensjonaty. Pierwszy sezon letni został ogłoszony w 1931 roku.
Jurata stała się najnowocześniejszym kurortem przedwojennej Polski. Magdalena Samozwaniec w książce "Maria i Magdalena" napisała, że miejscowość ta jest "najelegantszym i najbardziej snobistycznym miejscem na Wybrzeżu".
Bywali tu: Eugeniusz Bodo, Tola Mankiewiczówna, siostry Halama, Jadwiga Smosarska, Jan Kiepura, Wojciech Kossak, Maria Pawlikowska-Jasnorzewska, Magdalena Samozwaniec.
Ta horyzontu sina kreska,
na plaży bursztynowa łezka,
na wargach słony wiatru smak
i słońce, które praży tak.
Na wydmie sosna karłowata,
a pod nią my i rekord świata,
co dzień, co chwilę bity w lot –
rekord młodości, żartów, psot...
Jurata 34
Ech, łezko kręć się, kręć...
Jurata 34
wdzięk czarno-białych zdjęć...
Jurata 34
w dorosłość pierwszy skok...
Jurata 34
matura za niecały rok,
matura już za rok...
Na molo żarty i konkury,
wędrówki do Jastrzębiej Góry
i ta z Jastarni wieść jak grom,
że otwarł się Zdrojowy Dom.
I facet, co nas ciągnął tam, by
zapisać się na konkurs samby
i wziął Grand Prix, wzbudzając szmer
zachwytu – swojski Fred Astaire...
Jurata 34
w dorosłość pierwszy skok...
Jurata 34
matura już za rok...
Jurata 34
biały Półwysep Hel...
Jurata 34
miłości pierwszej pierwsza biel,
miłości pierwszej biel...
A myśl, myśl nie ustaje w pędzie:
wojny nie będzie, źle nie będzie,
czegóż niedobry los by chciał
od tych słonecznych dusz i ciał?
Czemuż zły los by miał się karmić
młodością mknącą po Jastarni
i topić świat w powodzi łez,
gdy sierpień taki piękny jest?
Jurata 38
w horyzont wbity wzrok...
Jurata 38
co zdarzy się za rok?
Jurata 38
miłości pierwszej biel...
Jurata 38
dla złego losu kruchy cel...
dla losu kruchy cel…
[Wojciech Młynarski, "Jurata", muz. Jerzy Derfel, wyk. Agnieszka Kotulanka]
Po wojnie schroniła się w Juracie ta część bywalców Chałup, którzy nie zamierzali być, jak to określił Głowacki, rozbierańcami. Przyjeżdżali tu między innymi Andrzej Łapicki, Zuzanna Łapicka, Daniel Olbrychski, Kalina Jędrusik, Stanisław Dygat.
Zuzanna Łapicka: W Juracie był pensjonat nazywany Odchudzaczem. Przeprowadzano w nim kuracje odchudzające. Kalina, będąc miesiąc nad morzem, dwa tygodnie spędzała w Odchudzaczu. Co rano pensjonariusze Odchudzacza biegali po ulicach Juraty. Kalina w dresie na dużej pupie była wśród nich. Biegnąc, zwalniała, aż reszta się oddaliła, a wtedy ona myk do cukierni, zjadała dwa pączki i doganiała biegaczy. Gdy powiedziałam, że to trochę bez sensu, odpowiedziała: "A co ty, kurwa, myślisz, tam w pokojach wszystkie nachtkastliki są w tłuszczu. Ludzie w nocy konserwy jedzą".
[Jacek Szczerba, "Co ja, Jezus Chrystus jestem?", "Wysokie Obcasy", 15 października 2012]
Lanckorona
Wieś w województwie małopolskim, w powiecie wadowickim, siedziba gminy Lanckorona. W latach 1366–1934 Lanckorona posiadała prawa miejskie. Miejscowość letniskowa gościła plejady gwiazd – wybitnych polskich malarzy, fotografów, aktorów, reżyserów, pisarzy.
