O współpracy z wybitną irańską artystką Shirin Neshat i o tym, jak perska kultura pomaga odnaleźć szekspirowski rytm choreograf opowiedział w rozmowie z Culture.pl. "Burza" jest koprodukcją Polskiego Baletu Narodowego z holenderskim Het Nationale Ballet, polska premiera spektaklu odbyła się 9 kwietnia 2016 w Teatrze Wielkim - Operze Narodowej.
Anna Legierska: "Burza", to kolejny po "Romeo i Julii" szekspirowski spektakl baletowy w pańskiej choreografii. Bohaterów z Werony przeniósł Pan do XX wieku, czy "Burzę" także przeczytał Pan współcześnie?
Krzysztof Pastor: "Romeo i Julia" to spektakl bardzo emocjonalny, romantyczny, popularny wśród widzów, bo przecież wszyscy łatwo identyfikujemy się z tematem wielkiej miłości, szczególnie przy genialnej partyturze Prokofiewa. "Burza" jest inna, trudna, ma wiele warstw i znaczeń.W pewnym sensie to był wybór całego zespołu, dramaturga Willema Brulsa i mieszkającej w Nowym Jorku pary wybitnych irańskich artystów: Shirin Neshat i Shoji Azariego, którzy przyjęli zaproszenie do współpracy.
Neshat przygląda się w swoich pracach sytuacji Iranu przed i po rewolucji islamskiej, zmianom społecznym, politycznym, prawom kobiet. Sama mówi o sobie, że artyści tacy jak ona nie mogą uciec od polityki. Czy ten wątek też był dla Pana ważny?
"Burza" jest polityczna, i jak wiele sztuk Szekspira, także zaskakująco aktualna. Mówi się, że jego teatr był historią świata w pigułce, dlatego spotkanie z bohaterami dramatu traktujemy jako punkt wyjścia do ważnych rozmów o współczesności. Ale to nie jest spektakl o islamie, chcieliśmy dotknąć spraw europejskich. Caliban w pierwszej części spektaklu mówi: "Ta wyspa jest moja. Kiedyś byłem swoim królem, a teraz jestem niewolnikiem". Dla mnie to dramatyczny tekst o kolonializmie i postkolonializmie.
Jak udało się namówić Shirin Neshat do współpracy? "Burza" jest pierwszym baletem w jej dorobku.
Miałem kiedyś okazję zobaczyć wystawę jej prac w muzeum miejskim w Amsterdamie. Portrety kobiet Bliskiego Wschodu zrobiły na mnie ogromne wrażenie. Akurat pracowałem wtedy nad baletem "Crossing Paths" (2006) o krzyżowaniu się kultur i religii. To było dwa lata po tym, kiedy Amsterdamem wstrząsnęła śmierć kontrowersyjnego reżysera Theo van Gogha, którego brutalnie zamordował islamski ekstremista w reakcji na prowokacyjny – nie do przyjęcia dla wyznawców Islamu – film "Submission". Ukazywał on m.in. obraz nagich kobiecych ciał pokrytych przepiękną arabską kaligrafią z wersetami z Koranu. Bardzo mnie poruszył. W tym właśnie czasie zacząłem fascynować się twórczością Shirin Neshat. Chciałem pracować z nią już przy "Szeherezadzie"(2009), niestety się nie udało. Za to wykorzystałem wtedy zawieszone na kilku ekranach fotografie irańskich kobiet, a jedną z twarzy była Shirin.
A potem spotkaliśmy się w na festiwalu filmowym w Wenecji, na którym Shirin wspólnie z Shoją Azarim zdobyła Srebrnego Lwa za bardzo poetycki film "Kobiety bez mężczyzn", który opowiada o współczesnych problemach irańskich kobiet oraz o inspirowanym przez Wielką Brytanię i USA zamachu stanu w Iranie, w wyniku którego Szach Mohammed Reza Pahlavi obalił demokratyczny rząd Mohammeda Mossadeka i zmienił kraj w dyktaturę. Dla mnie to było ogromne przeżycie, bo w chwili, gdy film wchodził na ekrany, na ulicach Teheranu wybuchło zielone powstanie upominające się o demokrację i prawa człowieka. Pamiętam jak szliśmy ulicami Wenecji w zielonych szalach symbolizujących irańskie protesty. Potem siedzieliśmy z Shirin na krawędzi zabytkowej studni i rozmawialiśmy wiele godzin. Następnie spotykaliśmy się jeszcze dwukrotnie: w Londynie i jeszcze raz we Włoszech.