Lanckorona pojawia się już w kronice Długosza. Kazimierz Wielki miał w niej wystawić na szczycie góry zamczysko strzegące granicy ze Śląskiem. Zostało zniszczone z końcem XVIII wieku, gdy schronili się tutaj konfederaci barscy i od tego czasu popadało w ruinę.
W 1868 roku w Lanckoronie wybuchł wielki pożar, który prawie doszczętnie zniszczył miasto. W ciągu następnych kilku lat odbudowano je według starego planu. Na nowo powstało piękne miasteczko z niepowtarzalnym stromym rynkiem, z którego pod kątem prostym odchodzą malownicze uliczki z drewnianymi domkami.
Jedni mówią, że tutaj zatrzymał się czas. Inni, że Lanckorona to żywy skansen. Warto zboczyć z ruchliwych tras i, po pokonaniu malowniczych leśnych serpentyn, odpocząć na pochyłym rynku dawnego miasteczka, wśród krytych gontem drewnianych domków z głębokimi podcieniami.
W Lanckoronie, a konkretnie w otwartym w 1924 roku pensjonacie "Willa Tadeusz" gościli między innymi Józef Piłsudski, Józef Beck, Ignacy Mościcki, a w latach późniejszych także Karol Wojtyła. Sam pensjonat stanowi także nie lada atrakcję, jako najdłużej działający w Polsce obiekt hotelowy wciąż należący do tej samej rodziny.
W 1969 roku para artystów Piwnicy pod Baranami, Krystyna Zachwatowicz i jej ówczesny mąż Miki Obłoński, namawiali znajomych do odwiedzenia Lanckorony, odległej zaledwie o 32 kilometry od Krakowa. Obłoński brał tam udział w badaniach archeologicznych, prowadzonych w ruinach zamku. Namowom uległ między innymi Kazimierz Wiśniak.
Czas zatrzymał się tutaj sto lat temu. Duży, kwadratowy rynek rozłożony na południowej pochyłości wzgórza i otoczony drewnianymi domkami był cały zarośnięty murawą. Na progach domów wylegiwały się psy i koty, a w powietrzu szybowały jaskółki. Pod belkami okapów miały ulepione gniazda, po kilka na każdym domu. A gdzie mieszkańcy? Dopiero wieczorem nikłe światełka w oknach zdradzały obecność ludzi. Wiele izb oświetlano wtedy jeszcze naftą. Mieszkańcy wylegali na rynek w niedzielę po sumie. Robiło się gwarno, bo załatwiali między sobą wszelkie interesy. Bicie w bęben uciszało rozmowy. Wtedy pod wymalowanym na owalnej tarczy herbem Lanckorony pojawiał się sołtys i obwieszczał najnowsze zarządzenia i komunikaty.
[Kazimierz Wiśniak, "Z życia scenografa", Kraków 1998]
Z początkiem lat 70. lanckoroński rynek wyłożono kamieniami dla wygody samochodów i autobusów. "Niestety zepsuło to jego urodę i ciszę. Jaskółki się wyniosły" – wspominał Wiśniak, który w Lanckoronie na dobre zapuścił korzenie i wybudował sobie dom.
Lanckorona, Lanckorona
rozłożona gdzie osłona
od spiekoty i od deszczu,
od tupotu szybkich spraw
Tak o Lanckoronie śpiewał Marek Grechuta do własnych słów i melodii. Po nim piosenkę włączył do swojego repertuaru Grzegorz Turnau. Od dwóch stuleci przyjeżdżających tu odetchnąć świeżym powietrzem letników i turystów nazywa się "powietrznicy". Określenie to Kazimierz Wiśniak zgrabnie ujął w tytule jednej ze swoich książek – "Powietrznicy w Lanckoronie. Historia letniska" (Kraków 2008).