Łatwo było o twórcze porozumienie między wami? Shirin wielokrotnie mówiła, że swoje zdjęcia komponuje jak choreografie.
To jest bardzo widoczne w jej pracach. Jest takie zdjęcie, które odtworzyłem w "Crossing Paths" - mężczyźni siedzący w kręgu w białych koszulach i czarnych spodniach. Spektakl otworzyło taneczne solo mężczyzny w biało-czarnym kostiumie, który tańczy do śpiewów muezinów nawołujących do porannych modlitw. Zdarzyło się, że kilka oburzonych tym osób wyszło z teatru. To było bardzo mocne!
W "Burzy" wykorzystujemy inny jej projekt, pokazujemy piękną i wstrząsającą twarz starej kobiety, wkomponowaną w drzewo. Naszym elementem scenografii jest tylko suche drzewo, które możemy rozumieć na przykład jako połączenie ziemi z tym, co metafizyczne. Poza tym wykorzystujemy projekcje, przygotowane przed Shirin i Shoję specjalnie dla naszego baletu. One nie mają związku z Bliskim Wschodem, odnoszą się do morza, wyspy, natury.
To także może otwierać pole do trwającej w Europie gorącej politycznej dyskusji...
Oczywiście, choć nie w dosłowny sposób. Nie tylko Shirin i Shoja są uchodźcami, w naszym zespole jest nim także Abbas Bakhtiari - muzyk, który gra Prospera - on nie był w Iranie od 35 lat, został zmuszony do opuszczenia kraju. To są ludzie o ogromnej wartości. "Burza" zostawia przestrzeń dla widzów, jest trudną sztuką, wielowarstwową, skomplikowaną, być może właśnie dlatego uznawana jest teraz za najlepszą sztukę Szekspira.
Irańscy artyści są rzecznikami swojego kraju, ale bez wstępu do niego. Wygnanie, emigracja to często wspólny los wielu artystów, także tych, z którymi pracuje pan w Polskim Balecie Narodowym.
To też mój własny los, choć w przeciwieństwie do Shirin, ja mogłem nawet w stanie wojennym wracać do Polski. Nie byłem uciekinierem politycznym, tylko emigrantem. Holandia przyjęła mnie z otwartymi rękami, dała mi możliwość debiutu choreograficznego, zaplecze techniczne i finansowe.
Wszyscy jesteśmy wędrowcami, obcymi w różnych częściach świata. Tak jak szekspirowski Caliban, syn algierskiej wiedźmy, który mieszkał i urodził się na wyspie, ale dla Prospera był obcym. Przyznam, że do Calibana czuję sympatię, pomimo, że jest spiskowcem. Człowieczeństwo Prospera też jakby się umacnia wraz z przyznaniem się do błędów i prośbą o ich wybaczenie.
Choreografia "Burzy" będzie bardziej klasyczna czy współczesna?
Tylko jedna tancerka występuję u nas na puentach, to Miranda. Wykorzystuję też improwizację, szczególnie w tych fragmentach, w których tancerze, personifikują wodę, fale czy sztorm. Bazą jest oczywiście technika tańca klasycznego, ale korzystam też z technik współczesnych, i jestem bardzo zadowolony z pracy całego zespołu.
Ważnym elementem jest oryginalna muzyka irańska. Nasz Prospero Abbas Bakhtiari gra na dafie, czyli tradycyjnym perskim bębnie obręczowym, jest wirtuozem tego instrumentu. Wspomaga go polski perkusista Krzysztof Szmańda , ale to też jest muzyka improwizowana, wymiana energii między tancerzami a muzykami, co daje niezwykłe efekty.
"Burza" dosyć często i chętnie interpretowana jest przez różnych twórców sztuki. Czy inspirował się Pan na przykład filmowymi wersjami dramatu?
Oglądałem kilka różnych wersji, ale to jest bardzo nasza interpretacja. "Burza" traktowana bywa najczęściej przez choreografów jako dramat romantyczny. Zazwyczaj eksponowany jest wątek miłosny Mirandy i Ferdinanda. Uważam, że to błąd, bo moim zdaniem to utwór polityczny, dający dużo do myślenia. Wydaje mi się, że w Polsce w ogóle wciąż dominuje romantyczne podejście do sztuki. Trzeba czuć, przeżywać, rozrywać szaty, rozszarpywać rany. Także mnie to się zdarza.