Uroki Lanckorony artyści odkryli w latach 20. i 30. ubiegłego stulecia. Po wojnie miasteczko odwiedzali artyści Piwnicy pod Baranami, studenci ASP, literaci, muzycy. Zdaniem Agnieszki Osieckiej twórcy krakowscy, w przeciwieństwie do warszawskich, wybierali odpoczynek w oswojonych krajobrazach.
Całkiem inaczej postępowali artyści krakowscy. Oni nie jeździli po nieznane. Jeździli po znane. Dokąd jeździli? Na południe sobie jeździli: do Rożnowa, do Rabki, do Tenczynka, do Lanckorony, w resztki Karpat. Czegóż oni tam szukali? Wszystkiego, co znajome, tam szukali: świątków oswojonych jak domowe zwierzęta, cerkiewek pijanych od historii, diabłów beskidzkich, herodów sądeckich, fujarek podhalańskich, pań tetmajerowskich, a przede wszystkim – Hucuła szukali oni. A czyż nie mieli oni Hucuła owego w bliższym pobliżu? Mieli go, rzecz jasna! Gdzież go mieli? A w sobie go nosili, pod sercem, w kieszeni, czy jak komu wygodniej było. Czemuż więc go szukali? A bo lubili go szukać i basta. W moim mniemaniu każdy krakus podszyty jest Hucułem, od Wyspiańskiego do Wiesia Dymnego, od Rydla do Harasymowicza, od Modrzejewskiej do Zachwatowicz Krystyny, od Boya do Warchała, wszyscy oni podszyci są Hucułem! Sam lajkonik i Wisława Szymborska, i Litwin (ha, ha), i Adam Włodek, i Lidia i Jerzy Skarżyńscy, i prof. Błoński, i prof. Flaszen – wszystko to, wszystko podszyte Hucułem! Wystarczy spojrzeć, jak oni kożuch na grzbiecie noszą, jak diabelsko oczami po nocy strzygą, jak wiersze na maszynach do szycia piszą, jak do dziupli swobodnie sobie włażą i wyłażą, jakie instrumenty, diabły i widły po domach trzymają, jak mową swoją szwargoczą, ciągle przez samo "ha" oraz "ł" przedniozębowe, jak gorzałkę na gorąco piją, jak grosz za siebie rzucają (a grosz wraca), jak saniami, kiedy trzeba, powożą! Taki Lem: też pół-Hucuł, chociaż uczony. Hasior ich wszystkich w malarstwie wydał, to się go strzegą!
[Agnieszka Osiecka, "Szpetni czterdziestoletni", Warszawa 1985]
Położoną na powulkanicznym wzgórzu miejscowość upodobali sobie między innymi: Gustaw Holoubek, Zofia Kucówna, Adam Hanuszkiewicz, Wisława Szymborska, Tadeusz Różewicz, Sławomir Mrożek, Jerzy Nowosielski, Leszek Dutka, Jerzy Kawalerowicz, Jerzy Bińczycki, Jerzy Trela, Andrzej Wajda, Krystyna Zachwatowicz, Ewa Bem, Marek Kondrat, Andrzej Łapicki, Marek Walczewski, Anna Seniuk, Jerzy Radziwiłowicz, Jerzy Stuhr, Maciej Stuhr, Jan Frycz, Michał Żebrowski. Poza Kazimierzem Wiśniakiem swój letni dom ma tu także Wojciech Pszoniak i Leopold René Nowak.
Z książek Wiśniaka można wyłowić wielokrotnie więcej nazwisk znanych ludzi kultury, których do Lanckorony przyciąga unikatowy w skali kraju małomiasteczkowy układ urbanistyczny, malownicze niepowtarzalne krajobrazy, swoisty mikroklimat, czyste powietrze, a przede wszystkim cisza i spokój, które dają możliwość odpoczynku od zgiełku współczesnej cywilizacji. Lanckorona jest też dobrym punktem wypadowym do wycieczek – w Beskid Makowski, po Dróżkach Kalwaryjskich, do Wadowic czy Krakowa.
Kazimierz Dolny
Miasto w województwie lubelskim, w powiecie puławskim, nad Wisłą, w Małopolskim Przełomie Wisły, w zachodniej części Płaskowyżu Nałęczowskiego. Historycznie Kazimierz Dolny położony jest w Małopolsce (początkowo w ziemi sandomierskiej, a następnie w ziemi lubelskiej). Był miastem królewskim Korony Królestwa Polskiego.
Nazwa miasta Kazimierz funkcjonuje w literaturze od 1249 roku, jednak tradycja datowania miasta sięga roku 1181. Kazimierz Dolny – przymiotnik w nazwie odróżnia go od innego Kazimierza, dzisiejszej dzielnicy Krakowa – jest prawdziwą perłą, jednym z najcenniejszych i najbardziej urokliwych miejsc w Polsce. Miejscowość wypoczynkowa o ponad stuletniej tradycji letniska i kolonii artystycznej.
Kazimierz Dolny stał się oazą twórców. Wielu malarzy ma tu swoje galerie, pracownie, odbywają się w nim także plenery malarskie. Do znacznej popularności Kazimierza Dolnego na początku XX wieku przyczynili się dwaj profesorowie Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie – Władysław Skoczylas i Tadeusz Pruszkowski, którzy przywozili tu na letnie plenery swoich uczniów.
Wśród kronikarzy kazimierskich klimatów trzeba odnotować Bolesława Prusa, Adolfa Dygasińskiego czy Stefana Żeromskiego. Ukochany Kazimierz najpełniej sportretowała jednak Maria Kuncewiczowa, między innymi w "Dwóch księżycach" z 1933 roku (60 lat później wspaniale zekranizowanych przez Andrzeja Barańskiego), w "Listach do Jerzego", "Fantomach" czy "Naturze".
Owszem uderzała mnie malowniczość typów ludzkich. Chłopi, Żydzi, jeszcze w tych strojach takich, jakie nosili przed wojną. Zwierząt w bród, cielęta i świnie na Rynku, na stokach wzgórz kozy, dużo koni, pełno gęsi, kur, w powietrzu jaskółki, nad rzeką rybitwy. Tak, było to w ramie fascynującej, pejzaż niesłychanie gęsto zaludniony. Kamienice niektóre jak gdyby żywcem gdzieś z Włoch, obok nich na wpół rozwalone budki à la Chagall, chłopskie chaty, domki rybaków… Obraz składał się na wrażenie pełnej egzotyki.
[Maria Kuncewiczowa w: Helena Zaworska, "Rozmowy z Marią Kuncewiczową", Warszawa 1983]
Pisarka do tego stopnia zachwyciła się miasteczkiem nad Wisłą, że w 1934 roku rozpoczęła budowę rodzinnego domu, według projektu architekta Karola Sicińskiego, zakończoną dwa lata później. W czasie II wojny światowej i w latach powojennych przebywała głównie za granicą. W 1968 roku wraz mężem Jerzym Kuncewiczem powróciła do kraju, osiedlając się w Kazimierzu. Ponownie zamieszkali w swojej "Willi pod Wiewiórką", znanej dziś jako "Kuncewiczówka".
Ci, którzy zakochani są w Miasteczku dla jego południowej urody, białego światła architektury i rozpasania zieleni, ci, którzy znają Kazimierz powojenny – odczytują książki Rudnickiego, Kuncewiczowej, Mortkowicz-Olczakowej jak dokument przeszłości egzotycznej i trochę strasznej. Wakacyjna koegzystencja kolorowego żywiołu artystów i tubylczej nędzy polsko-żydowskiej musiała być dla wrażliwego obserwatora zjawiskiem szokującym. I ten temat, o który potrącają tu i ówdzie inni autorzy, w surowej i okrutnej książce Kuncewiczowej ["Dwa księżyce"] staje się sprawą naczelną. Rynek kazimierzowski jest podobny nocą, zwłaszcza przy księżycu, do rozległej sceny – ta banalna obserwacja narzuca się każdemu przybyszowi. I tym przed wszystkim jest w książce Kuncewiczowej Kazimierz: piękną i zarazem koszmarną scenografią, groteskowym połączeniem dziwności realizmu, szokującą wymianą dwóch spektakli: prawdziwego życia stałych mieszkańców miasteczka i teatru cieni, żywych obrazów, rapsodycznego gestu przyjezdnych artystów.
[Hanna Kirchner, "Nowe Książki", 1960]
Król Polski Kazimierz III Wielki (1310–1370) upodobał sobie to miasteczko, którego nazwę wiele osób wywodzi od imienia władcy. Nazwa Kazimierz znana była jednak już wiek wcześniej. Król był budowniczym zamku i kościoła farnego w Kazimierzu i – według legendy – kochankiem pięknej Żydówki Esterki.
To niezwykłe miasteczko, pełne zabytkowych kamieniczek i malowniczych, drewnianych ruder, nad którymi wypiętrzały się ku niebu domy wokół rynku, było jeszcze wówczas gęsto zamieszkałe przez społeczność żydowską, a u stóp wyniosłej góry Trzech Krzyży, na początku ulicy Lubelskiej, stała przysadzista, pokryta gontowym dachem murowana synagoga, w której od setek lat wisiała piękna, pozłocista zasłona zwana parochetem. Jak wieść niosła, zasłonę tę haftowała sama Estera. Opowiadano też, że w murach samej synagogi tkwią kamienie przyniesione przed wiekami przez rycerzy wypraw krzyżowych aż z Jerozolimy, ze Ściany Płaczu. […] Tak wielką miłością zapałał do czarnowłosej Estery król Kazimierz, że zabrał ją do swego zamku na wzgórzu. A z czasem wybudował dla niej osobny zamek w niedalekiej Bochotnicy. A potem jeszcze – z wdzięczności za to, że powiła mu dwóch dorodnych synów, Niemira i Pełkę, nakazał swoim architektom wznieść w miasteczku piękną synagogę, aby Estera i jej współwyznawcy mieli gdzie się modlić.
[Mirosław Derecki, "Mój Kazimierz", Lublin 1999]
Wśród ludzi szczególnie zasłużonych dla miasta był Jakub Balin architekt włoskiego pochodzenia, od 1590 roku przebywający w Polsce, zmarły w 1623. Przebudowany przez niego kościół farny w Kazimierzu stał się wzorem dla innych świątyń budowanych w tym stylu.
Benedykt Jerzy Dorys, wybitny fotograf mody i portrecista, w latach 1931–1932 stworzył swój najsłynniejszy cykl "Kazimierz nad Wisłą".
Ten cykl zawiera wszystko, co trzeba, aby świat, którego już nie ma, ożył. Zapach, klimat, temperatura, ludzie – wszystko autentyczne. Jest to świat gorzkiej, krzyczącej nędzy, ruder, błota, bosych i obdartych dzieci, bawiących się o krok od rynsztoka, nędznych sklepików, których całą zawartość stanowi słój ogórków kiszonych, kilogram cukierków lub beczka z naftą. Jest to świat bogaty i miękki w swej nędzy, niepochwycony w żadne cugle organizacyjne, świat ocalony z jednej pożogi i czekający na drugą, świat dramatyczny, pełny i uśpiony, oczekujący nieszczęścia i bezsilny, by się przed nim uchronić. Oglądając ten świat ani na chwilę nie przestaje się widzieć jego ostatniego rozdziału […]. Patrząc na śliczną dziewczynkę w grubej, ciemnej sukni w upalny dzień, bawiącą się kamyczkiem, nie sposób nie myśleć o tym, jak zginęła. Tych zdjęć nie można chłonąć bez późniejszych wypadków, są organicznie ze sobą splecione. Wszystkie te zdjęcia robią wrażenie zdjęć z ostatniego lata – przed potopem.
[Adolf Rudnicki, "Niebieskie kartki", "Świat" nr 47/1960]
Kazimierz utrwalali także – pędzlem, obiektywem lub wznoszonymi w nim budynkami – między innymi: Zygmunt Vogel, Adam Lerue, Jan Koszczyc Witkiewicz, Józef Pankiewicz, Leon Wyczółkowski, Jan Zamoyski, Jan Karmański, Jan Wydra, Edward Hartwig, Lech Niemojewski, Antoni Michalak, Eugeniusz Arct, Jan Gotard, Menasze Seidenbeutel, Stanisław Hiszpański, Zenon Kononowicz, Piotr Potworowski, Władysław Filipiak, Ryszard Lis, Juliusz Kłeczek, Edward Nadulski, Jerzy Żurawski, Feliks Topolski, Jerzy Kowarski, Andras Topor, Maria Cichorzewska-Drabik, Stanisław Jan Łazorek, Jacek Sienicki, Wiesław Szamborski, Józef Gosławski, Jerzy Gnatowski, Jan Wołek, Jacek Bromski. Niektórzy z nich osiadli tam za zawsze.
Leszek Długosz poświęcił miastu poetycki zbiorek "Na rynku usiąść w Kazimierzu…". Oto krótki fragment z wiersza, który dał tytuł tomikowi i stał się również piosenką:
Mieć za plecami cały świat –
Żydowskie znów usłyszeć skrzypce
Jak gdzieś tam błądzą wśród uliczek
A serce pędzi – gdzież ono pędzi?
[Leszek Długosz, "Na rynku usiąść w Kazimierzu…", Lublin 2004]
Z miasta można się przeprawić promem do zamku w Janowcu. Można wędrować wąwozami czy spacerować do Męćmierza – letniska artystów, gdzie Daniel Olbrychski ma swój letni dom czyli, jak sam mówi, chałupę, której nie zamieniłby na żadną willę w Beverly Hills.
Konstancin-Jeziorna
Miasto w województwie mazowieckim, w powiecie piaseczyńskim, położone w aglomeracji warszawskiej ok. 20 km na południe od centrum Warszawy.
Konstancin znany jest od ponad 100 lat jako jedno z najpopularniejszych letnisk i uzdrowisk w bezpośrednim sąsiedztwie stolicy. Jako jedyne w województwie mazowieckim posiada źródła wód leczniczych i charakterystyczny klimat, związany z otaczającymi go kompleksami lasów sosnowych. Konstancin powstał z inicjatywy współwłaściciela Obór – Witolda hr. Skórzewskiego.
Skórzewski będący egzekutorem testamentu ciotki Marii hr. Grzymała-Potulickiej, zgodnie z jej wolą miał sprzedać las, a pieniądze rozdzielić pomiędzy spadkobierców. Zamiast jednak, jak to wówczas praktykowano powszechnie, zaangażować do tej transakcji żydowskiego faktora, który pokierowałby wycinką lasu, znaczną część zysku chowając do własnej kieszeni, hrabia Skórzewski postanowił wziąć los majątku we własne ręce i uczynić interes jak najbardziej zyskowny. Zamiast wycinać sosnowy starodrzew, postanowił urządzić w nim eleganckie letnisko przeznaczone dla najbogatszych mieszkańców Kongresówki, a przede wszystkim Warszawy.
[Zdzisław Skrok, "Konstancin, zapomniana Arkadia", Warszawa 2003]
Miasto powstałe z połączenia kilku ośrodków jest urbanistycznie niejednorodne i rozrzucone na dużym terenie. Przeważa zabudowa jednorodzinna, willowa, częściowo zabytkowa, o charakterze rezydencjonalnym. Jej trzon stanowi koncepcja urbanistyczna z początku XX wieku i okresu dwudziestolecia międzywojennego.
Na północ od Konstancina-Jeziorny rozciąga się Las Kabacki i Park Kultury w Powsinie. Tereny Konstancina i Skolimowa są gęsto zadrzewione.
Konstancin w dwudziestoleciu międzywojennym był reklamowany jako miejsce elit, z kanalizacją i elektryką. Mieszkańcami Konstancina byli między innymi Stefan Żeromski i Wacław Gąsiorowski (pełnił funkcję sołtysa Konstancina), Irena Kwiatkowska i piosenkarka Danuta Rinn (pensjonariuszki Domu Artystów Weteranów w Skolimowie), pisarz Leopold Buczkowski, filozof Władysław Tatarkiewicz, poetka i malarka Monika Żeromska.
Wreszcie, w lipcu 1920 roku, Stefan Żeromski nabył willę "Świt" w Konstancinie pod Warszawą. Tam, we troje, mieszkali przez sześć najpiękniejszych lat swego życia (zimy spędzali jednak w Warszawie). A potem, po śmierci Stefana Żeromskiego, Konstancin był ukochanym domem Anny i Moniki. Nie tylko dlatego, że był ich pierwszą – i jedyną – własną siedzibą. Konstancin był rzeczywiście osadą niezwykłą. Powstał tuż przed 1900 rokiem, przez wydzielenie części oborskich dóbr rodziny Potulickich, od razu z założeniem, że ma być i pozostać "luksusowym letniskiem". Ukończono wtedy budowę wąskotorowej kolejki z Warszawy, miejscowość rozrastała się w wielkim tempie; do wybuchu wojny w 1914 roku (w którym ukończono budowę przyszłego domu Żeromskich) centrum Konstancina było niemal gotowe. I było rzeczywiście luksusowe: duże, drogie posesje, kosztowne domy, projektowane przez znakomitych architektów i bardzo zamożni mieszkańcy, wywodzący się z finansowej i kulturalnej elity Warszawy. Gdy po zakończeniu wojny Konstancin znów budził się do życia, brakowało w nim wprawdzie nadal niezbędnych wygód (sklepów, pielęgniarki, lekarza – co szczególnie doskwierało zapadającemu na zdrowiu Żeromskiemu), ale była piękna, zapraszająca do spacerów okolica (wpisana w opowiadanie Żeromskiego "Pomyłki").
[Alina Kowalczykowa, "Przerwana kariera – Anna Żeromska" w: "Ocalić od zapomnienia. Anna i Monika Żeromskie", Warszawa 2013]
Konstancin-Jeziorna bywa celem weekendowych wypadów warszawiaków, ale zamiast dawnej funkcji letniskowej, jest dziś raczej miejscem całorocznego zamieszkania wielu artystów i ludzi mediów. Mieszkali lub nadal mieszkają tu między innymi Roman Bratny, Robert Chojnacki, Urszula Dudziak, Jolanta Fraszyńska, Edyta Górniak, Arkadiusz Jakubik, Tomasz Lis, Maryla Rodowicz, Karol Strasburger, Zbigniew Zamachowski, Jacek Ziemiński, Ewa Złotowska.
Największą atrakcją współczesnego uzdrowiska Konstancin-Jeziorna jest uruchomiona w 1979 roku tężnia solankowa o długości 40 metrów i wysokości 6 metrów, która rozpyla drobinki sprzyjające leczeniu chorób układu oddechowego.
Miasto i jego otoczenie stanowią atrakcyjne tło dla licznych polskich produkcji filmowych, jak "Brunet wieczorową porą", "Złoto dezerterów", "Pułkownik Kwiatkowski", "Katyń" i seriali: "BrzydUla", "M jak miłość", "Barwy szczęścia", "Na dobre i na złe", "Kryminalni", "Czas honoru" czy "Odwróceni".